Król jest nagi
Tematów, które mógłby wchłonąć "Hamlet", jest dzisiaj bez liku ale spektakl nie zatrzymuje się dłużej przy żadnym z nich. Na scenie oglądamy historię rodzinnych kłopotów młodego człowieka, któremu stryj zabił tatę.
"Hamlet" to góra, na którą można się wspiąć różnymi trasami, łatwiejszymi i trudniejszymi. Wszystkie kończą się na szczycie, ale nie każdy do niego dochodzi. Krzysztof Warlikowski, reżyser przedstawienia w warszawskich Rozmaitościach, próbuje kilku dróg naraz - tu powoli trawersuje jakieś piękne zbocze, tam robi zapierającą dech w piersiach przewieszkę, gdzie indziej balansuje na krawędzi przepaści, ale do końca nie jest pewny, którędy pójść. Pokazuje kunszt alpinistyczny - przepraszam - reżyserski, trzyma w napięciu, ale na szczyt nie dociera.
Jego spektakl jest pełen zaskakujących pomysłów, począwszy od obsady, w której Gertrudę gra Stanisława Celińska, kojarzona głównie z komedią, a tutaj świetnie oddająca dramat matki i kobiety, a przyjaciół Hamleta ze studiów, Rosencrantza i Guildensterna - Maria Seweryn i Jolanta Fraszyńska. Jest to "Hamlet" podszyty seksem: związek Ofelii (Magdalena Cielecka) i Hamleta (Jacek Poniedziałek) to nie niewinne pokrewieństwo dusz, ale gorąca namiętność. Podobnie z Guildensternem i Rosencrantzem łączy Hamleta nie tyle wspomnienie uniwersytetu, co przede wszystkim ostrych zabaw erotycznych, w które bawili się w Wittenberdze i które kontynuują w Elsynorze, dobierając jako partnera Horacja. Jest to w końcu dobrze zmontowane widowisko - akcja rozgrywana na pustym podeście, mimo skrótów jest czytelna i wciąga.
Problem w tym, że do końca nie wiadomo, o co tak naprawdę Warlikowskiemu chodzi: czy o portret pokolenia, które zostało oszukane przez swych ojców, wplątane w rachunki krzywd sprzed lat i zmuszone do podejmowania decyzji ponad siły, czy o krytykę władzy, która wyrasta na przestępstwie i kłamstwie, czy o analizę niesprawiedliwości świata, w którym jawni zbrodniarze żyją na wolności, a ich ofiary boją się wyjść na ulicę? Tematów, które mógłby wchłonąć "Hamlet", jest dzisiaj bez liku, ale spektakl nie zatrzymuje się dłużej przy żadnym z nich.
Zamiast analizy tego, o czym w Polsce jest do myślenia, mamy na scenie historię rodzinnych kłopotów młodego człowieka, którego przekonująco gra Jacek Poniedziałek. Jego Hamlet od poprzedników różni się głównie tym, że umie korzystać z życia, kocha i jest kochany. W miarę szczęśliwe życie rujnuje mu informacja o tym, że stryj zabił tatę. Chłopak do końca nie może wyjść z depresji, aż wreszcie ginie w fatalnym pojedynku, zabijając wcześniej mordercę.
Tym, co w "Hamlecie" zmienia kryminalną historię w tragedię, jest metafizyka. Hamlet dowiaduje się o zbrodni od Ducha. Jego główną rozterką jest, czy to duch z Piekła, czy z Nieba, bo Hamlet, proszę państwa, jest wierzący. U Warlikowskiego Duchem jest jeden z komediantów występujących w Elsynorze (Cezary Kosiński) i chociaż scena ich rozmowy ma wielką siłę, to jednak intelektualnie jest nie do przyjęcia. Bo co to znaczy, że Duch jest aktorem? To znaczy, że reżyser nie wierzy w duchy, a co za tym idzie - zemsta z zaświatów zmienia się w zwykły kryminał.
Bez metafizyki nie da się mówić o zniszczonym ładzie moralnym. Bo czego broni Hamlet, oskarżając matkę o cudzołóstwo? Dekalogu? Jak widzimy wcześniej, sam prowadzi dość rozwiązłe życie, jakże więc może domagać się od innych przestrzegania norm moralnych? Takich pytań w "Hamlecie" Warlikowskiego jest dużo i nie pomagają one w zrozumieniu dramatu, wprost przeciwnie.
To, co się w przedstawieniu niewątpliwie udało, to psychologiczny portret zbrodniarza. Klaudiusz Marka Kality to nie tylko najlepsza rola spektaklu, to punkt odniesienia dla wszystkich postaci dramatu. Decydujący w tej roli jest moment, kiedy uzurpator odkrywa że jego największy wróg Hamlet jest również mordercą, bo zabił w sypialni królowej niewinnego Poloniusza. Przez ten mord Klaudiusz, wcześniej zdominowany przez Gertrudę, staje się królem naprawdę. U Warlikowśkiego Klaudiusz nie pyta Hamleta grzecznie, gdzie jest ciało zabitego Poloniusza, on go brutalnie przesłuchuje. Pod uśmieszkiem i spokojną postawą Marek Kalita ukrywa niebezpieczną siłę. Nie musi machać rękami ani krzyczeć, aby wszystkich zastraszyć. Spójrzcie, jak rozmawia z Laertesem o pojedynku z Hamletem: to capo di tutti capi, który wydaje wyrok.
Z "Hamleta" Krzysztofa Warlikowskiego wynika, że łatwiej dziś pokazać na scenie zło w postaci czystej niż kogoś, kto ze złem walczy. Kiedy oglądałem spektakl w Rozmaitościach, wciąż miałem przed oczami twarz kobiety oskarżonej o morderstwo i uniewinnionej w głośnym procesie o zabójstwo w warszawskim sklepie Ultimo. Tam również naprzeciw siebie stanęła ofiara i domniemany sprawca. Ta, która widziała zbrodnię, i ta, którą oskarżono. Tam również prawda nie była oczywista, chociaż zbrodnia wołała o pomstę do nieba. Dwie kobiety, które do końca życia, czy tego chcą, czy nie, będą na siebie skazane. Na tamtej sali sądowej więcej było "Hamleta" niż na scenie.