Artykuły

Mam podpisać na siebie cyrograf

OLGA BOŁĄDŹ pięć lat temu skończyła szkołę teatralną i od tej pory nieprzerwanie gra. Ale dopiero ostatnia rola w Agaty Mróz w filmie "Nad życie" przyniosła jej popularność, która, co zaskakujące, bardziej ją krępuje niż cieszy.

Iza Komendołowicz: Spotykamy się kilka dni po zakończeniu Euro. Oglądałaś mecze?

OLGA BOŁĄDŹ: Mieć u siebie Euro i nie oglądać?! Żałuję tylko, że trochę się zagapiłam i nie byłam na stadionie. Wcześniej nie starałam się o bilety, trochę bałam się tłoku, myślałam, że w tym czasie gdzieś wyjadę, ale okazało się, że wszystko było świetnie zorganizowane. Mecze przeważnie oglądałam ze znajomymi na mieście i bawiłam się doskonale. Szkoda tylko, że tak krótko mogliśmy dopingować naszych. Po przegranej z Czechami nawet piwo nam nie smakowało, wszyscy rozeszli się do domów.

Trochę się zawiodłam, że nie byłaś na stadionie. Widziałam Cię w "Skrzydlatych świniach" (w rei. Anny Kazejak - przyp. red.), w których zagrałaś kibickę Baśkę żyjącą piłką nożną, dyrygującą kibicami. Byłaś bardzo przekonująca.

- Dzięki, ale to była tylko rola, do której się przygotowywałam, a nie odbicie mojej osobowości. Przyznam jednak, że lubię atmosferę stadionu. Chociaż na kamiennej trybunie nie siedzę, bo nie mam tyle odwagi (śmiech). Chyba też bardziej interesuje mnie obserwowanie reakcji kibiców niż to, co dzieje się na murawie. Miałam okazję być na meczach Barcelony, Milanu, Norymbergi i wielu innych. W czasie Euro ważne było dla mnie, że jestem w Warszawie, na moim samochodzie powiewała flaga, mecze oglądałam w biało-czerwonej koszulce i czapeczce. To były fajne emocje, zwyczajny, radosny patriotyzm, który podoba mi się dużo bardziej niż ten upolityczniony.

Niektórzy uważają, że dziś patriotyzm stracił na znaczeniu.

- Być może, chociaż popularność serialu "Czas honoru" świadczy o czymś innym. Właśnie mam zdjęcia do piątej, ostatniej serii, której akcja dzieje się tuż po wojnie.

W "Czasie honoru" wcielasz się w rolę łączniczki AK. Grałaś kibolkę, policjantkę, lesbijkę, siatkarkę chorą na raka. Zawsze wyraziste postacie. Bołądź - niepokorna, odważna dziewczyna?

- A kogo mam grać? Przyznasz chyba, że ta szuflada jest dosyć szeroka.

Pochodzisz z Torunia, do krakowskiej PWST dostałaś się za pierwszym razem. W Twojej rodzinie nie było aktorów. Dlaczego wybrałaś ten zawód?

- W mojej rodzinie nie było nawet żadnych artystów. Rodzice mieli bardzo praktyczne zawody, starsza siostra Magda została radcą prawnym. Chodziłam do dobrego liceum, ale nigdy nie skupiałam się na nauce. Zamiast siedzieć nad książkami, wymyślałam sobie różne zajęcia: basen, tenis, opiekowałam się dziećmi z trudnych rodzin, zwierzętami, uczyłam się włoskiego. W pierwszej klasie liceum koleżanki zapisały się do kółka teatralnego, ja też postanowiłam spróbować. One się wykruszył, mnie wciągnęło. Oczywiście w tym kółku nikt nie wierzył, że się dostanę do szkoły aktorskiej, sama więc przygotowywałam się do egzaminów, chodziłam też do pewnego starego profesora, któremu czytałam swoje teksty. Powiedział mi: "Olga, jak spadać, to z wysokiego konia. Weź dobrą literaturę". Opracowałam Słowackiego, Achmatową, Hrabala. Przyjęli mnie, chociaż było 50 dziewczyn na jedno miejsce. Ale nie ma się czym chwalić, co roku moje koleżanki muszą pokonać tyle samo konkurentek.

Rodzice musieli być z Ciebie dumni.

- Przede wszystkim zależało im, żebym zdała maturę. Skończyłam liceum ze słabymi wynikami. Miałam też trochę problemów z nauczycielami. Nie byłam bezczelna, ale nie mogłam pewnych zasad zaakceptować. Dlatego na przykład z angielskiego miałam dwóję, chociaż mówiłam płynnie w tym języku. Jeśli będę miała dzieci, to nie chcę, żeby uczyły się dla ocen, dla czerwonego paska. Od najmłodszych lat trzeba szukać swojej pasji, bo potem człowiek dostaje świadectwo maturalne i jest kompletnie zdezorientowany. Obserwuję swoich kolegów ze szkoły. Wszyscy zakuwali, a później nie dostali się na studia, bo za bardzo się stresowali, albo pokończyli jakieś modne kierunki, po których nie wiadomo, co robić. Dla mnie to nie będzie żaden wstyd, jeśli moje dziecko wybierze szkołę zawodową. Lepiej być bardzo dobrym cukiernikiem niż sfrustrowanym bezrobotnym po prawie.

Krakowska szkoła teatralna to marka - bogata historia, wybitni profesorowie. Jak się tam odnalazłaś?

- Nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć. Kraków jest rewelacyjnym miejscem do studiowania. Mieszkałam w wynajętym mieszkaniu niedaleko Teatru im. Słowackiego, który był bardzo twórczym miejscem spotkań, W szkołę teatralnej uczyłam się rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia, ale uwielbiałam to. Od początku nieźle mi szło, dostałam stypendium, a pracę magisterską obroniłam na piątkę. Uczyli mnie genialni profesorowie: Trela, Gancarczyk, Hajewska, Globisz, no i Peszek, który miał na mnie największy wpływ. Fascynują mnie takie osobowości jak on: silne, inteligentne, intuicyjne. Zajęcia z nim zżerały nas do kości, ale mnie się to podobało. Nie lubię bimbania, a przez studia aktorskie też można przejść, niewiele robiąc. Bardzo mnie to drażniło, bo tyle osób marzy, żeby się na nie dostać, a ktoś marnuje miejsce. Mnie się aktorstwo kompletnie nie łączy z lenistwem.

Pięć lat temu skończyłaś szkołę teatralną i masz na koncie kilka głównych ról, zagrałaś w dziesięciu filmach, kilkunastu serialach.

- Na studiach przyjaźniłam się z ludźmi starszymi od siebie i widziałam, co dzieje się z nimi po szkole. Przesiadują w knajpach, bez pracy, nieszczęśliwi, bo okazało się, że nikt na nich nie czekał z wymarzonymi propozycjami. Z każdym miesiącem jest im coraz trudniej się zmobilizować. Chciałam tego uniknąć. Na trzecim roku zaczęłam grać w etiudach studentów z Katowic. Uczyłam się pracy przed kamerą, zmontowałam pierwsze demo, które mogłam już gdzieś pokazać. Dużo dał mi też na drugim roku wyjazd do Barcelony na Erasmusa. Zgłosiliśmy się tylko ja i mój przyjaciel, poza nami nikt nie chciał jechać. Wszyscy się bali, że opuszczając Kraków na pół roku, coś stracą, choć nikt nie umiał sprecyzować co. Znalazłam się na bardzo dobrym wydziale ruchowym w Institut del Teatre, gdzie m.in. miałam pantomimę ze słynnym mimem Andrzejem Leparskim z teatru Gest we Wrocławiu. W Krakowie przede wszystkim skupiamy się na treści, słowie, w Barcelonie już od drugiego roku są dyplomy. Ja robiłam go z komedii del Tarte, potem u nas pisałam z tego pracę magisterską. Graliśmy w różnych miejscach: na ulicach, na drewnianej małej scenie. Oczywiście miałam opory, szczerze mówiąc, stresowałam się jak cholera, ale cóż, jak mawiał Dejmek: aktor jest od grania jak dupa od s.. .a. Wybrałam taki zawód, muszę wychodzić do ludzi. W Hiszpanii nauczyłam się, że po szkole nie masz zapewnionej pracy, dlatego trzeba być na tyle silnym i mieć takie umiejętności, żeby tę pracę samemu sobie wykombinować. Aktor jest zdany na siebie. Mnie się udało, najpierw był epizod w "Korowodzie" Jerzego Stuhra, potem następny film - "Skorumpowani" Jarosława Zamojdy, a po szkole role w Starym Teatrze u Petra Zelenki, Mikołaja Grabowskiego.

Podobno po studiach dostałaś propozycję etatu z dobrego warszawskiego teatru i odmówiłaś. Dlaczego?

- Dostałam też propozycję z teatru krakowskiego. Nie chcę już o tym opowiadać. Czułam, że muszę dokonać wyboru i ponieść ewentualne konsekwencje. Mam taki charakter, że kiedy coś nie jest w zgodzie ze mną, to się wycofuję. Gdybym przyjęła ten etat, to od tej pory o moich losach decydowałby ktoś inny. Zostało mi to jasno powiedziane, za co zresztą dziękuję. Za każdym razem musiałabym prosić o zgodę, żeby zagrać gdzieś indziej, i albo bym ją dostała, albo nie. A w teatrze mogłabym w ogóle nie grać, tylko "grzać lawę". Czułam, że moja wolność jest zagrożona. Przestraszyłam się i zrezygnowałam.

Nie potrzebujesz poczucia bezpieczeństwa?

- Myślę, że mnie jako aktorce jest dobrze w takim lekkim drżeniu, niepewności. Niepokój jest twórczy, nie wolno dać się uśpić. Nie można cały czas myśleć o zabezpieczeniu finansowym, bo to bardzo ogranicza. Pragnę, żeby moje wybory zawodowe wynikały z potrzeby grania, nauczenia się czegoś, poznania ludzi, a nie z tego, że muszę spłacać raty Ale ja jestem w komfortowej sytuacji, nie mam jeszcze rodziny, dzieci, wielkich kredytów. Są aktorzy, którzy grają niemal w każdym serialu. To ich sprawa. Nie oceniam, niektórzy nie mogą się doczekać swoich pięciu minut i jak wreszcie przyjdzie ten czas, to wyciskają go na maksa. W każdej chwili może się odwrócić koniunktura. Rynek jest nieprzewidywalny, dlatego trzeba szukać własnej drogi. Patrzę w przyszłość. Teraz mam 28 lat i w perspektywie 30, może 40 albo i więcej lat uprawiania tego zawodu. Rozumiem, że trzeba zarabiać pieniądze, ale ja nie chcę się wypalić zawodowo. Bo co potem zrobię? Dlatego nie biorę ról, które wymagałyby ode mnie spędzania na planie 12 godzin przez następne 16 miesięcy. Mam podpisać na siebie cyrograf?

Dlaczego dobrzy aktorzy grają w czymś tak słabym jak "Kac Wawa"?

- Niektórzy się tłumaczyli, że na podstawie scenariusza trudno było przewidzieć efekt końcowy. Gdy scenariusz jest beznadziejny, naprawdę można to wyczytać z tekstu.

Czasem ktoś nie odmawia, bo boi się, że nie dostanie następnej propozycji.

- Też nie wiem, czy moje wybory są dobre. Zabrzmi to trochę poetycko, ale w mojej podróży przez życie to ja jestem odkrywcą, pierwszym osadnikiem. Błąd kształtuje, z każdej decyzji, także, a może szczególnie z tej złej, coś wynika. Uważam, że każda rola mnie rozwinęła.

Występujesz w warszawskich teatrach prywatnych: Polonii, IMCE. Nie tęsknisz za klasycznym repertuarem?

- Coś za coś. "Teatr prywatny" nie oznacza mało ambitny Oczywiście, im więcej czasu upływa od skończenia szkoły, tym bardziej marzę o tych wszystkich postaciach z Czechowa, Szekspira. Może jeszcze przyjdzie na to czas? Julii już nie zagram, ale lady Makbet? Teatr jest aktorowi absolutnie niezbędny. Spotkanie z widzem to natychmiastowy sprawdzian.

Uważasz się za dobrą aktorkę?

- Przede wszystkim uważam się za szczęściarę. Może dlatego, że tak bardzo lubię to, co robię. Gdybym jednak sobie nie radziła, to chyba poszukałabym innego zajęcia. Do tej pory nie miałam przerwy wręcz przeciwnie, zdarzało się, że pracowałam za dużo i nie chcę tego więcej, bo miałam poczucie, że nie jestem uczciwa wobec granych przeze mnie postaci. Aktorstwo to niesprawiedliwy zawód, nic się na to nie poradzi. Ale zawsze można z niego odejść. Tego nauczyłam się w Stanach.

Pojechałaś do Los Angeles, żeby zrobić międzynarodową karierę?

- Nie mam nierealnych marzeń. Życzę wszystkim wszystkiego najlepszego, ale jakoś nie wierzę w karierę polskich aktorów w Hollywood. Tam jest niewyobrażalna masa ludzi o fantastycznej urodzie, talentach. Po co ktoś miałby akurat nas zatrudniać? Nie jesteśmy żadnymi rajskimi ptakami. Za każdym aktorem stoi jego narodowy rynek filmowy: za Francuzami - francuski, za Latynosami - hiszpański. A kto za nami? Nie chcę zarabiać jako kelnerka i latami czekać na szansę, która się nie pojawi. Pojechałam do Los Angeles po szkole. W Internecie wyszukałam Stella Adler Academy, do której uczęszczali naprawdę wielcy aktorzy, m.in. Robert De Niro, i sama ją opłaciłam. Wtedy to był dla mnie ogromny koszt, trzy miesiące pochłonęły wszystkie oszczędności. Ale było warto, bo uczono nas między innymi tego, jak radzić sobie na castingach. Przychodzisz, stajesz na tle pustej ściany i masz parę minut, żeby przekonać kilka osób, że właśnie ty powinnaś dostać rolę. Przeważnie odpadasz, ale nie dlatego, że brakuje ci talentu, tylko dlatego, że nie pasujesz do postaci - nie ta uroda, mimika. W Stanach mówiono nam, że jeśli wygra się jeden casting na 100, to jest nieźle. Mam nadzieję, że to była przenośnia (śmiech). U nas nie kręci się tylu filmów, ale myślę, że w moim przypadku są to proporcje 1 do 7, więc radzę sobie doskonale. Poza tym w Polsce mamy fantastycznych aktorów, konkuruję z osobami, które potrafią grać i które często sama bym obsadziła, więc nie mam do nikogo pretensji, że mnie nie wybrano.

Ale było Ci żal, że to nie Ty zagrasz Danutę Wałęsową u Wajdy?

- Nie mówię o rolach, których nie zagrałam. Uważam za duże wyróżnienie to, że znalazłam się w wąskim gronie aktorek, które mogły coś zaproponować na castingu. Idę dalej i wierzę, że przede mną jeszcze wiele ciekawych wyzwań.

Mówisz po angielsku, hiszpańsku, włosku. Warto byłoby to wykorzystać. Grałaś w filmach zagranicznych?

- Dotąd same epizody - w "Kobiecie, która pragnęła mężczyzny" Pera Flya i "Dzieciach Ireny Sendlerowej" w reż. Johna Kenta Harrisona. Jestem w agencji w Rzymie, ale do tej pory nic specjalnego z tego nie wyniknęło.

Dlaczego akurat włoska agencja?

- Często tam jeżdżę i wydaje mi się, że trochę znam naturę Włochów. Poza tym cenię ich kino i marzę, żeby zagrać w wytwórni Cinecitta. Zawsze dużo podróżowałam i miałam wiele okazji, żeby zamieszkać za granicą, ale świadomie zostałam w Polsce. Wiem, że nigdzie nie osiągnęłabym tyle co tutaj. Jak na razie to właśnie tu czuję się na swoim miejscu. Po trzech miesiącach w Stanach myślałam, że zwariuję, nie wytrzymam tam ani chwili dłużej. Miałam wszystkiego dość: bezchmurnego nieba, napakowanych facetów, lasek z ciałami wymodelowanymi przez chirurgów, całego tego plastiku, rozmów o niczym. Odpowiada mi polska mentalność, pewien rodzaj melancholii, ckliwość.

Ostatnio zagrałaś główną rolę w filmie "Nad życie" w reż. Anny Pluteckiej-Mesjasz opartym na losach wybitnej siatkarki Agaty Mróz-Olszewskiej, która zmarła po przeszczepie szpiku. Kiedy film wszedł do kin, wydarzyło się coś niesamowitego. Dowiedziałaś się, że zostaniesz dawcą szpiku. Dla redakcji PANI to także niezwykłe, bo to przecież my namówiliśmy Cię do zapisania się do banku dawców.

- Czuję się wyróżniona, ale też trochę zestresowana. Dużo się o tym teraz mówi, pisze, a ja przecież jeszcze nie zostałam dawcą, nie doszło do przeszczepu. Mam taką naturę, że nie lubię gadać o rzeczach, które są w planach, już powiedziałam, że nie opowiadam o rolach, których nie zagrałam, a tu przecież nie chodzi o jakąś rolę, tylko o życie. Na pewno będę mogła dużo spokojniej o tym opowiadać, gdy wszystko dobrze się ułoży. Ale z drugiej strony rozumiem, że należy upublicznić takie wydarzenia. Znajomi, ale i zupełnie obcy ludzie pytają mnie, gdzie powinni się zgłosić, żeby zapisać się do banku dawców. Jeśli zachęciłam kogoś do tego, to super. Taka popularność ma sens. Inna mnie zawstydza. Ostatnio udzieliłam kilku wywiadów, które były związane z promocją "Nad życie", ale generalnie unikam rozgłosu. Rzadko bywam na bankietach, stronie od modnych miejsc, sporadycznie chodzę do telewizji śniadaniowych. Uważam, że im aktora jest mniej, tym dla niego lepiej.

Skończyłaś 28 lat. Myślisz czasem przed zaśnięciem: to mi się udało, ale muszę zrobić jeszcze to i to...?

- Chyba za wcześnie na podsumowania. Jako aktorkę oceniam się bardzo surowo, dużo od siebie wymagam.

A prywatnie? Myślisz o założeniu rodziny, dzieciach?

- Na razie oddalam to od siebie. Jeśli się wydarzy, będę bardzo zadowolona, ale uważam, że życie powinno płynąć własnym rytmem. Dużo czasu zabiera mi budowanie związku. Jestem za wrażliwa, za mało przystosowana. Ale mam też silny zmysł orientacji, co jest dla mnie dobre, co złe, taką wewnętrzną busolę. Aktorstwo to trudny zawód, egocentryczny. Lubię sama trzymać ster i płynąć tam, gdzie chcę. Może znajdzie się ktoś taki, kto będzie chciał płynąć razem ze mną.

OLGA BOŁĄDŹ, aktorka, w 2007 roku ukończyła krakowską PWST Zagrała w kilkunastu serialach, m.in. "39 i pól", "Układ warszawski", "Skorumpowani", "Hotel 52", i filmach, m.in. "Piksele", "Skrzydlate świnie", "Nad życie". Jesienią zobaczymy ją w kolejnej serii "Czasu honoru" i "Na krawędzi". Występuje w warszawskich teatrach Buffo i Polonia. Pochodzi z Torunia. Ma 28 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji