Artykuły

Boska Komedia: Opowieści afrykańskie

"Opowieści afrykańskie według Szekspira" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, z Nowego Teatru w Warszawie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Jeśli minister kultury wręcza medal Gloria Artis, a prześmiewcy biorą na celownik, znak, że nie jest się już tym "młodym zdolniejszym", a co najwyżej "starszym zasłużonym". W ubiegłym roku Krzysztof Warlikowski skończył 50 lat i zarazem świętował 2 dekady reżyserskiej kariery. A jednak jego mocna pozycja jest w polskim teatrze coraz częściej kwestionowana. Publiczność rozpoznająca reżysera wśród postaci "Tęczowej trybuny" duetu Demirski- Strzępka, reaguje śmiechem. Z kolei recenzenci wobec nowych sztuk mistrza wykazują mało entuzjazmu. "Opowieści afrykańskie według Szekspira" spotkała w kraju chłodne przyjęcie prasy. Pisało się nawet o "wypalonym Warlikowskim". Co na to sam zainteresowany? Wielce prawdopodobne, iż ma to w głębokim poważaniu. Bo jak każdy "starszy zasłużony", przestał być własnością jednego kraju, jednej sceny, jednego środowiska. Teraz to "człowiek- instytucja", "gwiazda eksportowa", wystawiająca swe sztuki na deskach całego świata. Tam, gdzie zamiast batów zbiera pochwały.

"Opowieści afrykańskie" są produkcją o międzynarodowym zasięgu, która w marcu święciła triumfy na deskach paryskiego Theatre de Chaillot. Francuscy recenzenci, inaczej niż polscy, zachwycali się spektaklem. "Le Monde" określił Warlikowskiego jedynym europejskim reżyserem, który podnosi teatr do takiego poziomu ludzkiego przeżycia - bulwersującego i esencjonalnego zarazem. Grubo przesadzając, ale chyba dotykając sedna problemu. "Opowieści afrykańskie" to bowiem w całym nadmiarze i przegadaniu, wciąż teatr wyższego poziomu świadomości. Nie tak nudny, jak chcieliby rodzimi krytycy, ale i nie tak zachwycający, jak wynikałoby z peanów Francuzów.

Afrykańska sztuka to kolejny po "Końcu" składak Warlikowskiego, którego zawieszenie stanowi europejska klasyka, a napęd -postkolonialna narracja. Na jednej scenie Szekspir spotyka się z Coetzee. Doskonale znajome figury elżbietańskich tragedii zostają wrzucone w obszar "cywilizacji białego człowieka"; autorytarnej, zawłaszczającej, poniżającej wszelkie mniejszości. To jednocześnie świat męskiej dominacji, obojętnie czy przyjmującej charakter heteroseksualnego tyrana czy też homoseksualnego sprzedawczyka. A gdzie męska dominacja, tam cierpiące kobiety.

Pięciogodzinny spektakl składa się z trzech odrębnych części. Warlikowskiemu nie udaje się niestety utrzymać stale wysokiego stanu skupienia treści. O ile pierwsza i druga część intrygująco obnażają społeczno- mentalne mechanizmy, trzecia jest już tylko mało odkrywczą kodą intymnych monologów. Chyba zbyt intymnych jak na skalę wcześniej zasygnalizowanych problemów. Jakby Warlikowski przestraszył się, że otworzył puszkę Pandory. I postanowił domknąć historię jednostkowym kobiecym świadectwem. Miała być masakra, a jest... lekcja salsy.

Największe wrażenie robi część pierwsza, bazująca na "Królu Learze" i "Kupcu weneckim". Lear sadza swoje córki na kanapie, testując siłę ich uczuć. Która kocha bardziej? Laurkowe wyznania Goneryli i Regany dają wyobrażenie o stopniu toksycznych relacji w rodzinie. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwość, najmłodsza z córek - Kordelia stawia kropkę nad i. Uciekając od tyrana w ramiona innego mężczyzny. To dopiero prolog do właściwej ekspozycji męskiej opresji.

Warlikowski pokazuje żydowskiego lichwiarza Shylocka jako obiekt drwin ze strony Bassanio i Antonio; kochanków przerzucających się antysemickimi dowcipami. Antonio biorąc pożyczkę pluje Shylockowi w twarz. Nie wie, że de facto podpisał na siebie wyrok. Bo w przypadku nieoddania pieniędzy, Shylock ma prawo wyciąć mu funt ciała. Gdy Antonio nie zwraca pożyczki, sąd staje po stronie Żyda. Ale czy rzeczywiście?

Shylock już szykuje się do krojenia, kiedy adwokat przywołuje jeden z paragrafów. Lichwiarzowi nie wolno bowiem uronić ani jednej kropli krwi. No i nie uroni. W myśl tego samego prawa, straci również majątek. Dura lex sed lex. A przecież Shylock nie tyle szukał zemsty, co awansu. Chcąc skonsumować ciało Antonio i stać się równym swojemu prześladowcy. Tymczasem adwokat dłużnika również konsumuje. Surowe mięso. Po godzinach. W milczeniu. Mięso zjada mięso. Mięso zwraca mięso. Mięso nie chce być mięsem.

Druga część spektaklu trawestuje treść "Otella". Desdemona jest lalką w rękach manierycznych mężczyzn, a tytułowy Maur - afrykanerskim (na co wskazywałoby charakteryzacja typu blackface) wojskowym oficjelem. Rozgrywka toczy się o coś więcej niż urażona duma Jaga. Cassio jest uzurpatorem męskości, którą biali podwładni identyfikują z personą czarnoskórego kochanka. Otello opowiada więc anegdotę o czarnym Supersamcu, któremu przy stworzeniu zabrano wszystko prócz obfitego przyrodzenia. Dosadna historia to z jednej strony kpina z poddanych, z drugiej - ilustracja prawdziwych relacji w grupie. Grupie wrogiej i spiskującej, która nie ma żadnego szacunku dla żony władcy. Ta zaś pogrążona w samotności, może tylko czekać na śmierć. Spotka ona zresztą i Cassia.

Tuż przed trzecią częścią, Warlikowski krwawo tłumi pałacowe rozgrywki, a widza przenosi do szpitalnej sali. Dramaturgię finału wyznaczają już nie męskie utarczki, lecz kobiece monologi. Pierwszy należy do indagowanej przez dziennikarza Goneryli vel Julii, która opisuje uczuciowe i łóżkowe doświadczenia. Drugi - do opiekującej się ojcem Kordelii, wyrzucającej z siebie wszystkie żale wobec domowego oprawcy. Co zaś z Reganą? Ta prowadzi szkołę salsy, zarażając całą obsadę szaleństwem latynoskich rytmów. Wcześniejsze antysemickie i rasistowskie tarcia, polityka gryzących się pod dywanem samców, zostają gdzieś daleko w tle. Jest za to wewnętrzna siła ciemiężonej kobiety, która zdołała się wyzwolić spod tyranii.

Pięć godzin "Opowieści afrykańskich" mija raczej niepostrzeżenie. Duża w tym zasługa precyzyjnie skompilowanego i rozpisanego z Piotrem Gruszczyńskim tekstu. Uznanie budzi pomysłowa scenografia z przesuwaną oszkloną sceną oraz niepokojąca muzyka Pawła Mykietina. Największe oklaski należą się aczkolwiek obsadzie.

Adam Ferency trzyma cały spektakl w ryzach, zmieniając tylko maski. Z Leara na Shylocka, ze Shylocka na Otella i z Otella na Leara. To kreacja wybitna, oparta i na dogłębnym wgryzieniu się w tekst i operowaniu własną, starczą fizycznością. Cielesnością nie wstydzą się grać również Ewa Dałkowska jako Goneryla i Magdalena Popławska jako Desdemona. Wielkim poświęceniem wykazuje się "zwracająca mięso" Małgorzata Hajewska- Krzysztofik, "dekoracyjna" jako Porcja i charyzmatyczna w roli adwokata Antonio. Nie zawodzi Maja Ostaszewska - jako Kordelia powoli zbierająca siły do finalnego krzyku protestu, będącego mieszaniną miłości z nienawiścią. Na deser zostaje Stanisława Celińska - pocieszna Regana ucząca publiczność salsy. Wyborne aktorstwo w nie tak wybornym spektaklu. Dziele reżysera już nie młodego, choć wciąż zdolniejszego od wielu kolegów po fachu. I nad Wisłą i nad Sekwaną.

"Opowieści afrykańskiego według Szekspira" Teatru Nowego w Warszawie, biorą udział w konkursie o Grand Prix festiwalu teatralnego Boska Komedia w Krakowie. Impreza potrwa do 13 grudnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji