Gałązka rozmarynu
Pusta scena i napis: Komisja poborowa. Za chwilę zakłębi się tu pstry i po krakowsku kłótliwy tłum: fryzjer, hrabia, sztubak, aktorzyna, pomocnik murarski. Ochotniczy zaciąg obrońców ojczyzny, której nie ma.
Z wyjątkiem kilku krzepkich górali - sami połamańcy. Przed oblicze surowej komisji wywołuje ich pielęgniarka Sława. Prowadzi ich ona również w bój. Już wkrótce rzucą w twarz wszystkim obojętnym dumne słowa o trudzie i znoju, z którego powstaje coś wielkiego.
Legenda Komendanta, Legionów i chłopów w szarych mundurach, którym "drzewa salutują" - przetrwała zwycięsko próbę czasu. Świadczy o tym ogromny sukces "Gałązki rozmarynu" w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Dosyć naiwna treść zapomnianej prawie całkowicie sztuki Zygmunta Nowakowskiego wzbudza żywiołowy aplauz widowni. Czy dzieje się tak tylko za sprawą porywających melodii, które mamy chyba wszyscy już w genach ? Nie tylko. Magia teatru ma rozumne kształty. Słowo z desek scenicznych znajduje oddźwięk, kiedy jest nieodparcie celne.
Autor przedstawienia, Zygmunt Wojdan, zadaje frapujące pytanie, nurtujące nas wszystkich. Czy można jeszcze wyzwolić w narodzie wielkie emocje, gigantyczny zapał, niezłomną wolę zwycięstwa ?
Odpowiedź wyłania się sama poprzez działania sceniczne. Od pierwszej sceny bezładu do ostatniej, kiedy szare mundury tworzą granitowy mur, narasta zrozumienie prawdy historycznej: - podstawa materialna nieśmiertelnej legendy była bardzo nikła.
Teatr autentyczny przemawia zawszą głosem swego czasu. Jeśli sztuka Zygmunta Nowakowskiego znajduje spontaniczny posłuch wśród widowni, to znaczy chyba, że po 70 latach znów nastaje pora życzliwa dla kolejnego pokolenia legionistów (?)