Artykuły

Upić się zawsze warto

"Napój miłosny" w reż. Henryka Baranowskiego w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Siedząc okrakiem na traktorze, Adina, odbierająca powszechną cześć w swojej wiosce (na scenie krakowskiej jest PGR-em "Italia"), czyta wieśniakom historię Tristana i Izoldy o cudownym napoju, którego wypicie sprawia obudzenie miłości ukochanej osoby.

Poza tłumem, przy płocie, siedzi Nemorino i w postaci arii Quanto e bella, zamęcza swoją przyjaciółkę - budzącą powszechne rozczulenie na widowni kozę. Po rozproszeniu słuchaczy, próbuje porozmawiać z Adiną i wnioskujemy, że już nie po raz pierwszy wyznaje jej miłość. Wybranka odpowiada wprost - jestem w uczuciach niestała, więc lepiej szukaj gdzie indziej. Zraniony Nemorino nie bardzo wie, co ze sobą począć, dopóki we wsi nie pojawi się znachor Dulcamara, który przeczuwając interes, sprzedaje delikwentowi butelkę mocnego francuskiego wina, utrzymując, że w ciągu jednego dnia po wypiciu, odmieni się serce Adiny. Na mocnym rauszu niedoszła para spotyka się, jednak kobieta odbierając alkoholowe wstawienie jako obojętność i brak uczuć, postanawia zrobić na złość Nemorino i poślubić sierżanta Belcore. Pech chciał, że Belcore zostaje wezwany na służbę i ślub musi się odbyć tego samego dnia, a akurat nigdzie w pobliżu nie ma tego, któremu ma on leżeć najbardziej na wątrobie (sic!).

Krakowska inscenizacja "Napoju miłosnego", jeszcze bardziej niż wszystkie inne opery buffa wystawiane na tej scenie, mruga do nas każdym gestem, słowem, rozwiązaniem choreograficznym czy scenograficznym. Tęsknota miłosna to farsa - tak jak żywa koza odwraca uwagę od lamentu Nemorina, tak przekora Adiny od stanowczości Belcore i (chwilowego) niespełnienia uczuciowego. W wiejskiej scenerii, w której oglądamy zabawny taniec chłopców z bronią i w umundurowaniu czy paradę paniuś podrywających dziedzica majątku, na którego żadna wcześniej nie zwracała uwagi, nikt nie śmieje się z miłości - wręcz przeciwnie. Twórcy pokazują, że mimo naszych prób komplikowania sobie życia, serce i tak postawi na swoim.

Baranowski z zespołem dobrze wybrnęli z próby przeniesienia świata opery Donizettiego na scenę. Scenografia i żywe zwierzęta pojawiające się przed nami tworzą świat wioski, którą znamy z kreskówek - nie ma ona być realistyczna, raczej ma pokazać dystans do wykreowanej rzeczywistości. Na uwagę zasługują też kostiumy - zarówno wiejskie odzienia chóru i baletu, jak również ich późniejsze wcielenia - damulek w wydziwianych kapeluszach i sukniach oraz groteskowych kawalerów. Gorzej na tle wizualnym wypadają jednak soliści. Ich gra aktorska wydaje się bez zarzutów, ale śpiew, niestety, niedopracowany. Tenor, Adam Zdunikowski (Nemorino) dawał się zagłuszać pozostając nie tylko nijakim, ale też momentami niesłyszalnym. Joanna Woś (Adina), choć posiadaczka bez wątpienia wyjątkowego głosu, nie hipnotyzowała sopranem, sprawiając wrażenie, że jednak traci oddech, kiedy wspina się z tym głosem za wysoko. Najciekawszy wokalnie był chyba baryton, Stanisław Kufluk (Dulcamara) - barwna i niejednoznaczna postać o dużej sile wyrazu. Natomiast coraz częściej eksploatowany zespół baletowy musi poważnie popracować nad techniką i synchronizacją - bo choć bez wątpienia dodawał kolorytu całości przedsięwzięcia, to miał problem z wywiązaniem się, z niezbyt wygórowanych, prawdę powiedziawszy, oczekiwań co do swojej roli.

Miłość znowu zwyciężyła wszystkie przeciwności, ucierając nosa mijającym się wciąż kochankom i nagle zrzucając bez słowa ze sceny wszystkich tych, którzy mogliby sprzeciwić się ich połączeniu. Czy Operze udało się to samo? W świetle ambiwalencji, którą we mnie wywołał "Napój", muszę pozostawić to pytaniem otwartym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji