Artykuły

Jacek Andrucki - pożegnanie

Ta wiadomość spadła na przyjaciół i znajomych Jacka Andruckiego jak grom z jasnego nieba. Wieści o Jego stanie zdrowia były niepokojące, ale w ostatnim czasie wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu. Niestety, stało się inaczej.

Jacek Andrucki urodził się 31 marca 1945 r. w Krakowie. Studia aktorskie rozpoczął w 1967 r. w PWSFTViT w Łodzi. Jego kolegami z roku byli m.in. słynna z "Janosika" Ewa Lemańska, Grażyna Kruk i Eugeniusz Priwieziencew. Szkołę ukończył w 1971 r. i rozpoczął wędrówki po teatrach całej Polski. Występował w Łodzi, Gdańsku, Grudziądzu. W połowie lat 70. zatrzymał się na dłużej w Starym Teatrze w Krakowie, gdzie zagrał m.in. Lelum w "Lilli Wenedzie" Juliusza Słowackiego w reż. Krystyny Skuszanki, Mario w "Rewolwerze" Aleksandra Fredry w reż. Jerzego Zegalskiego. Od 1976 r. grał w stołecznym Teatrze Na Woli - tu widownia miała okazję widzieć Jacka jako Michała w "Pierwszym dniu wolności" Romana Kruczkowskiego (reż. Tadeusz Łomnicki), Don Josego Duaso w "Kiedy rozum śpi" Vallejo Antonio Buerego (reż. Andrzej Wajda). W Warszawie w 1981 r. ukończył Wydział reżyserii PWST i wkrótce niemal porzucił aktorstwo - zaczął reżyserować na scenach całej niemal Polski. Pełnił też funkcje kierownicze w teatrach: w latach 1985-86 był dyrektorem Teatru im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, w latach 1989-90 prowadził Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie, zaś w latach 1992-94 był dyrektorem artystycznym Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie.

W pamięci tych, którzy z Nim pracowali, pozostał jako człowiek teatru o twardych i niezłomnych zasadach. Potrafił być pryncypialny - jako reżyser oburzał się, gdy dyrektor teatru usiłował mieszać się do Jego reżyserii. Nie tolerował alkoholowych ekscesów, a ponadto nie uznawał "rzucania mięchem" w teatrze. Uważał, że na scenie mają prawo padać tylko te przekleństwa, które autor umieścił w treści sztuki.

Nie miał szczęścia do filmu, ale właśnie pewna przygoda związana z filmem mocno ukształtowała Jego stosunek do zawodu. Było to tak: w drugiej połowie lat 70. Jacek dostał niewielką rolę w jednym z odcinków serialu sensacyjnego Andrzeja Konica "Życie na gorąco". Miał grać polskiego szpiega, czyli - jak by nie patrzeć - agenta bezpieki. Jako wróg komunizmu Jacek postanowił zrobić rzecz karkołomną - przyjąć ową rolę, ale zagrać ją tak, by pokazać widzom, "co on o tym myśli". Efekt był - w odczuciu samego Jacka - na tyle żałosny, że poszedł do reżysera, prosząc, by ten wyciął Jego sceny. Konic obrugał młodego aktora, mówiąc Mu, że będzie miał nauczkę, iż aktor jest od tego, by jak najlepiej zagrać swoją rolę, a nie mędrkować na tematy polityczne, i zapowiedział, że właśnie dlatego nie wytnie jego scen. Jacek wziął sobie głęboko do serca ową przygodę i opowiadał ją młodym kolegom, podkreślając, że zadaniem aktora jest jak najlepiej zagrać swoją postać. Ta zawodowa pryncypialność w niczym Jackowi nie przeszkadzała być prywatnie przesympatycznym człowiekiem, serdecznym kolegą, a dla niektórych przyjacielem. Prędko przechodził na "ty", nie stwarzał dystansu, nie podkreślał swoich zasług ani wieku. Był powszechnie lubiany, a na Jego widok twarze rozjaśniały się uśmiechem. Młodzieńczy sposób bycia i kontakty z młodymi ludźmi sprawiały, że wielu znajomych uważało Go za młodszego.

Choć nigdy nie pracował w Teatrze Żydowskim, miał w nim liczne grono bliskich sobie ludzi. Gdy w 2007 r. realizował "Dziady" Adama Mickiewicza na deskach Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, do roli Gustawa-Konrada zaangażował właśnie aktora Teatru Żydowskiego - Piotra Siereckiego. "Nie jestem ani Konradem Swinarskim, ani Kazimierzem Dejmkiem, ale byłbym uszczęśliwiony, gdybym mógł zaskoczyć publiczność tak, jak im się to udało" - mówił, przystępując do realizacji arcydramatu Mickiewicza. W opinii wielu krytyków i widzów największym osiągnięciem Jacka Andruckiego jako reżysera była realizacja "Księgi bałwochwalczej" Krzysztofa Wójcickiego, sztuki opartej na epizodach z biografii Brunona Schulza, którą wystawił w 1992 r. w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie.

Pomimo choroby do końca pozostał aktywny: pracował, tworzył, interesował się bieżącymi wydarzeniami teatralnymi i filmowymi. Zmarł 18 października 2012 r. Odszedł tuż po północy, toteż niektóre media błędnie podały 17 października jako datę śmierci. Jego przedwczesne odejście poruszyło środowisko teatralne - w portalu e-teatr.pl pod wiadomością o śmierci Jacka emocjonalne, pełne osobistych wspomnień teksty pożegnalne wpisali m.in.: Grażyna Kruk, Ryszard Faron, Mariusz Pilawski i Maciej Wojtyszko. Pogrzeb odbył się 29 października. Jacek Andrucki spoczął na Powązkach Wojskowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji