Parada pastoralna Teatru Dramatycznego
W zgodzie z choinkowo-szopkowym nastrojem pozostaje tym razem Teatr Dramatyczny w Elblągu, proponując "Pastorałkę" czyli "misterium ludowe w dziesięciu sprawach z prologiem i epilogiem" Leona Schillera.
Rzecz opracowano - jak każe tradycja inscenizowania tego typu widowisk - z rozmachem. W kolędniczo-pasterskim korowodzie, który toczy się przez trzy godziny bez mała, biorą udział niemal wszyscy ludzie elbląskiej sceny, jest więc ku zaskoczeniu publiczności znającej kłopoty kadrowe teatru rojno i gwarno. Ciżbę tę świadomie poszerza reżyserująca widowisko Ewa Kołogórska, organizując wejście zespołu - ba! dwóch zespołów - na scenę od strony widowni i mnożąc parady w przejściach między rzędami. Po części pierwszej (rzecz składa się z trzech odsłon), wycelebrowanej w nastroju podniosłym - może nawet zbyt podniosłym jak na konwencję przedstawienia szopkowego - widowisko nabiera tempa, toczy się szybciej i prezentuje się bardziej energicznie, w czym oczywiście niemały udział Korydonów, Kacprów, Maścibrzuchów i Ryczywołów czyli całego pasterskiego pospólstwa, którego wędrówka do Betlejem przez Braniewo, Gronowo i inne podelbląskie osady i mieściny dowcipnie aktualizuje i ożywia akcję, wzbogacając przedstawienie o elementy naiwnego ludowego humoru.
Troska o rozładowanie inscenizacyjne całości, o wzbogacenie spektaklu działaniami fizycznymi zgodna jest naturalnie i z tradycjami scenicznymi "Pastorałki" i pozostaje także w oczywistej zgodności z konwencjami ludowych obrzędowych igrców i szopek, do których opracowanie mocno nawiązuje. Żywioł ruchu stanowi tu nieodzowne antidotum na statyczność założenia scenograficznego podyktowanego konwencją szopki. Barbara Jankowska, której powierzono troskę o tę stronę spektaklu, nie zapomniała o tym, że żyjemy w epoce kryzysu. Zamiast więc bajecznie kolorowej architektury szopkowej zaproponowała surową a nawet zgrzebną, czyli taką jak na obecne warunki przystało, konstrukcję z nagich desek, tyle że dwupoziomową, z dwiema symetrycznie umieszczonymi platformami schodów i kameralną izdebką w górnej kondygnacji dla usytuowania tam świętej Rodziny. Układ ten, w tej samej mierze statyczny, co i funkcjonalny, nie rywalizuje z działaniami aktorów, przeciwnie - do działań tych pobudza, wymaga więc zmienności układu grup grających wynalazczości w organizacji ruchu.
Nie ulega wątpliwości, że dążenie do animowania przestrzeni również tej audytoryjnej stanowi także naturalną przeciwwagę dla statyczności prezentacji wokalnych, tj. dla kolęd wykonywanych - szczególnie w partiach chorałowych - z powagą a nawet z obrzędowym dostojeństwem. Należy bowiem dodać, że inwencja Wojciecha Karpińskiego, przygotowującego stronę muzyczną widowiska, skupiła się w znacznym stopniu na bardzo sumiennym opracowaniu wzmiankowanych pieśni chóralnych i na wydobyciu z zespołu maksimum tego, co przy odpowiednich ambicjach i wkładzie pracy jest do osiągnięcia. W efekcie znajdujemy w spektaklu wysoko zautonomizowane i miejscami jakby niezależne od teatralnego nurtu popisy wokalne o wysokim poziomie wykonania, które częściowo tylko usprawiedliwia konwencja szopki, gatunku, w którym niejedno zmieścić się może. Tak założona koncepcja wokalistyki przedstawienia musiała skłonić reżysera do poszerzenia jego materii widowiskowej. Stąd owe nie kończące się korowody wśród widzów, stąd podział kilkudziesięcioosobowego zespołu na grupy: tę "cywilną" i poważnie nastrojoną, która otwiera i zamyka spektakulum; i tę drugą, pasterską, ożywiającą widowisko fajerwerkami naiwnego, ludowego humoru i bujnego temperamentu; i zespoły anielskie, wystylizowane raczej na kościelną niż ludową modłę; i odtwórców znanych postaci jasełkowych, poczynając od Adama i Ewy a na Herodzie i Śmierci kończąc.
Silną stroną przedstawienia jest niewątpliwie jego opracowanie plastyczne. Opisanej już konstrukcji architektonicznej dopełniają barwne, utrzymane w charakterze i stylu jasełek kostiumy. Pełne wdzięku i uroku są kostiumy aniołów wyposażonych w skrzydła z jedliny, natomiast zabawne i ze świetnym majsterstwem wykonane maski i figury zwierząt - słonia, wielbłąda i żyrafy, składających wraz z trzema królami pokłon Dzieciątku. Świetnie współdziała ją z rozwojem akcji organizują ce nastrój barwne efekty świetlne, potwierdzając tę zasadę współczesnego teatru, że barwne światło może skutecznie wyręczać sztafaż plastyczny tradycyjnej sceny.
Przygotowanie widowiska złożonego z tak wielorakiej materii wymagało ogromnego nakładu sił. Zespoleniu wszystkich jego elementów w spójną całość daleko jeszcze do doskonałości, choć sprawności technicznej spektaklu trudno coś podstawowego zarzucić. Ponieważ jednak na opracowanie całości zużyto tylko jeden miesiąc czasu, można mówić o prawdziwym sukcesie w sensie organizacyjno-technicznym. Duże uznanie należy się zespołowi aktorskiemu, który zrobił, tyle na ile go było stać i wykazał, że może sporo. Stylistykę gry aktorskiej wyznaczyły - jak się zdaje - zadania, które narzuciła materia literacka widowiska i koncepcja reżysera - a to: podkreślenie poprzez grę z dystansem staroświeckości i obrzędowej rytualności widowiska, jak również wyeksponowanie naiwności zawartych w nim wyobrażeń ludowych. Jaskrawą egzemplifikację tego stylu znajdujemy w propozycji Marii Makowskiej-Franceson jako Herodowej. Drugi nurt stylistyczny to gra ekspresyjna, ukierunkowana na wywoływanie nastrojów i wzruszeń (Aniołowie oraz odtwórcy Świętej Rodziny). Nurt trzeci to gra charakterystyczna, przywołująca pożądany koloryt, wzbogacająca plastykę postaci i współtworząca klimat zabawy. Style te oczywiście nakładały się na siebie - niekiedy zupełnie przypadkowo, bez należytej reżyserskiej kontroli, co mogło mieć przyczynę w młodości zespołu słabo jeszcze doświadczonego w pośpiechu przygotowań. Stąd obok propozycji bezdyskusyjni trafnych, ciekawych, dowcipnych i artystycznie dojrzałych (Karczmarka i Baba Marty Sobolewskiej czy Bartos, Rabin i Przodownik chóru Stanisława Brodackiego) - wyraźny niedosyt budząca interpretacja postaci Żyda przez Waldemara Czyszaka, aktora przecież zdolnego, dysponującego wysokimi możliwościami i ciekawie wykonującego inne postacie w spektaklu, np. Adama i Mościbrzucha. Kiedyś, tj. przed trzydziestu laty ogromnie trudno było aktorom wyzwolić się z wykonawstwa charakterystycznego, zaszczepionego przez dawnych mistrzów. Obecnie taką samą trudność sprawia nagięcie się do charakterystyczności nieodzownej w rodzajowym repertuarze... Spory niedosyt budzą także popisy choreograficzne zespołu, choć wykonawcom nie brak zapału i temperamentu.
Nie rozdzielając jednak włosa na czworo, stwierdzić trzeba, że widowisko jest niewątpliwym sukcesem zespołu i udanym sprawdzianem jego sprawności, dyscypliny i wysokich możliwości wykonawczych, szczególnie zaskakujących w dziedzinie wokalistycznej.