Artykuły

Artur Żmijewski

- Bohaterowie zapadają w pamięci widzów tylko na jakiś czas. I są wypierani przez postać, którą aktor gra w danym momencie. Trochę to przykre, bo kiedy odejdziemy, też się w tej pamięci zatrzemy. Ale pozostaniemy na nośnikach elektronicznych i będzie nas można oglądać - jako te dinozaury z zaświatów - mówi ARTUR ŻMIJEWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

"Dobry aktor umie zagrać wszystko" - mówi artysta ARTUR ŻMIJEWSKI, któremu wieloletnie role w serialach udaje się łączyć z pracą w teatrze i na potrzeby ambitnego kina. Przed chwilą premierę miał "Mój rower" Piotra Trzaskalskiego, gdzie niegdysiejszy Mickiewiczowski Konrad, Wolf z "Psów", wreszcie Ojciec Mateusz pokazuje swe kolejne oblicze.

Łukasz Figielski: "Mój rower" to taka... życiówka. Facet po czterdziestce. Z dzieckiem, które przestaje być dzieckiem. I z rodzicami, którzy zaczynają wymagać opieki. Czy to trudny okres w życiu mężczyzny?

ARTUR ŻMIJEWSKI: Nie zwracam uwagi na to, w jakim jestem wieku. Za to zauważam, jakie obowiązki nakłada się na mnie w kinie. Od pewnego czasu często są to role rodziców dorosłych albo niemal dorosłych dzieci. Czuję się z tym zupełnie dobrze. Przyjmuję, co mi niesie życie, z dobrodziejstwem inwentarza, starając się wypełniać obowiązki jak najlepiej. A mama, tak na marginesie, świetnie radzi sobie sama!

I nie tęskni pan za młodzieńczą beztroską?

- Miło ją wspominam, ale nie tęsknię, bo wiem, że nie wróci. W ogóle jesteśmy w innym miejscu - świat się zmienił na tyle, że nie miałbym do czego wracać.

Jak się zmienił?

- Pod każdym względem. Studiowałem w latach 80, w dobie największego kryzysu. Na ostatnim roku obserwowałem w wielkich emocjach przełom ustrojowy. Wszyscy się zastanawialiśmy, co dalej z Polską. Czy na pewno pójdzie w kierunku demokracji, czy skończy się na kolejnym naprawianiu "błędów i wypaczeń". Nikt nawet nie przypuszczał, że za dekadę będziemy członkami NATO, a niedługo potem Unii Europejskiej! Że przyszli studenci będą mieli perspektywy tak inne od tych, które my mieliśmy.

No, przemiana nam się udała. Dziś nie dołącza pan do chóru krytykantów obecnej sytuacji?

- Nie dołączam do żadnego chóru.

A jak z perspektywy ćwierćwiecza ocenia pan swój wybór - drogi życiowej? Były inne możliwości, starszy brat został zawodowym szczypiornistą...

- Gdy człowiek ma lat dwadzieścia, to myśli, że może robić jeszcze bardzo różne rzeczy. Zresztą los rzeczywiście płata takie figle, że ludzie w moim wieku potrafią całkowicie odmienić życie. Szczególnie w czasach, kiedy nikt ci nie obiecuje, że będziesz wiecznie wykonywał jeden zawód. Takie przemiany dzieją się także wśród aktorów. Idą w buddyzm albo biznes... Ja się fachem nie znudziłem i nie chcę nic zmieniać. Byłbym skończonym głupcem, gdybym twierdził, że poszedłem w złym kierunku, mając w dorobku tyle ról!

Można być też i aktorem, i biznesmenem. Pańscy koledzy po fachu zakładają teatry. To teraz modne.

- Staram się nie podążać za trendami. I nie czuję się urzędnikiem. Kimś, kto musi administrować, zarządzać. Wolę mieć swobodę w swoim zawodzie.

Seriale nie czynią tego fachu etatem, rutyną? Dzień po dniu, odcinek za odcinkiem, scena za sceną...

- "Ojciec Mateusz" to - jak pan zauważył - serial, nie telenowela. Premierowy odcinek pojawia się raz na tydzień. Do tego zdjęcia realizujemy w plenerach i wnętrzach naturalnych, a nie w hali - co stanowi dla ekipy dużą różnicę. Ja zresztą uważam, że nie należy aktorstwa wartościować w taki sposób. Pracę przy telenoweli rzeczywiście można porównać do pracy w fabryce, ale z drugiej strony można powiedzieć, że nie inaczej wygląda sytuacja w teatrze! Aktorzy grają to samo przedstawienie w tym samym miejscu sto i więcej razy. Weźmy przykład "Metra", wystawianego od 20 lat. Ważne jest, by aktor nie popadał w rutynę, nie traktował każdego dnia jako odbębniania przeczytanych dialogów, tylko szukał czegoś fajnego, co można przekazać w kolejnych scenach. Jeśli rzetelnie wykonujesz swoją robotę, nie ma ryzyka, że stanie się... chałturą!

Ale zaczynał pan z wysokiego C. Nie tęskni pan za taką "Lawą"? Albo Zanussim?

- Przecież nie zamknąłem się w rzeczywistości serialowej. Minęło raptem kilka lat od "Katynia" Andrzeja Wajdy. Niedawno zagrałem w filmie Janusza Majewskiego "Mała matura". Teraz była premiera "Mojego roweru" Piotra Trzaskalskiego. Przez całe życie zawodowe spotykam się z fantastycznymi ludźmi! W Teatrze Narodowym ciągle można obejrzeć "Wiele hałasu o nic" w reżyserii Macieja Prusa, z moim udziałem, zachęcam. Także w przezywającym kryzys Teatrze Telewizji - mam nadzieję, że uda mu się przetrwać! - zagrałem kilkadziesiąt ról. Życie zetknęło mnie z takimi postaciami, jak zmarły niedawno opiekun mojego roku pan Andrzej Łapicki czy Gustaw Holoubek, który także prowadził z nami zajęcia. Zapasiewicz, Łomnicki, Szczepkowski... Można chcieć czegoś więcej?

Z Gustawem Holoubkiem recytowaliście w filmie Konwickiego "Wielką Improwizację". Chyba nie ma "większego" tekstu dla aktora. Powtórzyłby pan dziś z pamięci?

- Rzeczywiście, takich wersów się nie zapomina. Ale nie podjąłbym się wyrecytowania całości bez małej powtórki (śmiech).

A co się stało z rolami twardzieli? Na forum Filmwebu ludzie z największym sentymentem wspominają "Psy", zwłaszcza drugą część. Były też "Ekstradycja", "Gniew", "Demony wojny wg Goi", "Ostatnia misja"...

- Zdarzyło mi się grać przez kilka lat postaci krwiste i niekoniecznie przyjemne. Czasem znajdzie się reżyser, który nie obawia się zaryzykować i pokazać aktora takim, jakim go jeszcze nikt nie widział. To zasługa Władka Pasikowskiego, że uczynił ze mnie - dotychczas bohatera romantycznego - twardego faceta. A potem przyszła postać sympatycznego doktora, który zmienił ten wizerunek. Kiedyś byłem postrzegany jako Wolf, a potem jako Burski, co pozwalam sobie odbierać jako dowód, że to były dobrze skonstruowane, wiarygodne postaci. Bardzo wiele osób z niezwykłym sentymentem wspomina też "Trzy dni bez wyroku" Wojtka Wójcika. Myślę, że to właśnie on podczas tamtych zdjęć nauczył mnie najwięcej na temat rzemiosła filmowego!

Czy rola księdza wymaga specyficznego podejścia? Mocniejszego... oderwania od rzeczywistości?

- Każda rola powinna być osadzona mocno w rzeczywistości, wtedy jest najbardziej interesująca. Od początku starałem się grać ojca Mateusza jako postać, która twardo stąpa po ziemi.

Tylko raz widzieliśmy pana w mainstreamowej komedii romantycznej.

- Parę scen z "Nigdy w życiu" kręciliśmy z Danusią Stenką w miejscu, gdzie teraz rozmawiamy - w budynku Agory. Bardzo miło wspominam tamten czas. Jednak ten zawód polega na tym, by być jak najbardziej różnorodnym, to jest w nim najciekawsze. Przed kilkoma laty grałem w Narodowym postać Bolingbroke'a w "Ryszardzie II". Po spektaklu podszedł młody człowiek i z wypiekami na twarzy powiedział: "Nie wyobrażałem sobie, że pan może zagrać taką postać". No właśnie... Aktor zagra wszystko, pod warunkiem że ktoś da mu szansę!

Jak się współpracowało debiutantem? Michał Urbaniak w nieoczywistej roli nadużywającego alkoholu - nieco zagubionego, ale przecież czułego - ojca granej przez pana postaci jest znakomity.

- Ciężko uwierzyć, że "Mój rower" to jego pierwsza przygoda z filmem! Gwiazda światowego jazzu objawiła się jako niezwykle skromny i wrażliwy człowiek, który z wielką radością i pokorą podchodzi do pracy. Ponieważ ma ucho wrażliwe na fałsz, sam podaje tekst tak, że nie ma w nim cienia fałszu.

Pan jest tu wirtuozem fortepianu - i faktycznie palce aktora biegają przez chwilę po klawiszach. Uczył się pan grać na pianinie?

- Na akordeonie - jako dziecko. Potem troszkę koncertowałem z zespołem, który nazywał się Orkiestra Teatru ATA, grając na gitarze. Ale gdy zająłem się aktorstwem, zarzuciłem muzykę i przez kilkanaście lat nie miałem żadnego instrumentu w rękach. Na potrzeby filmu nauczyłem się kilku akordów na fortepianie.

Podobno podczas porodu pana pierwszego syna lekarz, wchodząc na salę, zobaczył chirurga Burskiego i odwrócił się na pięcie, mówiąc: "O, przepraszam". Czy dziś Artur Żmijewski jest bardziej lekarzem czy księdzem?

- Prawdziwa historia. Kiedyś częściej byłem kojarzony z lekarzem, teraz z księdzem. Co świadczy też o tym, że bohaterowie zapadają w pamięci widzów tylko na jakiś czas. I są wypierani przez postać, którą aktor gra w danym momencie. Trochę to przykre, bo kiedy odejdziemy, też się w tej pamięci zatrzemy. Ale pozostaniemy na nośnikach elektronicznych i będzie nas można oglądać - jako te dinozaury z zaświatów.

Która stylistyka jest panu najbliższa jako słuchaczowi? Jazz, muzyka zwana potocznie poważną? A może tzw. popularna?

- Niedawno bawiłem się z dziećmi na koncercie Metalliki, wcześniej oglądałem na żywo AC/DC, których kiedyś uwielbiałem, miałem pełną ich dyskografię! Występy Michała Urbaniaka czy Herbiego Hancocka są także niezwykle magiczne i elektryzujące. Bardzo lubię jazz, bluesa, jak i muzykę poważną. Nie ma "dobrego" czy "złego" gatunku muzyki. Jest muzyka dobra albo zła! Tak jak z aktorstwem...

ARTUR ŻMIJEWSKI - na ekranie obecny od polowy lat 80. W 1990 r. ukończył warszawską PWST. Występował w teatrach Współczesnym, Ateneum, Scena Prezentacje. Ciągle aktywny na deskach Narodowego. Już w 1989 r. recytował "Wielką Improwizację" w "Lawie" Konwickiego i uczył się miłości z Jandą w "Stanie posiadania" Zanussiego. W jego wczesnej filmografii znajdziemy także role u Marczewskiego ("Ucieczka z kina Wolność") czy Skolimowskiego ("Ferdydurke"). W1991 r. otrzymał nominację do gdyńskich Złotych Lwów ("Trzy dni bez wyroku" Wójcika). Za chwilę przyszła Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego. Tak zaczęła się dekada twardziela, znaczona klasycznymi rolami w "Psach" (Wolf!), "Ekstradycji" czy "Gniewie". Lata dwutysięczne to przede wszystkim mały ekran. Dwie Telemaski za role w Teatrze Telewizji; cztery Telekamery i Wiktor. Z postaciami Ojca Mateusza oraz chirurga pracoholika Jakuba Burskiego wychowało się pokolenie telewidzów. Ostatnio Artur Żmijewski znów wyraźnie zaistniał w kinie. Za występ w "Katyniu" Wajdy otrzymał kolejną nominację do Lwów. W "Moim rowerze" debiutuje u Piotra Trzaskalskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji