Artykuły

Gdzie Prawda, gdzie Nadzieja?

W mrocznej i dusznej atmosferze Czarnej Sali kłębi się dym przeszyty niebieskim światłem. Rzeczywistość i urojenie stapiają się w jedno. W je­siennym, martwym lesie, aspirującym poprzez symbolikę koła do universum, widnieją spróchniałe, ścięte drzewa. Drzewa życia. Wciąż zacieś­nia się krąg wokół ludzi, którzy nie mają już dokąd uciec przed ścigającą ich zarazą, ludzi, których wzywa do siebie milczący, Srogi Pan.

W niewiele dni po śmierci Stani­sława Hebanowskiego Teatr Tele­wizji przypomniał, w hołdzie Zmarłemu, jedną z jego ważniej­szych realizacji scenicznych, "Malowidło na drzewie". Berg-manowski "dramat stygnącego czasu i zagęszczającej się przestrzeni" utrzymany jest w poetyce, którą Hebanowski zaczynał formo­wać jeszcze w Atelier i Teatrze 5 czy tworząc "Czekając na Godota" i "Maleńką Alicję". Przedstawienia, w których reżyser ukryty za kame­ralną obsadą, za sprawą aktorów i samego tekstu - wyrażał swój teatr egzystencjalnego niepokoju. Teatr człowieka poszukującego "słupa świata", absolutu i jego tajemnicy. Dlatego właśnie moralitetowym "Malowidłem" uczczono dziesiątą rocznicę śmierci Hebanowskiego i nadanie jego imienia Czarnej Sali teatru Wybrzeże, teatru, którego kształt tworzył przez wiele lat. Naj­pierw jako kierownik literacki (je­den z ostatnich wielkich), potem jako kierownik artystyczny.

Jak to bywa z okolicznościowymi wydarzeniami, spektakl - zamiast wesprzeć jeden z większych mitów teatru - wydał mi się daleki i nieco przestarzały w swojej propozycji estetycznej i filozoficznej.

Fabuła sztuki inspirowana jest XV-wiecznym malowidłem ze szwedzkiego kościoła. Przedstawia­ło ono rycerzy powracających z wy­prawy krzyżowej do rodzinnych domów, gdzie zastają tylko pogo­rzelisko po wielkiej zarazie. W obli­czu losu, w który wpisana jest nieuchronnie śmierć, trzeba podjąć próbę samookreślenia, pokonać po­zory i sięgnąć po prawdę. Bohatero­wie Bergmana przegrali, rozdarci pomiędzy wiarą a zwątpieniem. Przegrał idealizm rycerza i zdrowy rozsądek jego sługi. Przegrał ku­glarz skazany na nieprawdziwość i czarownica, która oddała swój lęk szatanowi. Przegrali małżonkowie oszukani przez miłość, ów grymas zakończony ziewaniem, nudą. Gdzie jest Prawda, gdzie Nadzieja? Bergmana i Hebanowskiego łączył upór wiecznego wędrowca, wiara w sens samego życia, sens czekania na Godota, o którym się wie, że nigdy nie przyjdzie. W "Malowidle" nad­zieja zawarta została w figurze kobiety i dziecka, odradzającego się ży­cia. U Hebanowskiego - w zderzeniu z mrocznym, pogrążającym we mgle dance macabre - ukazywała się jasna postać Marii z Dzieciątkiem, jedynej uchodzącej przed zarazą.

Przedstawianie o dziesięć lat star­sze nie pozostawia nam już żadnej szansy - postaci, które potykają się w mroku o swoją samotność i nie­moc, do końca pozostaną obce i nie­zrozumiałe dla siebie. Nie połączy ich nawet korowód śmierci.

Ten rapsodyczny teatr jest staty­czny, skupiony i cichy jak zastyga­jący czas. Plan aktorski, odarty z realizmu, modeluje znaki metafory, dotyka uniwersalnych pytań za­mkniętych w tęsknotach i rozter­kach. Trudne zadanie mają aktorzy postawieni twarzą w twarz z wi­dzem. Jest to jednak spektakl gwiazdorski, choć rozbity na wiele równorzędnych głosów. Najlepszy epizod należy do Doroty Kolak - zadręczonej, niewolonej w niemo­cy, rozedrganej w lęku i ironicznym, bezradnym śmiechu. Jej krzyk dławi wyimaginowana żelazna obroża, atry­but w wędrówce ku odpowiedziom, które nie istnieją. Aktorce partnerują: Joanna Bogacka, Ewa Kasprzyk, Halina Winiarska, Marzena Nieczuja-Urbańska, Krzysztof Gor­don, Jerzy Łapiński, Jacek Mikołajczak, Jerzy Gorzko.

Nie wiem, czy to pokora wobec znakomitych aktorów narzuciła An­drzejowi Żurowskiemu reżyserską dyskrecję. Nadmierną, jak sądzę. Bo trudno do inscenizacyjnych po­mysłów zaliczyć wyakcentowanie słów określających pustkę albo nieprzekraczalność granic. To już wie­my.

Opinie o "Malowidle na drzewie"

Aktor, anonimowy: "Świetny spektakl, wspa­niale zagrany, o wielkiej uro­dzie plastycznej. Tylko... po co? Ta obawa przed widzem, który nie zechce obejrzeć ta­kiego przedstawienia - to znak czasu.

Stefan Chwin, historyk lite­ratury: " Lubię teatr, w którym się iskrzy, istnieje jakieś napięcie pomiędzy postaciami. Przekonu­ją mnie prawdy ujawnione po­przez zdarzenie, a nie wygłaszane przez aktorów".

Władysław Zawistowski, dramaturg: " To jest teatr rapsodyczny, ale chyba taki właśnie miał być. Za­brakło mi przestrzeni, która mo­głaby wydobyć wymiar plastyczny."

Jan Ciechowicz, teatrolog: "Przychodząc na spektakl w Czarnej Sali czuję się trochę oszukany. Duszny teatr na czte­rech metrach, obnażający niedo­skonałość aktorską. Razi przestarzałą werbalistyką na sto­jąco, bez przełożenia na działa­nie. Ale tak to bywa z przedstawieniami okolicznościo­wymi."

Janina Jarzynówna-Sobczak, choreograf: "Spektakl świetnie zagrany przez wszystkich chyba, aktorów. I tak subtelnie wyre­żyserowany, aż do finałowego momentu, w którym nawet nie formuje się śmiertelny korowód. Jakby wszystko zatrzymało się w czasie. Bardzo przeżyłam to przedstawienie."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji