Artykuły

Podróż do świata dziecięcej fantazji

"PAN Kleks" jest hymnem na cześć fantazji, tej dzie­cięcej, najprostszej a niedostępnej starym, fantazji dopuszczającej urzeczywistnianie się niemożliwego, które dla dzieci wcale nie jest niemożliwe. Bo dzieci na przykład wiedzą, że wystarczy tylko dobrze nabrać w płuca powietrza i odpowiednio pomachać rękami, by ulecieć wy­soko w przestworza, czego nie­raz już we śnie doświadczyły. Wiedzą, że w takim locie można dotrzeć niekiedy nawet do psiego raju, gdzie czas mierzy się iloś­cią zlizywanej czekolady. I wie­dzą, że do świata bajek droga jest prosta, nieskomplikowana. Wystarczy szczypta ciekawości i zwykła dziecięca fantazja. Przy­daje się dobry przewodnik, jak pan Brzechwa, albo jego syn - Kleks. Czasem takim przewodni­kiem może być teatr natchniony przez takich niezwykłych star­szych ludzi, którzy umieją z dzieć­mi rozmawiać jak równy z rów­nym.

Ostatnio podjął taki dialog wrocławski Teatr Polski. Potrak­tował dzieci bardzo rzetelnie. Pre­miera "Niezwykłych przygód pa­na Kleksa" - na oko rzecz szacu­jąc - należy do najbardziej ko­sztownych przedsięwzięć tej sce­ny. Zaangażowano przeszło dwu­dziestoosobowy zespół aktorski, zmyślną scenografię, zmieniajaca się w miarę upływu akcji, od bli­skiej realizmu bibliotecznej sce­nerii, prawdziwie baśniowej rze­czywistości podwodnej Abacji, po surrealizujący świat Pateńtończyków, kojarzący się - bo ja wiem - może z "Cyberiadą". Sceno­grafia jest zainspirowana rysun­kami Jana Marcina Szancera. I dobrze, bo trudno sobie wyobra­zić innego Kleksa i jego ferajnę. Kolejnym elementem atrakcyj­nej oprawy jest muzyka, skom­ponowana przez Stefana Kisie­lewskiego, a zmodernizowana przez Juliana Kurzawę. Dzięki niej ożywają niektóre statyczne sceny, muzyka wypełnia miejsca teatralnie pustawe; cały zaś spe­ktakl przybiera właściwie kształt musicalu.

Aktorzy w tym wszystkim znaj­dują się nieźle, bo się sami bawią. "Kleks" wydaje się być dla nich prawdziwą przygodą, może nawet odświeżającą podróżą w krainę fantazji własnych szczenięcych lat? Dla niektórych nie jest to zresztą podróż odległa, np. dla Haliny Miller (Adaś Niezgódka). Niki Sołubianki (Tomek Drops). Ferdynand Matysik (Alojzy Bą­bel) - znany z pracowitości i so­lidności aktor - wreszcie mógł sobie poswawolić, Irena Remi­szewska - po rolach szarych, smutnych kobiet - zakwitnąć ja­ko prawdziwa królowa, a Miro­sława Lombardo - z natury zda­je się liryczna - choć pozwolo­no jej przez cały niemal czas grać tylko... stopami, wzruszyć siebie i innych losem dziewczyny zaku­tej w zbroi stalowego Jeża. Bo­gusław Danielewski wyglądał jakby zszedł wprost z rysunku Szancera, przekonywająco stawał na jednej nodze tylko nie fru­wał, choć miał w brzuchu sporo powietrza. Wszystko jest dosta­tecznie solidne i dostatecznie atrakcyjne, bym miał zniechęcać dzieci do udziału w tym przed­stawieniu. Nie stracą, poznając teatralną wersję przygód pana Kleksa. Straciłyby, gdyby na tej wersji poprzestały.

Nie całkiem bowiem się zga­dzam z obietnicą zawartą w programie a sugerującą, iż na sce­nie można ujrzeć najciekawsze z fantastycznych przygód sław­nego profesora. W samej rzeczy adaptacja ta wydaje mi się jed­nak dość uboga. Załamuje się w niej ten najcudowniejszy walor książki Brzechwy, która sama bę­dąc oryginalną baśnią jest zara­zem mozaiką, jakby syntezą świa­ta bardzo wielu baśni: i Grimmów i Andersena, i przetworzonych motywów baśni Wschodu. Liczne pomosty łączą ją z fantastyką i starą literaturą podróżniczą. Da­lej, wątła wydaje mi się drama­turgiczna konstrukcja tej adap­tacji. Opiera się na schemacie wręcz nadużywanym w drama­turgii dziecięcej. Możliwości tech­niczne teatru lalkowego pozwala­ją ratować takie scenariusze. W teatrze dramatycznym powinien na scenie dominować żywy aktor. A żywy aktor powinien mieć co grać. Tu aktorzy mieli w co się zabawić. Grała przeważnie sceno­grafia, technika, która - nawet najwymyślniejsza - zawsze w teatrze pozostanie uboga wobec możliwości jakie pod tym wzglę­dem ma np. film. W rezultacie ten musical o panu Kleksie wydaje mi się nie przekraczać granic daleko mniej znaczącej rozrywki.

Prócz uwag do wątłości drama­turgicznej adaptacji, mam za­strzeżenia do szczegółów "ideo­wych". Choć może i dowcipnie aluzyjny do naszych dni i naszych obyczajów jest Soczewka, nie przystaje mi ta postać do resz­ty. Jeśli zaś chodzi o Alojzego Bąbla, to chociaż jestem wolny od przesądów rasowych, nawet w bajce (jeśli to nie jest groteskowa bajka Lema) nie ożeniłbym mechanicznego człowieka z człowie­kiem żywym. Zaś w sprawie ole­ju P+P mam takie samo zdanie, jak Brzechwa i Adaś z książki, a nie jak pan Kleks i Maria Straszewska, mianowicie, że jak każde lekarstwo jest pożyteczny, często niezbędny, ale ma swoje przykre skutki uboczne. Dozowa­nie tego środka jest jednym z najpoważniejszych problemów wychowawczych, z czego Brzech­wa nie robił tajemnicy przed dziećmi.

Sumując: uważam - mimo wy­rażonych zastrzeżeń - "Niezwy­kłe przygody pana Kleksa" za ogromny postęp wobec poprzed­niego sprzed kilku lat - przed­stawienia dla dzieci, zrealizo­wanego w tymże teatrze. To jest coś. A że grymaszę? Każdy tata chciałby dla swoich dzieci jak najlepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji