Artykuły

W sercu i w majtkach

- Filmowe adaptacje upraszczały "Wichrowe Wzgórza", w których Emily Bronte w odważny sposób zderzyła miłość z przemocą. Pora odmienić wizerunek tej historii - mówi reżyser KUBA KOWALSKI po premierze w Teatrze Studio w Warszawie.

Piotr Gruszkowski: "Wichrowe Wzgórza" znane są szerszej publiczności głównie z ekranizacji filmowych.

KUBA KOWALSKI: Niestety.

Kino widzi w tej historii melodramat, przy okazji pozbawiając powieść ważnych wątków. A teatr?

- W większości ekranizacji amputuje się drugą część, która wydaje się kluczowa: upraszcza się książkę, bezczelnie pozbywa sieją perwersji i przemocy. XIX-wieczna powieść jest dużo bardziej drastyczna niż filmy, które powstały ponad sto lat później. W Polsce "Wichrowe Wzgórza" kojarzą się z harleąuinowatymi okładkami i tandetną literaturą, podczas gdy w świecie anglojęzycznym są uważane za jedną z najważniejszych powieści tego okresu. O Bronte mówi się "siostra Szekspira". Jej dzieło pozostaje zagadką, nie tylko ze względu na postać i biografię autorki: nie poddaje się łatwym interpretacjom, jest wielopłaszczyznowe, uniwersalne. Staraliśmy się przeczytać "Wichrowe Wzgórza" po swojemu i dostrzec to, co nieoczywiste.

Elżbietańską "Zwodnicę" wystawiłeś współcześnie, w dość ascetycznej formie. Na inscenizację gotyckiej powieści z czasów wiktoriańskich masz podobny pomysł?

- Myślę, że tak. Przekonuję się coraz bardziej, że na pytanie "Gdzie to się dzieje?" najlepiej jest odpowiedzieć: "...w teatrze". A wszystkie relacje i problemy rozumiemy jak najbardziej współcześnie. Ta symboliczna powieść dzieje się w gruncie rzeczy poza czasem: dwa domy gdzieś na odludziu, każda postać, która je opuszcza, znika, zamiera. To jest rodzaj kosmosu. Próbowaliśmy uciekać od realizmu, rodzajowości i nachalnego zaczepiania tego "tu i teraz", na rzecz magicznego świata zbudowanego przez Bronte.

Co z charakterystycznym dla powieści krajobrazem z wrzosowiskami?

- Chcieliśmy stworzyć przestrzeń, która jest przecież niezwykle istotna dla powieści - właściwie funkcjonuje jako narrator. Na scenie pojawiają się w starciu dwa budulce: białe kafle i kilkaset kilogramów ziemi.

Od debiutanckiego spektaklu "Niepokoje wychowanka Tórlessa" po ostatnie "Ciała obce" grane w Teatrze Wybrzeże w twojej twórczości powracają wątki queerowe. Czy również w "Wichrowych Wzgórzach" znalazłeś elementy, które chciałbyś odczytać w tym duchu?

- Nie ma na scenie postaci homoseksualnej, jednak tak, w szerszym rozumieniu można powiedzieć, że jest to queerowe. W tym sensie, że dotyczy procesu budowania tożsamości Katarzyny - w oparciu o relacje z irracjonalnym i impulsywnym Heathcliffem oraz Edgarem, reprezentującym to, co ułożone, logiczne, bezpieczne, trwałe. Podobnie buduje się tożsamość drugiej Katarzyny. "Wichrowe Wzgórza" zostały wydane w Polsce po raz pierwszy pod koniec lat 20 ubiegłego stulecia jako "Szatańska miłość".

Ten tytuł wydaje się bardzo aktualny w kontekście spektaklu, który wraz z Julią Holewińską przygotowaliście w Teatrze Studio, co widać już na plakacie.

- Głównym tematem spektaklu jest miłość. I nie chodzi tylko o znajdującą się w centrum relację Heathcliffa i Katarzyny, ale też relacje pomiędzy pozostałymi postaciami, nie tylko kochankami - relacje brat-siostra, ojciec-syn i tak dalej. Bronte ukazuje ludzi w wiecznym rozdarciu. Miłość jest sensem istnienia bohaterów, przekleństwem i jedynym ratunkiem zarazem. Próbujemy ukazać ją w nielukrowany, złożony sposób, między innymi poprzez zderzenie miłości z przemocą. Taka jest powieść Bronte: sceny przemocy w "Wichrowych Wzgórzach" wydawały się w XIX wieku wręcz pornograficzne.

Właśnie dlatego spektakl przeznaczony jest dla widzów dorosłych?

- Nie jestem rodzicem: trudno mi ocenić, co jest, a co nie jest przeznaczone dla dzieci. Teatr podjął taką decyzję pewnie dlatego, że zaglądamy zarówno do serca bohaterów, jak i do majtek. Pozostajemy wierni powieści, która na pierwszy rzut oka nie poddaje się szczególnie atrakcyjnie językowi teatru. Napisaliśmy to właściwie od nowa, nigdy nie odchodząc jednak od ducha oryginału. Musieliśmy stworzyć język - miejscami jest dość wulgarny. Gdy przewaliliśmy z Julka najczarniejszą robotę - pozbyliśmy się XIX-wiecznego sztafażu, konwencjonalnych ram całej opowieści, i zostało ośmiu bohaterów, okazało się, że relacje między nimi są niezwykle napięte. Z drobnych zdarzeń w powieści rodziły się mięsiste sceny. Poza tym zdecydowaliśmy się na coś, co dziś jest chyba odważne - skupiamy się na opowiadaniu historii, zależy nam na komunikatywności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji