Artykuły

Czarny Kapturek

"Czerwony Kapturek" w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Jarosław Cymerman w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Czerwony Kapturek nie jest historyjką lekką, łatwą i przyjemną: gdyby chcieć przedstawić ją na scenie litera po literze, to obejrzelibyśmy horror i makabreskę. Kto nie wierzy, niech spróbuje sobie wyobrazić po kolei to, co działo się w domku babci.

Najnowsza adaptacja "Czerwonego Kapturka" w lubelskim Teatrze Hansa Ch. Andersena na pierwszy rzut oka wydaje się właśnie w stronę horroru zmierzać - ciemne dekoracje i odrealnione kostiumy autorstwa Mariki Wojciechowskiej, chwilami przypominające ekspresjonistyczne filmy z lat 20., pobielone twarze wykonawców z pomalowanymi na czarno brwiami i oczodołami.

Tyle że mroczny okazuje się przede wszystkim plastyczny kształt przedstawienia, które w szalonym tempie rozwija przed widzem jeszcze bardziej szalony ciąg skojarzeń, uwalniając wyobraźnię i bawiąc widza zarówno kilku - czy kilkunastoletniego, jak i tego z większym życiowym stażem.

Reżyser i autor scenariusza - Jerzy Jan Połoński - trochę namieszał w fabule, którą znamy z kanonicznej wersji zapisanej przez braci Grimm. Jego Czerwony Kapturek to zbuntowana Michalinka, która nie lubi swojego imienia i ma wyraźne kłopoty ze słuchaniem tego, co mówią jej rodzice, a Babcia to nieco namolna hipochondryczka zamęczająca swoje dzieci i wnuki telefonami. Z kolei Wilk musi oszukiwać i kręcić, bo z powodu siennego kataru nie może brać udziału w normalnych wilczych polowaniach, a do tego zaśmieca las zużytymi chustkami higienicznymi, Gajowy zaś zjawia się z pomocą nieszczęsnym ofiarom zakatarzonej bestii niczym Superman czy Indiana Jones. Zanim jednak dziewczynka dotrze do domku Babci, w lesie napotka śpiocha Misia (albo groźnego Niedźwiedzia, jak kto woli), sześciu tańczących krasnoludków (którzy właśnie uciekli od Śnieżki) i Dziewczynkę z Zapałkami - piromankę

Adaptacja Połońskiego dziś, po czterech częściach Shreka i innych przeróbkach znanych baśniowych motywów, nikogo już nie powinna dziwić. Tradycyjna opowieść stanowi tu przede wszystkim pretekst do zabawy po obu stronach rampy. Szóstka aktorów Andersena znakomicie wykorzystuje największy atut tego teatru - czyli zespołowość. W rytm łatwo wpadającej w ucho (często odwołującej się do powszechnie rozpoznawanych cytatów) muzyki Michała Kowalczyka i w choreografii Urszuli Pietrzak tworzą bardzo dynamiczny spektakl. I choć postaci drugoplanowe są często kreślone dość grubą, mocno pastiszową kreską, to tak pomyślanemu przedstawieniu wcale to nie szkodzi. Natomiast czarująco beztroski Kapturek (Gabriela Jaskuła), przezabawna, kochana, ale i irytująca Babcia (Ilona Zgiet) czy budzący w wykonaniu Bartosza Siwka więcej współczucia niż lęku Wilk - mają z całą pewnością więcej niż jeden wymiar.

"Czerwony Kapturek" Połońskiego pomimo tego mieszania wątków, zabawy różnymi konwencjami, nie rezygnuje jednak do końca z tego, co dziś wydaje się w odbiorze tradycyjnych baśni najtrudniejsze - mianowicie z przekazania morału. Zamiast jednak mówienia "drogim dzieciom" co wolno, a czego nie, z pozycji wszechwiedzącego dorosłego, proponuje im wspólną zabawę w próbę dogonienia tak mocno dziś zewsząd stymulowanej dziecięcej percepcji, a przy okazji przekonania młodego widza, że nasza wyobraźnia wciąż ma nam wiele do pokazania, znacznie więcej niż telewizja i internet razem wzięte. I jeśli to się uda, to łatwiej będzie współczesnym Czerwonym Kapturkom uwierzyć, że naprawdę warto słuchać dorosłych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji