Wypracowanie z Wyspiańskiego
Niespełnione oczekiwania - tak najkrócej można by podsumować "Wesele" Wyspiańskiego wystawione przez Mikołaja Grabowskiego.
Wokół "Wesela" zawsze, wrzało - Rafał Węgrzyniak w znakomitym, zwięzłym szkicu zamieszczonym w programie przedstawienia, wykazał, jak to "z biegiem lat, z biegiem dni" zmieniały się sposoby odczytania arcydramatu Wyspiańskiego. W zależności od chwili dziejowej i polityczno-społecznych opcji ludzi, którzy toczyli między sobą spory, każda ze stron znajdowała w tekście sztuki cytaty świadczące na korzyść swych racji. Czy taki ideowy spór może rozgorzeć również teraz, z racji najnowszego wystawienia? Śmiem wątpić.
"Co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi w snach..." - tego, niestety z najnowszej inscenizacji Mikołaja Grabowskiego nie wiadomo. I choć trudno byłoby sformułować wobec niej poważniejsze zarzuty, jeden wydaje się niepodważalny - przedstawieniu brak jakiegokolwiek interpretacyjnego kierunku. Zaskakujące to tym bardziej, że reżyser, znany z biegłości w ukazywaniu na scenie natury Polaka od jej prześmiewczo-ironicznej strony, tym razem nie wyszedł na krok poza ducha tekstu.
Powstało widowisko poprawne, w sam raz dla nauczycielek, naganiających uczniów do teatru. Oczyma wyobraźni widzę szeregi spoconych czół, pochylonych nad zeszytami do klasówek - moje wyrazy najgłębszego współczucia! I tyle. Zdumiewająco słabo koresponduje ono z najżywotniejszymi problemami naszych czasów. Stanowczo zabrakło mu tego, co dla Mikołaja Grabowskiego jest, zdałoby się, chlebem powszednim: spojrzenia - poprzez tekst Wyspiańskiego - na nas samych okiem Stańczyka.
Notabene jedynie postać Stańczyka w interpretacji Jerzego Schejbala była w stanie zelektryzować premierową publiczność. Pozostałych trzydzieści kilka ról nie budziło najmniejszych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych.
Moje narzekania można uznać za przesadne i nieuzasadnione. W końcu wiele scen mogłoby się takim "Weselem" chwalić. Jednakże noblesse oblige. Wrocławski Teatr Polski dawno już wyszedł z cienia zespołów anonimowych. Inscenizator też nie należy do grona aspirantów w reżyserskim fachu, lecz do ligi mistrzów, na którego dokonania czeka się z nadzieją. Tym większy później zawód, gdy okazują się, pozbawione właściwości.
NIEMOŻNOŚĆ LUDZKIEGO CZYNU
Czy "Wesele" powstałe 101 lat temu jest dziś jedynie dramatem historycznym, czy też może być inspiracją do rozmowy o nas samych, współczesnych Polakach? To pytanie zadaliśmy kilku widzom premiery dramatu Stanisława Wyspiańskiego we wrocławskim Teatrze Polskim.
Profesor Leon Kieres, prezes IPN: "Wesele" to jedna z najbardziej polskich sztuk, jednego z najbardziej polskich autorów. Należy je grać, ponieważ jest ono jedną wielką metaforą, niestety o Polsce współczesnej. Okazuje się, że my się nie zmieniamy. Mamy inne szaty, inaczej ze sobą rozmawiamy, ale Polska się nie zmienia. Uderza mnie dzisiaj w "Weselu" patriotyzm Wyspiańskiego. Powiedziałem kiedyś, że wychowałem się na Trylogii. Dzisiaj - może trochę późno - zrozumiałem, że może być inny patriotyzm, ten z "Wesela": tolerancyjny, szanujący inne stany, odrzucający narodowe przywary. Wyspiański przypomina, że albo jako społeczeństwo będziemy jednością, albo będą zdarzać się ponownie tragiczne sytuacje topiące naszą niepodległość.
Andrzej Seweryn: Zachowam się jak Profesor Pimko z "Ferdydurke": "Wesele" należy grać, bo Wyspiański wielkim poetą jest i kropka. Dla mnie "Wesele" nigdy nie było sztuką o niemożności czynu niepodległościowego. Raczej o niemożności czynu ludzkiego. Ta sztuka jest zawsze aktualna i wstrząsająca. Nigdy nie grałem w "Weselu" i pewnie gdybym je realizował, zrobiłbym je inaczej niż we Wrocławiu. Oczywiście, trzeba sobie stawiać pytania: czym jest dzisiaj "Akropolis", czym są "Dziady", ale nie po to, żeby tych utworów nie grać. Co to za pytanie: czy mamy grać "Dziady"? Powiem coś bardzo demagogicznego: mamy najpierw obowiązek podjąć decyzję, że gramy, a potem zastanawiać się, dlaczego. Celowo formułuję to w sposób prowokacyjny. Dlaczego? Bo społeczeństwo ma poznać naszą literaturę. Nie tylko Sarę Kane. To bardzo ważna autorka, z wielu względów. Jest zresztą pokazywana w Polsce. Dzisiaj młody człowiek ma jednak prawo oczekiwać od teatru państwowego, by mu pokazywał polską klasykę. Napisałem to w posłaniu na Międzynarodowy Dzień Teatru.
Jacek Sieradzki, redaktor naczelny "Dialogu": "Wesele" należy grać chociażby z tego powodu, żeby słowa, które tam padają: "Myśmy wszystko zapomnieli", nie były tak dojmujące na co dzień. Aby o przeszłości, o konfliktach z przeszłości i płynących stąd naukach pamiętać. Poza tym należy grać, bo "Wesele" daje nie tylko diagnozę świadomości tamtych czasów, ale i diagnozę rozchwiania świadomości narodowej, świadomości społecznej i tożsamości obywatelskiej. Zastanowienie się nad nią współcześnie to rzecz zawsze bardzo ważna, niezależnie od tego, jak Polska się modernizuje i dokąd zmierza. (notował R.B.)