Artykuły

Love-rock musical

Kilku długowłosych, odzianych w jeansy koszule, z koralikami we włosach i na przegubach wpada na scenę. Palą jakieś kartki. Ogień tymi stopami... I raz - słychać nieomal głos choreografa Jerzego Stańka. Muzyka wzmaga rytm. Po chwili - uspokojenie. "Dokąd mam iść?" - rozbrzmiewa czysto i donośnie nostalgiczny song.

Teatr Muzyczny w Gdyni od trzech miesięcy rozbrzmiewa dźwiękami najgłośniejszego jak dotąd i najbardziej kasowego amerykańskiego musicalu "Hair". Decyzję o realizacji tego widowiska w Gdyni dyrektor Maciej Korwin podjął szybko i niemal od razu wiedział, kto będzie reżyserem. Wybrał Wojciecha Kościelniaka, bo młody-zdolny, laureat nagrody im. Aleksandra Bardiniego z Wrocławia.

- Kiedyś właśnie z Jarkiem Stankiem, choreografem, marzyliśmy, żeby zrobić "Hair" - mówi reżyser. - Nawet snuliśmy jakieś sceniczne wizje, bo pracowaliśmy ze sobą już kilka razy. I nagle taka okazja. Teatr w Gdyni ze stałym zespołem, zapleczem studia wokalno-aktorskiego, warunkami scenicznymi i technicznymi dał nam możliwość pracy niezwykle intensywnej, ale i dość spokojnej. W czasie tych kilku miesięcy zrodziła się niebywała atomosfera - wzajemnego zaufania, nie tylko artystycznego. Na początku wcale nie było to takie proste, bo musieli ze sobą zgrać się ludzie z Polski, których wybraliśmy w czerwcowym castingu do tego

przedstawienia, kilka osób które przyjechały ze mną i aktorzy teatru osadzeni w klimacie gdyńskiej sceny. Nie wszyscy z zewnątrz dotrwali do premiery, ale ci, których publiczność zobaczy na premierze i w następnych spektaklach, to naprawdę dobrzy wykonawcy. Jak zwykle przy tak dużym spektaklu jest podwójna obsada ról wiodących.

Reżyser przez mikrofon koryguje scenę.

- Hare Kriszna, Hare Kriszna - śpiewa sunący w żółto-pomarańczowych kostiumach zespół. - Miłość, miłość, miłość wyśpiewują młodzi wykonawcy równo i podnoszą ręce w symbolicznym geście. Palce ułożone w "V" i skandowany krzyk:

- Chodźcie z nami! Chodźcie z nami! - drgające ramiona i ekstatyczne ruchy. Grupa rytmicznie układa się w "tyralierę i... kilku chłopaków zostaje tylko w slipach. Lśnią nagie torsy kolorowego tłumu uwiedzionego w tej scenie religią Hare Kriszna.

Reżyser podnosi również palce w geście "V", inspicjentka klaszcze, bije brawo też pani z pracowni krawieckiej, Justyna Szafran, siedząca na widowni, dośpiewuje piosenkę razem z chórem na scenie, a choreograf wskakuje na scenę i "przesuwa" kilka osób, tłumaczy coś przebijając się przez werble perkusji. Muzyka brzmi znakomicie.

Muzyka siłą

Leszek Możdżer, znakomity pianista, jazzman, ale i kompozytor lirycznych "kawałków", tytan pracy, dogaduje z zespołem drobiazgi. - Jak jest? - pyta Piotr Mania, pianista, który jako żywo w brzmieniu przypomina Możdżera. - Dobrze, nawet bardzo - mówi szef muzyczny "Hair".

- Siedzę tu w teatrze od kilku miesięcy jak zaczarowany - mówi Możdżer. - To nie jest muzyka mojego pokolenia i mojej młodości. Urodziłem się po prapremierze "Hair". Tej muzyki zacząłem słuchać już jako kilkunastolatek. Znam legendę "Hair", ale na początku jej nie czułem. Widziałem film Formana, ale nie widziałam spektaklu. Oczywiście słuchałem nagrań. Kiedy zaproponowano mi kierownictwo muzyczne przedstawienia, wiedziałem, że muszę w tej muzyce znaleźć też własne brzmienia.

Możdżer nie ukrywa, że w trakcie pracy nad "Hair" działo się z nim i zespołem coś dziwnego. W tym spektaklu ze sto razy pada słowo miłość. To się udziela.

Miłość się tutaj czuje i nie jest ona na pokaz. Jak nam coś nie pasuje, to przekazujemy sobie nawzajem uwagi krytyczne, ale bez żadnej agresji. Przez dwa tygodnie nim ruszyła teatralna machina, wszyscy realizatorzy dyskutowali nad przedstawieniem. Potem nie było zaskoczeń, bo co cztery głowy, to nie jedna.

Materiał muzyczny "Hair" stylistycznie świadomie przeniosłem w lata 90. W tym spektaklu są pokłady energii i nie mogłem tego zmarnować. Myślę, że się udało - dodaje.

Leszek Możdżer zaprosił do współpracy muzyków-instrumentalistów spoza teatru. Grają Patryk Stachura - bas (z zespołu Krew), Jacek Stromski (zespół Apteka) - perkusja, Michał Kusz z Bielizny - gitara, Piotr Mania - fortepian i Patryk Gruszecki z Katowic, pierwsza trąbka.

- Im lepsi muzycy, tym łatwiej zastosować wykwintniejsze środki brzmieniowe - mówi Możdżer. - To wielka przyjemność tak pracować, nawet po 12 godzin dziennie. Nie jestem tyranem, nie pastwię się nad muzykami ani aktorami, zostawiam im wolność i możliwość własnych muzycznych kreacji. Wiem, że wtedy jest lepiej, wrażliwiej. Jestem otwarty. A poza tym czuję, że tym spektaklem rządzą inne siły. Pokochaliśmy to przedstawienie, które zaczyna się słowami Bergera: "Ludzie! Transcendentalna medytacja to miłość!"

Legenda ciągle żywa

Wstęp do gdyńskiego programu "Hair" napisał Wojciech Fułek, znawca muzyki rockowej, poeta, publicysta i... wiceprezydent Sopotu. Przypomniał legendę tego ongiś skandalizującego musicalu, który zbulwersował dość pruderyjną teatralnie - w tamtych latach - Amerykę. "Hair" było protestem przeciwko zobojętnieniu, konsumpcji, nienawiści, wyśmiewało fałsz, krytykowało przemoc. Idealistyczna wizja społeczeństwa, które wyzwoli kultura Wschodu, orientalne praktyki religijne, a szczep stworzą hipisowskie komuny, zaś marsze protestacyjne przyniosą pokój - stała się mottem tego musicalu. Era Wodnika miała przynieść Nowy Renesans. Oszałamiający sukces muzyki Galta MacDermota i powodzenie tekstów Jamesa Rado i Gerome'a Ragni wyznaczyły "Hair" żywot długi i bujny. Prapremiera odbyła się 29 października 1967 roku na scenie off-broadwayowskiego Public Theatre w dzielnicy East Village w Nowym Jorku. Spektakl reklamowano jako "Love-rock musical". Po sześciu miesiącach przeniesiono widowisko na Broadway i tam zagrano je 1742 razy. Potem "Hair" przewędrowało różne sceny Ameryki i Europy, a w 1978 roku Miloš Forman zrobił film, który dotarł również do Polski. Należy jednak pamiętać, że to nieco inna opowieść niż musical, nawet o innym ideowym przesłaniu.

Czy "Hair" poderwie publiczność?

To pytanie zadają sobie nie tylko realizatorzy, ale również obserwatorzy życia kulturalnego Wybrzeża. Wydaje się - po prawie gotowym widowisku - że są wszelkie szanse na sukces.

- Mam ogromną tremę - mówi Wojciech Kościelniak. - Nigdy nie robiłem tak wielkiego widowiska muzycznego. To jest artystyczne wyzwanie, myślę, że ważne. Nauczyłem się inaczej słuchać, inaczej też analizuję - wychodzę z zamętu. Publiczność zweryfikuje moje i innych realizatorów myślenie.

Pracownia obuwia czyni ostatnie poprawki. - Moja marynarka jest za ciężka - mówi dziewczyna z zespołu. Trudno się w niej tańczy. Zróbcie coś - robi błagalny gest. - Załatwione - reaguje natychmiast reżyser.

Jeden z braci Kamińskich (zdolne teatralne gdyńskie bliźniaki) wchodzi z tubą na widownię. Rolę policjanta gra z przejęciem i anonsuje: "No dobrze, wszyscy znajdujący się na tej sali jesteście aresztowani za oglądanie tego sprośnego przedstawienia."

- Przedstawienie jest piękne, a nie sprośne - mówi Justyna Szafran, aktorka rodem z Poznania znana już trójmiejskiej publiczności. Dwa sezony występowała w Teatrze "Atelier" w Sopocie i zdobywała sympatię.

- Przez lata całe słuchałam muzyki z "Hair" i nawet nie myślałam, że zagram Jeanie. Pojawiam się na scenie tylko kilka razy, ale to rola charakterystyczna, jak wyzwanie. Lubię takie perełki i śmieszne, i żałosne zarazem. Bardzo mi się podoba stylistyka tej muzyki i to co zrobił Leszek Możdżer. Ważne też były dla mnie nie tylko formalne kontakty na scenie, ale i nasze spotkania po próbach. Chodziliśmy do pubu i gadaliśmy z ludźmi z zespołu godzinami. Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Kto wie, może zamieszkam w Gdańsku, chociaż teraz robię inny projekt w Warszawie - nagrywam płytę.

Gdyńskiej premiery nie mogę się doczekać. Czuję jak coś dusi mnie w dołku, ale na szczęście trema mnie nie paraliżuje, a zazwyczaj dodaje skrzydeł. Wiele się w gdyńskim Teatrze Muzycznym nauczyłam, np. polubiłam zajęcia ruchowe.

Jerzy Michalski, z aktorskiego rodu, wnuk Danuty Banduszkowej, twórczyni Gdyńskiego Teatru Muzycznego, niezwykle wyprzystojniał. Tak dobrze na linię - jak sam mówi - zrobiła mu intensywna praca w teatrze. W roli Performera jest uwodzicielski. - Spełnia się moje marzenie - gram w największych musicalach - dodaje.

Zespół wchodzi dynamicznie. Synkopa. Na widownię zagląda obsługa techniczna i administracyjna teatru. Dobra wieść o "Hair" niesie się coraz szerzej. - Będzie to dobra premiera - mówi jedna z pań i dodaje: - Odpukać.

Energiczne stukanie w barierkę na chwilę przyciąga uwagę reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji