Wesele
Byłam na premierze "Wesela" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Nie było to, niestety, wydarzenie, jakiego się można było spodziewać. Mam do tego dramatu stosunek ambiwalentny. Ostatnie spektakle, które oglądałam (a było ich kilka) przekonały mnie, że "Wesele" umarło, co powiedziałam już na sesji w Krakowie, poświęconej stuleciu prapremiery. Ten spektakl potwierdził tylko moje wrażenie. Przedstawienie zostało poprowadzone zbyt blisko tekstu. Miałam wrażenie, że reżyser właściwie nie miał nic od siebie do powiedzenia. W związku z tym "Wesele" wyszło jak nieożywiona figurka, która nic nam nie mówi o współczesności ani o nas samych. Nie wynagradzają tego sceny bardziej udane. Brakuje spajającej całość myśli, koncepcji, wizji. Również Gospodarz nie był postacią, która zdołałaby przyciągnąć naszą uwagę, a bez niego - zwłaszcza końcówka drugiego aktu i akt trzeci - nie mają całościowej formuły. Troska o to, by "Wesele" wystawić nie tylko jak najbliżej tekstu i projektów inscenizacyjnych Wyspiańskiego, ale również, by tak rzec, trochę w trybie antykwarycznym, sprawiła, że wrocławski spektakl ma walor czegoś z przeszłości. Oczywiście można to obejrzeć, może się to przydać licealistom, ale to nie jest żywy teatr.