Nowa Halka w Warszawie
Moniuszkowska "Halka" jest najsławniejszą i najpopularniejszą z polskich oper. Słusznie uznana za operę narodową, bardzo często pojawia się na scenach, a każda nowa jej realizacja oczekiwana jest nieodmiennie z wielkim zainteresowaniem, trudząc nadzieje na nowe, a piękne artystyczne wzruszenia. Sprawa jednak nie jest wcale prosta: "Halka" bowiem, wbrew pozorom, należy do dzieł od strony inscenizacyjnej wyjątkowo trudnych (od strony muzyczno-wokalnej zresztą także...) i wymaga nie byle jakiej sprawności i doświadczenia w operowym fachu.
W jakim więc stopniu zaspokaja to oczekiwanie pełni świeżych przeżyć najnowsze wystawienie "Halki" w Teatrze Wielkim w stolicy? Odpowiedź nie usatysfakcjonuje chyba autorów tej premiery, bo też i jej kształt nie daje większej satysfakcji. Wizualnie, w bardzo skromnej i zanadto szarej oprawie scenograficznej Ewy Starowieyskiej, przedstawienie jest znacznie uboższe od poprzedniego, przygotowanego tutaj przed 15 laty. Wybitny reżyser filmowy, Kazimierz Kutz, debiutujący w teatrze operowym, potraktował dzieło Moniuszki wyłącznie jako historię nieco zgrzebnej namiętności, klasyczny melodramat o zaściankowym w sumie wymiarze, szukając dlań teatralnego sukcesu jedynie w maksymalnie dramatycznym (w zamyśle, który jakże trudno przecież spełnić operowym artystom-śpiewakom...) aktorstwie.
Źródłem emocjonalnego napięcia i posuwania się akcji do przodu w operze jest jednak zawsze muzyka; reżyserskie wysiłki nadania większego wyrazu postaciom, poprzez np. częste próby grania "w zbliżeniu" (Jontek, a nawet i Zofia z Halką), przy świadomym zacieraniu obyczajowej specyfiki - nie wywołują pożądanego efektu i raczej kameralizują całość. Przedstawienie, w wielu momentach zbyt statyczne i pozbawione blasku, jest po prostu nudnawe.
Jaśniejsze punkty premierowego spektaklu "Halki" pod batutą Roberta Satanowskiego, to pełne wigoru i pięknie ułożone przez Hannę Chojnacką tańce narodowe - zwłaszcza mazur i góralski, piękny sopran Barbary Rusin-Knap w tytułowej partii, sporo dobrych momentów partii Jontka w interpretacji Józefa Przestrzelskiego, ładnie, choć mało dynamicznie śpiewające chóry (przygotowane przez Bogdana Golę) i sprawni tancerze. Czy to jednak wystarcza, zwłaszcza, gdy premierowa obsada solistów jako całość dość daleka była od ideału?
Pytanie tym ważniejsze i pobudzające do refleksji, gdy wiadomo, że stołeczny Teatr Wielki niebawem już wyrusza m. in. z tym przedstawieniem, na kolejne tournee; podróż taka powinna przecież nie tylko przynieść powodzenie i profity zespołowi TW, ale także zaskarbić uznanie i przekonać publiczność i krytykę zagraniczną o wybitnych wartościach nie znanego im dotąd dzieła Moniuszki.