Godzina czułostkowości
Janda i Teatr Studio robią teatr w szlachetnej sprawie. Ale w teatrze najważniejsza jest sztuka.
Tematem sztuki "Małej Steinberg" jest autyzm, wyobcowanie i śmiertelna choroba czternastoletniej dziewczynki. "Oxford Student" dojrzał w niej "wywierający wrażenie scenariusz i poruszające aktorstwo". W teatralnym sprawozdawcy "New Ambassadors" dramat "pozostawił dziwne uczucie szczęścia i smutku". I tylko recenzent "Daily Telegraph" okazał się w tym gronie czarną owcą. "Uważam tę sztukę za nie do przyjęcia. Jest obrzydliwie sentymentalna i manipulująca uczuciami aż do mdłości" - brzmiał wyrok teatralnego outsidera. Jak każdy odstępca i on miał rację.
Radio z podświetloną podłogą
"Mała Steinberg" pierwotnie przeznaczona była dla radia. Ten radiowy charakter czuje się w przedstawieniu Teatru Studio, w którym podjęto się realizacji monodramu. Radio miewa magiczną moc zmuszania odbiorcy do współpracy. Słuchacz musi stworzyć sobie do końca świat, o którym właśnie mu się opowiada, który sugeruje się tylko - głosem, dźwiękiem, szeptem.
Niestety, w Teatrze Studio zdecydowano, że widzowi trzeba wszystko pokazać. I dlatego, aby uatrakcyjnić opowieść umierającej dziewczynki, zainstalowano na scenie futurystyczną scenografię z podświetlaną podłogą, kojarzącą się z dyskoteką z "Gorączki sobotniej nocy". Bardzo to nawet ładne, tylko że taka dekoracja może służyć do wszystkiego i niekoniecznie trzeba mieszać w to autystyczne dzieci. Jarzeniówki skutecznie odwracają uwagę od monologu Krystyny Jandy, która w Studio gra swoją, jak wielokrotnie zaznaczała w wywiadach, wymarzoną rolę.
Trzeba przyznać, że aktorka robi co może, by wypełnić widzom tę godzinę spędzoną w teatrze: drobi pierze z rozprutej poduszki, przewraca się po świecącej podłodze, obchodzi scenę intensywnym marszem, a nade wszystko - jąka się, zacina, powtarza nieskładnie wyrazy. Są to oczywiście naturalistycznie odtworzone objawy dysfunkcji mózgu, scena nie jest jednak podręcznikiem medycyny.
Konfrontacja gwiazd
Naturalizm tej roli niczego nie otwiera. Krystyna Janda pozostaje na poziomie klinicznej obserwacji określonego przypadku chorobowego, co nie może wzbudzić niczego poza obojętnością. Przez większą część spektaklu monologowi Jandy towarzyszy w dodatku śpiew Marii Callas. Z tej mimowolnej konfrontacji obronną ręka wychodzi jednak wielka operowa diwa.
Sztuka bezpieczna
Istnieje pewna kategoria działań, które mimo wątpliwego artystycznego wyniku z góry skazane są na sukces. Wrzawa uczyniona z odpowiednim wyprzedzeniem w mediach, kilka wypowiedzi artystki - to wszystko ma wytworzyć swoistą "zasłonę dymną". Niegdyś mówiono: "To słabe, ale jakie słuszne!". "Mała Steinberg" jest taką właśnie "sztuką słuszną", choć dziś lepiej nazwać ją "przedsięwzięciem bardzo bezpiecznym". Janda i Teatr Studio robią teatr w szlachetnej sprawie: uwrażliwiają na cierpienie, wzbudzają litość i wzruszenie, a pewnie i wołają o tolerancję. W ten sposób wytrącają broń z ręki wszystkim tym, którzy będą w razie klapy zgłaszali swoje wątpliwości. Niestety, w teatrze najważniejsza jest sztuka. Pamiętając o tym, po warszawskiej premierze z przykrością wypadnie mi przyznać rację krytykowi "Daily Telegraph", który swego czasu oskarżył autora "Małej Steinberg" o manipulowanie uczuciami widzów. Może jestem skończonym łotrem, ale ja się zmanipulować nie dam!