Artykuły

Pod batutą Stalina

Stalinizm kojarzy się powszechnie z wielkimi wynaturzeniami w życiu politycznym, społecznym, gospodarczym, kulturalnym Kojarzy nam się bezwzględną tyranią i ludobójstwem Stalinizm to m. in. współczesny system niewolnictwa, to eksterminacje całych narodów, to obozy ciężkiej, wyniszczającej pracy -"gułagi".

Wszystko to jednak nie wyczerpuje fenomenu stalinizmu, nieludzkiego systemu wyrosłego na pożywce idealistycznej i przecież bardzo ludzkiej ideologii. Analizując zjawisko z oddalenia trudno pojąć, jak była możliwa taka gigantyczną mistyfikacja, której poddawały się nie tylko z oportunizmu, ale jeszcze częściej w najlepszej wierzę, tysiące tysięcy ludzi, a wśród nich wiele mądrych, krytycznych, wykształconych umysłów.

Doprawdy z imieniem Stalina łączą się rzeczy trudne do zrozumienia. Stalinizm był rodzajem czadu, ludzie w tym systemie brali rozbrat z realną rzeczywistością, zapadali w szczególny sen na jawie, zachowywali się jak schizofrenicy. Co innego myśleli, co innego mówili, co innego robili. Przestała obowiązywać a nawet została odwrócona logika, nienormalne stało się normalne, niemoralne - moralne. Racjonalni sceptycy oka okazywali się zaślepionymi fanatykami, mędrcy głupieli, niezłomni tchórzyli. Życie stało się osobliwym teatrem, .

Wielu z nas pamięta z autopsji przedstawienia z tego teatru: wielkie gale, akademie, zjazdy. Do żelaznego repertuaru należały emocjonujące procesy polityczne. Bywały okresy, w których dochodziło do wielkich festiwali takich przedstawień. Na co dzień zaś spektaklami powszechnie dostępnymi były różne wiece, masówki, zebrania.

Mógłbym powiedzieć, że teatru uczyłem się na zebraniach. Oto spotyka się kilkunastu czy kilkudziesięciu ludzi. Każdy z osobna jest mniej więcej normalnym człowiekiem, normalnie widzi i ocenia oczywiste fakty, dokładnie postrzegając, że białe jest białe, że pięć to więcej niż cztery, że gdy pada deszcz, jest mokro, Ale ci sami ludzie razem zgromadzeni - jako POP - potrafili jednomyślnie przegłosowywać, że białe jest czarne, cztery to więcej niż pięć, a ponieważ pada deszcz, zrobiło się sucho. I nie zawsze to robili z oportunizmu, ze strachu, dla kariery. Czasami naprawdę tak angażowali się w przedstawienie, że fikcja myliła się im z rzeczywistością.

Stalinizm to złożone doświadczenie ludzkości. Gdybyśmy je rozgryźli do końca, pogłębilibyśmy naszą wiedzę o człowieku, zbiorowej psychologii, zakamarkach ludzkiej świadomości i mitotwórczej nieświadomości Gdybyśmy do końca rozpoznali fenomen stalinizmu, zrozumielibyśmy nawet tak dziwaczne zjawiska, jak latające spodki, które są być może podobnym rodzajem zbiorowych halucynacji. W każdym razie warto stalinizm badać.

Stalinizm jest już niby tylko kategorią historyczną Nie jest on jednak łatwo zniszczalny. Jego relikty tkwią zarówno w różnych strukturach życia społecznego, w instytucjach, organizacjach, jak i w mentalności. Wszyscy jakoś zostaliśmy nim ,,napromieniowani" - bez względu na wiek, płeć, światopogląd. Stalinizm formował nie tylko swoich wyznawców, apologetów, kapłanów, ale i przeciwników. Skłonni jesteśmy doszukiwać się stalinizmu w umysłach i osobowościach ludzi z kręgu tzw. partyjnego betonu, przeoczając, że ten sam stalinizm tli się w "porządnych" zasłużonych antykomunistach.

Jeżeli chcemy poznać siebie samych i własną epokę, badajmy stalinizm. Pozostaje i pozostanie on jeszcze długo wyzwaniem dla historyków, psychologów, pedagogów, socjologów, polityków wreszcie dla artystów, w tym może przede wszystkim dla literatów i ludzi teatru.

Właśnie we Wrocławiu została podjęta koejna próba zmierzenia się z tym tematem. Na scenie kameralnej Teatru Polskiego odbyła się premiera sztuki współczesnego angielskiego dramaturga Davida Pownalla "Kurs mistrzowski". Jest to polska prapremiera tego utworu. Przedstawienie wyreżyserował Wojciech Adamczyk, twórca młodego pokolenia.

Sytuacja sceniczna jest następująca. Pewnej kwietniowej nocy w 1948 roku Stalin ma fantazję spotkać się z dwoma wybitnymi kompozytorami: Sergiuszem Prokofiewem i Dymitrem Szostakowiczem. Żdanow mu ich sprowadza. To spotkanie jest tematem przedstawienia.

Gdzieś w tle rozmowy czterech mężczyzn toczy się zjazd kompozytorów, który właśnie potępia swoich najwybitniejszych przedstawicieli za "formalistyczne tendencje". Rozstrzyga się być może ich los, a właściwie już się rozstrzygnął, bo wiadomo, że to nie zjazd o tym decyduje. Odpowiednie dyspozycje już zostały wydane. Tego dnia jednak Stalin ma fantazję. Aranżuje więc coś w rodzaju wieczoru towarzyskiego u siebie dla potępionych kompozytorów. Częstuje ich wódką, o zdrowie pyta, rozmawia o muzyce, wreszcie proponuje im własną współpracę w skomponowaniu wielkiego dzieła muzycznego.

Stalin nie jest głupcem, jakim być może jest Żdanow. Jest raczej wyrafinowanym sadystą. Ale chyba nawet nie z takich pobudek inscenizuje szczególnego rodzaju psychodramę, podczas której gnoi twórców, doprowadza do tego, że zaprzeczają niejako sobie samym, angażując się serio w farsę, która dla Stalina jest tylko igraszką, sprawdzianem, do jakiego stopnia jest panem i władcą również w dziedzinie sztuki, jakie są rzeczywiste granice wolności i niepodległości artysty w jego systemie.

Sztuka Pownalla ma wiele cech komedii. Ale jest to ten szczególny rodzaj komedii, w której śmiech zamiera na wargach. Ludzki strach nie jest śmieszny. Strach ma brzydki, odstręczający zapach. Nie ma róż-nicy między fetorem przerażonego kołchoźnika a fetorem zgnojonego muzyka o europejskim nazwisku. Nikim jest artysta w stalinizmie, nawet gdy doprowadzony do desperacji, w samobójczym odruchu godności przeciwstawi się władcy. Nawet wtedy jest tylko śmieciem. Można go zmieść jednym gestem lub zdobyć się na wielkoduszną pobłażliwość.

"Kurs mistrzowski" to osobliwa komedia z teatru okrucieństwa. We wrocławskiej realizacji nie wszystkie jej niuansowe składniki zostały ujawnione Jest nieco uproszczeń. Zbyt jednowymiarowo została potraktowana przez Stanisława Melskiego postać Żdanowa, sprowadzanego do wymiaru tępego, brutalnego enkawudzisty; w tym bezwzględnym człowieku kotłowały się zapewne różne kompleksy niedoszłego artysty - to mogło być teatralnie inspirujące.

Nieco zbyt - jak na moje oczekiwania - powierzchowny jest Stalin kreowany przez Zygmunta Bielawskiego. Wyobrażam sobie, że ten "prostak" był bardziej inteligentny, przebiegły, zagadkowy. W każdym razie znacznie pełniejszy psychologiczny wymiar nadali postaciom kompozytorów Krzysztof Dracz i Edwin Petrykat. Pamiętam wszakże, o ile łatwiej jest się utożsamić i zrozumieć Prokofiewa i Szostakowicza, aniżeli Żdanowa, a szczególnie Stalina.

Niezależnie od wyrażonych tutaj wątpliwości jest to przedstawienie, które "aktorstwem stoi". I jest to przedstawienie rozwojowe. Można wyeliminować pewne dłużyzny Z pewnością też zaniknie trema, która dniu premiery na początku nieomal sparaliżowała wykonawców. Niebywałe, lecz prawdziwe. Profesjonalistom miewa się za złe nadmiar tremy Ja jednak zapiszę to na ich dobro. Przyjmuję ich tremę jako przejaw najwyższego zaangażowania.

Myślę, że w tych trudnych czasach, w których każdy czegoś sobie odmawia, nie powinniśmy sobie odmawiać akurat tego przedstawienia. Ono inspiruje. I pomaga zrozumieć nasz świat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji