Artykuły

Lekcja pokory

We wrocławskim Teatrze Polskim nastąpiły ostatnio interesujące zmiany.Z funkcji dyrektora tej sceny zrezygnował Jacek Bunsch, a do momentu powołania nowego szefa "pełniącym obowiązki" został młody reżyser i energiczny impresario - Jacek Weksler. Zmiany są także na stanowisku kierownika literackiego teatru. Obowiązki te pełnią Andrzej Falkiewicz i Jarosław Szymkiewicz - przed laty związani z Teatrem Współczesnym. Pozwala to przypuszczać, iż pertraktacje z Kazimierzem Braunem zmierzają do pomyślnego finału.

Okresu przejściowego, w jakim znalazł się Teatr Polski, wcale nie musi charakteryzować postawa wyczekująca. Świadczy o tym najnowsza premiera na scenie kameralnej - ambitne, ciekawe i udane przedsięwzięcie. "Kurs mistrzowski" to dramat napisany przez Davida Pownalla, brytyjskiego prozaika, dramaturga i reżysera w 1983 roku. We Wrocławiu sztuka pojawiła się po prapremierze londyńskiej, po Waszyngtonie i Nowym Jorku, a przed Leningradem i Helsinkami. Akcja dramatu rozgrywa się w kremlowskim gabinecie w 1948 roku. Na scenie cztery, znane z historii postaci. Z jednej strony Prokofiew i Szostakowicz, reprezentujący dwa pokolenia kompozytorów rosyjskich, a z drugiej Żdanow - ideolog i funkcjonariusz komunistyczny oraz sam Wielki Stalin. Słowem idealny zestaw par do brydżowego stolika. Tutaj jednak gra toczy się o znacznie większą stawkę, wynik jest z góry przesądzony tylko licytacja pozostaje niewiadomą. Nie może być mowy o stosowaniu nawet najwymyślniejszych konwencji.

Kompozytorzy kierują się wyczuciem, dbając o uczciwość i lojalność, ale główną determinantą ich strategii jest instynkt samozachowawczy. Żdanow i Stalin, znający wynik tego konkretnego rozdania, a także całej rozgrywki, mogą sobie pozwolić na eksperymenty, kaprysy, nawet wpadki. Bawią się wręcz, nierzadko okrutnie. Momentami brydż zamienia się w partię szachów, gdzie rolę pionków powierzono artystom, z których każdy mógłby być jeśli nie hetmanem to bez wątpienia wieżą muzyki. Przewrotność Pownalla polega na pokazaniu grozy i tragedii w konwencji zabawowej. Jego Stalin nie ma w sobie nic z marmurowej, groźnej figury na cokole. Trudno się go bać, jeszcze trudniej nienawidzić, wzbudza wręcz sympatię, chwilami wzruszenie. Cóż, sztukę napisał Anglik dla Anglosasów.

Sądzę, że warto, aby w trwającym na naszych krajowych scenach ,,festiwalu rozrachunkowym", zdominowanym przez konwencję czarno-białą, dramatem Pownalla zainteresowały się inne teatry. Tym bardziej że stanowi on idealny materiał na popis warsztatowy dla czterech aktorów. We wrocławskie przedstawieniu o sukces walczą Stanisław Melski, Edwin Petrykat, Krzysztof Dracz i Zygmunt Bielawski. Wprawdzie żaden z nich nie stworzył wybitnej, mistrzowskiej kreacji (zabrakło może odrobiny aktorskiego wyrafinowania) to jednak spektakl ogląda się z zainteresowaniem i bez znudzenia. Momentami załamuje się tempo, czasem razi niepotrzebna szarża czy brak konsekwencji, ale inscenizacji, przygotowanej przez Wojciecha Adamczyka, trudno odmówić rzetelności. Nawet ci, którzy nie przepadają za konwencją realistyczną w teatrze nie będą się nudzić na tym przedstawieniu.

I tak oto, dzięki Stalinowi, zdaje się powracać uczciwość zawodowa na wrocławskie sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji