Artykuły

Warszawa. Warszawska Opera Kameralna potrzebuje menedżera

Nie ma mowy o likwidacji Warszawskiej Opery Kameralnej, placówka potrzebuje teraz menedżera i promocji - mówi PAP jej nowy szef Jerzy Lach. 1 grudnia przejmie on placówkę zarządzaną od ponad 50 lat przez jej założyciela Stefana Sutkowskiego.

O nadaniu Lachowi przez zarząd województwa mazowieckiego nominacji na stanowisko dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej decyzją poinformowała PAP Joanna Czechowicz-Bieniek z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego.

PAP: Obejmuje pan stanowisko dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej założonej i zarządzanej ponad 50 lat przez Stefana Sutkowskiego. Nie boi się pan tego wyzwania?

Jerzy Lach: Podchodzę z ogromnym szacunkiem do postaci dyrektora Sutkowskiego i do tego, co zrobił. Myślę, że dla każdego, komu przyszłoby kontynuować jego działalność, byłoby to ogromne wyzwanie, bez względu na to, jak mocno byłby osadzony w branży muzycznej.

Przez pięć lat nadzorowałem tę instytucję jako dyrektor Departamentu Kultury, Promocji i Turystyki (w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego - PAP), nie jest więc tak, że jest to instytucja zupełnie mi nieznana.

Chciałbym zadać kłam wszystkim plotkom mówiącym o likwidacji Warszawskiej Opery Kameralnej, to jest oczywiście nieprawda. Takie pogłoski pojawiły się, nie wiedzieć czemu, po wprowadzeniu cięć w budżecie opery przez samorząd województwa. Nie brano jednak pod uwagę tego, że cięcia dotyczyły wszystkich instytucji kultury na terenie województwa mazowieckiego, których jest obecnie 28. Owszem, redukcja dotknęła w największym stopniu Warszawską Operę Kameralną, ale to ona otrzymywała najwyższe dotacje.

Z tymi cięciami miała się wiązać restrukturyzacja, która jest niezbędna. Jeżeli jej nie dokonamy, to tutaj budżet nawet w wysokości 20 mln zł będzie niewystarczający. Obecnie poddawany jest konsultacjom projekt Regulaminu Pracy i Regulaminu Wynagradzania, który ostatecznie ureguluje wszelkie kwestie związane z zatrudnieniem w operze.

PAP: Czyli będą zwolnienia.

J.L.: Program oszczędnościowy dotyczący kadr przedstawił już dyrektor Sutkowski. Dotyczył on osób, które tu pracują na półtora etatu lub dwóch etatach. Chciałbym zaznaczyć, że każdy przypadek będziemy rozpatrywać indywidualnie.

PAP: Mówi pan o kwestiach zarządzania, ale co z repertuarem? W mediach pojawiły się komentarze na temat pana kompetencji w zakresie prowadzenia opery. Zanim objął pan stanowisko szefa departamentu kultury w zarządzie województwa, był pan m.in. prezesem Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej.

J.L.: Funkcję Prezesa MROT pełniłem społecznie w ramach delegacji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego jako dyrektor Departamentu Kultury, Promocji i Turystyki. Byłem także dyrektorem artystycznym Teatru Praga. Z wykształcenia jestem polonistą i reżyserem teatralnym. Skończyłem też studia podyplomowe na kierunkach MBA, menedżer publiczny oraz marketing terytorialny. Uważam, że posiadam wystarczające kwalifikacje do prowadzenia instytucji kultury.

W mojej ocenie do bycia menedżerem nie jest potrzebne wykształcenie muzyczne. Natomiast w operze powinien być zarówno dyrektor naczelny, jak i artystyczny.

PAP: Jak to będzie w przypadku Warszawskiej Opery Kameralnej?

J.L.: Powołałem zespół, który wyłoni kandydata na dyrektora artystycznego, który zajmie się repertuarem.

PAP: A pan zajmie się zarządzaniem?

J.L.: Tak, tylko w taki sposób instytucja może dobrze funkcjonować.

Znane mi są oczywiście opinie, że instytucją kultury powinien zarządzać artysta. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że jeżeli artysta nie zna się na zarządzaniu, często doprowadza instytucję do upadłości. W Warszawie jest wiele takich placówek, które nie radzą sobie np. z przerostem zatrudnienia, traci na tym ich oferta kulturalna.

Obecnie instytucje kultury obwarowane są wieloma przepisami. Wyniki kontroli przeprowadzonej w Warszawskiej Operze Kameralnej przez Urząd Marszałkowski były bardzo negatywne, pokazały, że tej instytucji brakowało menedżera. Zbagatelizowano je jednak, bo uznano, że kontrola była tendencyjna i wymierzona przede wszystkim w pana Sutkowskiego. Pojawiły się przy tej okazji wypowiedzi typu: "Co urzędnik może wiedzieć o pracy artystycznej, dlaczego urzędnik kontroluje artystów". Nie ma jednak znaczenia, jaka to instytucja, ponieważ przepisy są wszędzie dokładnie takie same.

Gdy tutaj rozpocząłem pracę nie był stosowany żaden z regulaminów, nie było głównej księgowej i kierownika kadr. Tak naprawdę nikt nie umiał mi odpowiedzieć np. na pytanie, jaki jest stan zobowiązań. Kontrola finansowa wykazała, że Festiwal Mozartowski był przeszacowany o około 300 tys. zł, co oznacza, że podpisano umowy bez pokrycia.

PAP: Wiele dyskutowano też o przebiegu konkursu, który wyłonił pana na dyrektora. Sam minister kultury wyraził zaniepokojenie brakiem przejrzystości procedur.

J.L.: Temu się akurat dziwię, bo pan minister miał swoich przedstawicieli w komisji konkursowej. Wszelkie wątpliwości odnośnie konkursu można wyjaśnić w Urzędzie Marszałkowskim, który jako organizator przeprowadził konkurs według ściśle określonych procedur, które były określone w publicznie ogłoszonym konkursie na dyrektora opery, zgodnie z zapisami znowelizowanej ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Samorząd powołał do komisji tylko trzech swoich pracowników, resztę reprezentowało ministerstwo kultury (2), ZASP (1), SPAM (1) i związki zawodowe (2).

PAP: Dlaczego zdecydował się pan wziąć udział w konkursie? Ktoś pana o to poprosił?

J.L.: Nie, ani nikt mnie nie prosił, ani nikt mnie nie naciskał. Gdy pan dyrektor Sutkowski zrezygnował, powierzono mi obowiązki dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej. Pracę w operze rozpocząłem od 1 sierpnia br. Po niecałych dwóch miesiącach od złożonej propozycji pracy doszedłem do wniosku, że skoro tutaj jestem i zabrałem się do pracy, powinienem pójść dalej i przystąpić do konkursu.

Gwarancji, że wygram konkurs nie miałem, a gdy dowiedziałem się, że do konkursu przystąpiło wielu innych kandydatów, byłem ogromnie zdziwiony. Jestem przekonany, że te osoby nie miały wiedzy, w jakim stanie jest opera. Znały sytuację instytucji z mediów, a to był tylko wierzchołek góry lodowej.

PAP: Jak pan widzi tę instytucję w przyszłości? Czy będzie realizowany nadal Festiwal Mozartowski?

J.L.: Festiwal będzie na pewno, będę wierny jego głównemu założeniu, czyli pokazaniu dzieł scenicznych Mozarta. Chciałbym jednak odświeżyć nieco festiwal, zamierzam wprowadzać rocznie jeden spektakl w nowej reżyserii. Festiwal ma już swoją markę i tradycję, ale mimo wszystko potrzebuje promocji. Zastanawiam się nad dotarciem do szerszej publiczności poprzez zastosowanie technik multimedialnych.

Chcę kontynuować też Noc Mozartowską. Spektakle pokazywane na Festiwalu Mozartowskim chciałbym włączyć do repertuaru, na "Don Giovanniego" czy "Czarodziejski flet" zawsze znajdzie się publiczność.

Dobrym pomysłem jest też program dla dzieci, które mogłyby przychodzić do opery w niedzielne poranki. Więcej przedstawień będzie adresowanych do młodych widzów.

Myślę też nad klubem przyjaciół opery, w czasie zamieszania ujawniło się wielu przyjaciół. W ogóle uważam, że rozgłos w mediach, jaki wzbudziły problemy finansowe opery, był świetną reklamą, na którą opera nie wydała ani złotówki.

Chciałbym, aby opera wzięła udział w jak największej liczbie festiwali krajowych i zagranicznych. Mamy tutaj parę przedstawień, które są na najwyższym poziomie europejskim. Dotychczas sytuacja wyglądała tak, że pokazywano je dwa razy i odkładano do lamusa. Moją ambicją jest, abyśmy grali w operze od 10 do 15 przedstawień miesięcznie.

W kwietniu zamierzam wznowić przedstawienie "Polieukt" Zygmunta Krauzego, które otrzymało Nagrodę Krytyków Francuskich, a powstało na zamówienie Warszawskiej Opery Kameralnej. Grzechem byłoby zaniechać promocji tego spektaklu. W obecnym sezonie chcielibyśmy też pokazać opery, takie jak "Der Kaiser von Atlantis" Viktora Ullmanna, "Zbrodnia i kara" Bernadetty Matuszczak oraz "Żywot rozpustnika" Igora Strawińskiego, "L'Orfeo" Claudio Monteverdiego, "Juliusz Cezar" Georga Friedricha Haendla, "Sroka Złodziejka" Gioacchino Rossiniego, "Napój miłosny" Gaetano Donizettiego. Te kwestie chciałbym uzgodnić z dyrektorem artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji