Artykuły

Świat rozsypany w Teatrze Polskim

"Ślub" w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Krzysztof Derdowski na portalu Bydgoszcz24.pl.

Teatr Polski w Bydgoszczy zainaugurował nowy sezon "Ślubem" Witolda Gombrowicza w reżyserii Pawła Wodzińskiego. Po lewackiej krytyce kapitalizmu w sztuce "Źle ma się kraj" i po antyklerykalnym "Popiełuszce", które zaserwował nam Teatr Polski w minionym sezonie, wreszcie na bydgoskiej scenie pojawiła się sztuka oparta na znakomitym tekście i otrzymaliśmy ciekawą opowieść o zmaganiach człowieka z własną tożsamością. Nareszcie w bydgoskim teatrze nie agitacja, ale panowanie sztuki.

Witold Gombrowicz, mimo pozornej wesołkowatości i ironii, jest chyba jednym z najpesymistyczniejszych polskich pisarzy. Całe jego dzieło jest opowieścią o tym, że człowiek ginie w bezskutecznej walce o własną tożsamość; jest wprost rozszarpywany przez mnożący formy świat i własne psychologiczne perturbacje. Świat jest wieczną pułapką form, które nieustannie wypaczają naszą tożsamość. Świat robi z nas Polaków, katolików, synów, rodziców, hostessy, posłów i w tym kołowrocie nie potrafimy stać się sobą, pełnowartościowymi ludźmi; wolnymi od narzucających się nam form społecznego współżycia. Jesteśmy kosmopolityczni, patriotyczni, feministyczni, lewicowi, prawicowi, ale nas samych, prawdziwych, z krwi i kości, wobec tajemnic życia i umierania - nie ma! Są tylko chwilowe formy współżycia z innymi ludźmi. Zarażamy się niczym grypą swoimi zachowaniami. Najpełniejszy wyraz tak tragicznej sytuacji tożsamości człowieka współczesnego dał Witold Gombrowicz w znakomitej powieści "Kosmos" oraz właśnie w "Ślubie".

Główny bohater "Ślubu", Henryk, mocuje się z tradycyjnymi formami, w które wtłoczone jest jego życie - mit ojca i matki, uświęcenie miłości, pietyzm wobec przyjaźni, uległość wobec ceremonialności, szacunek wobec autorytetu, resentymenty młodości, mit narzeczeńskiej niewinności. I wychodzi, wydawałoby się, z tych zmagań, zwycięsko. Postanawia, że on sam będzie swoim autorytetem, przyjacielem, ojcem, matką, ojczyzną i może nawet Bogiem. Okazuje się jednak, że sam ze sobą prowadzi również skomplikowaną grę form, masek i ról. Człowiek, i to jest dramatyczne odkrycie Gombrowicza, nawet zostając sam na sam ze sobą, nadal rezonuje, przybiera pozy i miny. Człowiek sam na sam ze sobą, też pozostaje społeczny. Gra i gra, aż zgra się zupełnie. Produkuje zło, niczym drożdże alkohol. Daremne są marzenia Henryka o autentyczności i nieskłamanym życiu. A może autentycznością jego życia i osobowości jest niczym nieosłonięte okrucieństwo i atawistyczna skłonność do zbrodni? Może kultura masowa, mnożąca sceny okrucieństwa ujawnia prawdziwe skryte pragnienia mieszkańców blokowisk i posiadaczy lichych samochodów z ratami na głowie?

I niewątpliwie tak zaprezentowany na bydgoskiej scenie Gombrowicz jest kluczem do rzeczywistości, a już do polskiej rzeczywistości współczesnej szczególnie. Z takim Gombrowiczem "w głowie" można ujawniać sobie prawdziwy, metafizyczny i antropologiczny sens tego, co się akurat wokół nas, w naszym bliższym i dalszym życiu dzieje. Gombrowicz znakomicie ujawnia polityczną umowność dzisiejszego świata, fobie feministyczne i ekologiczne, narodowe kuku na muniu i religijne zacietrzewienie. Gombrowiczem można interpretować współczesny muzułmański terroryzm i medialny cyrk wokół zabójczyni własnego dziecka, mamy Madzi. Kicz i wzniosłość w bezpośrednim sąsiedztwie! I co by nie mówić, "Ślub" jest też niewątpliwie artystyczną egzemplifikacją niepokojów współczesnej antropologii. Przypomnę choćby teorię kompensacji Odo Marquarda, czy teorię ról Helmutha Plessnera. Obie te, tak modne dziś i wpływowe teorie, powiadają, że człowiek jest producentem form, ról i masek, które oddalają go od bolesnej prawdy o cierpieniu i śmiertelności. Przed śmiercią, udręczonemu astmą Gombrowiczowi, marzył się kościół relacji międzyludzkich, świat ludzi nie pijanych słowami, politycznymi i obyczajowymi konceptami. Takiego świata nie doczekał i pewnie doczekać nie mógł - bo i myśmy się takiego kościoła międzyludzkiego, wiele lat po śmierci Gombrowicza, nie doczekali. Żyjemy w świecie form, ról, masek, intryg. A przecież słusznie powiada wspomniany tu Plessner: Będąc urzędnikiem, lekarzem, politykiem, kupcem, człowiekiem żonatym, kawalerem, należąc do swego pokolenia i narodu, człowiek jest przecież zawsze czymś "więcej", możliwością, która nie wyczerpuje się w tych sposobach i nie zatraca się w nich.

W bydgoskim spektaklu udało się nie uronić zbyt wiele z tej opowieści Gombrowicza o człowieku jako producencie ról i masek, o świecie narzucającym człowiekowi dziwne gry i sztuczne, religijne i obyczajowe, świętości.

Michał Czachor zagrał brawurowo swojego Henryka. Uczynił z tej postaci człowieka po omacku szukającego własnej tożsamości, trochę prostaczka Bożego wprost z Woltera, a trochę demonicznego tyrana z M-3 i firmy telekomunikacyjnej. Udało się bydgoskiemu aktorowi pokazać człowieka, który wypadłszy z ugruntowanych form przeżywania świata, popada w chaos i sięga po okrucieństwo jako kolejną formę swego współistnienia z ludźmi. I mamy zamiast ślubu - zbrodnię i pogrzeb.

Przekonywającą kreację stworzył też Mateusz Łasowski, grający Pijaka. To postać nie zmagająca się z formami narzucanymi przez świat, lecz do tych form przywiązana. Najkrócej mówiąc - to Pijak, który jest w pełni pijakiem; to intrygant, który jest intrygantem. Z całym dobrodziejstwem inwentarza wypełnia zło, które wyznacza mu przyjęta rola. To zresztą jest udziałem także pozostałych bohaterów sztuki. Jedynie Henryk, próbuje wyrwać się na wolność z siedliska całkiem antropologicznych wezłowisk i zagadek.

Niezwykle trudną rolę otrzymała do zagrania Karolina Adamczyk. Przyszło jej zagrać postać trochę z Dostojewskiego: świętą dziwkę, ofiarę przemocy i mistyfikatorkę miłosnych uniesień; ciut Ofelię i ciut Nanę Zoli. I aktorka wywiązała się z tej roli zadowalająco, tym bardziej że Gombrowicz nie dał tej postaci zbyt wiele tekstu do zagrania.

Wątpliwości budzi natomiast wybrana przez reżysera i zapewne też aktora konwencja "głośnego i histerycznego" wypowiadania swoich racji przez Michała Jarmickiego, grającego Ojca. Jako czytelnik sztuki, wyobrażałem sobie, że Ojciec nie wykrzykuje swoich racji, lecz je, że tak powiem, deklamuje i bliżej tym wypowiedziom do homilii prowincjonalnego proboszcza, czy oświadczenia rzecznika rządu niż do krzyku i rozpaczy. Ojciec, choć bezpodstawnie, jest, moim zdaniem, zwłaszcza na początku sztuki, pewny swych racji. On jest przecież Ojcem, świętą postacią, królem, autorytetem. Dlaczego więc krzyczy? Nie jest pewny swego autorytetu i uświęcenia swojej roli?

W programie zamieszczonym na stronie internetowej Teatru Polskiego czytamy, że na scenie obok aktorów pojawią się "mieszkańcy Bydgoszczy". Cóż, brzmi dowcipnie, bo, a jakże, jesteśmy wszyscy uczestnikami koszmarnego świata, o którym opowiada Gombrowicz; wszyscy robimy miny, gramy, ulegamy formom, ale dodałbym, że idzie także o mieszkańców Warszawy, Nowego Jorku, czy wioski na Syberii; bo wszędzie, jak świat długi i szeroki, ludzie terroryzowani są przez obyczaje, mody, kościoły, różniste -izmy, polityczne poprawności, nacjonalistyczne legendy i przede wszystkim przez wyobrażenia o samych sobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji