Artykuły

Sanskryt w rytmie rocka

Właściwie to niedokładnie tak. Sanskryt w rytmie rocka - to oczywiście uproszcze­nie, hasło wywoław­cze, jakim można określać najnowszą premierę w poznańskim Teatrze Polskim. Wystawiono tam po raz pierwszy w Europie sztukę "Ujrzana we śnie Wasawadatta" autorstwa Bhasy przełożoną z sanskrytu...

Być może po łódzkim "Weselu" Hanuszkiewicza, które wzbudziło owacje i śmiechy w Opolu na Fe­stiwalu Klasyki Polskiej, wiele już ludzi zadziwić w teatrze nie zdoła. Grzegorz Mrówczyński wystawił epos starohinduski w rytmie rocka. Zresztą, jak sam przyznaje, wcale nie po to, aby widzów epatować, ale żeby "trafić" do młodzieży. Jak po­kazać sztukę z innego, tak odległego kręgu kulturowego, nie naśladując tradycyjnych kanonów znanych u nas tylko specjalistom? Oto jest py­tanie. W Teatrze Polskim rozwiąza­no je za pomocą przewiewnych ba­wełnianych strojów, pałeczek będą­cych przedłużeniem ręki aktora i muzyki rockowej skomponowanej przez Grzegorza Stróżniaka.

Parę słów najpierw jednak o au­torze. W programie specjalista Ma­ria Krzysztof Byrski przypomina, że długo myślano, że najstarszym za­chowanym w całości dramatem sanskryckim jest "Gliniany wózek" Sudraki z IV wieku, wystawiony w Polsce dwukrotnie przez Krystynę Skuszankę. Ale już nie jest to takie pewne i uważa się, że właśnie "Ujrzana we śnie Wasawadatta" jest jeszcze wcześniejsza. "Ujrzana we śnie Wasawadatta" była grana na południu Indii w Kerali w te­atrach świątynnych jako sztuka anonimowa. Powoli, powoli, w dwu­dziestym wieku odnaleziono inne sztuki Bhasy, a jest ich jeszcze dwa­naście. Niektórzy uczeni spierają się jednak, czy są to rzeczywiście sztuki tegoż autora sprzed wieków, bo gry­wane były jako anonimowe.

Dla nas polskich widzów nie jest to takie ważne. Ważne jest, że "Ujrzana we śnie Wasawadatta'' była przez wieki grywana w Indiach w świątyniach i jako taka niedo­stępna dla europejskich barbarzyń­ców. Teraz więc w kontakcie sce­nicznym ze sztuką Bhasy, uzupełnio­ną w Teatrze Polskim przez frag­menty poezji wisznuickiej i "Traktat o Zacności" Manu Swajambhuwa, mamy prawo czuć się trochę jak ci barbarzyńcy w ogrodzie.

Gwoli efektowności sformułowań można by było napisać, że i Grze­gorz Mrówczyński, adaptując na polską scenę klasyczną sztukę hin­duską w rytmie rocka, zachował się trochę jak barbarzyńca. Już raz wprowadził do "Łyżek i księżyca" muzy­kę współczesną, łącząc Ze­gadłowicza z zespołem "Lombard". Zawsze w ta­kich wypadkach są prze­ciwnicy i zwolennicy ta­kich pomysłów. Muzyka w "Ujrzanej we śnie Wą­sawadatcie" jest współ­czesna, ale łagodna, deli­katna, podoba się więc bardziej widowni dorosłej aniżeli młodzieży, która ożywia się wyraźnie w jed­nym przypadku, gdy za­brzmi ze sceny najbar­dziej charakterystyczny motyw muzyczny z piosen­ki "The final coundown" zespołu "Europe". Młodzi wykonawcy śpiewają swoje partie solowe nawet ład­nie, ale nie są to żadne przeboje. A sama treść hinduskiej sztuki odbiera­na jest przez współczesne­go widza w naszym krę­gu kulturowym jako baj­ka.

Historię opowiedzianą w "Ujrzanej we śnie Wasawadatcie" można streścić w kilku słowach. Oto z powodów politycznych, walk i wojen, minister młodego króla decyduje się ukryć jego ukochaną żonę.. Wynikają z tego rożne perypetie, cierpienia rozłączonych kochanków przetykane są partiami komediowymi (nie za­wsze w najlepszym stylu, ale może takie jest dalekowschodnie poczucie humoru), młoda żona znajduje schronienie u innej księżniczki, z którą chytry minister żeni swego króla.

W zakończeniu wszystko się wy­jaśnia, wszystko kończy się dobrze... ale dla Hindusów, którzy znali "Kamasutrę". Gorzej z nami, bo mamy prawo się zmartwić, co zrobi młody, urodziwy król z dwiema, równie mi­łymi i równie urodziwymi żonami. Nawet, jeśli przeczytamy w wydanej u nas "Kamasutrze" w rozdziale 3. część VIII zatytułowanym "Obo­wiązki młodszych żon", że owa młodsza (czyli druga) żona: .,Niech ukrywa, ile tylko można, przed pier­wszą żoną swoje starania, by przy­wiązać do siebie męża. Jeżeli mąż poczuje niechęć do pierwszej żony lub jeżeli ona nie ma dzieci, niech się zainteresuje jej sytuacją i na­kłania męża, by dobrze ją traktował, ale sama niech stara się o to, by ją prześcignąć w dobrym postępo­waniu"

Żarty żartami, a rzeczywistość te­atralna skrzeczy. Przedstawienie Mrówczyńskiego jest miłe, ładne, aktorzy ruszają się nie najgorzej, na­wet wdzięcznie, śpiewają już rożnie. Ale wszystkim twórcom tego spek­taklu należy się przede wszystkim brawo za pokazanie sztuki z tak od­ległego kręgu kulturowego. Za po­wiedzenie szerszej publiczności, że był taki autor - Bhasa, że w sanskrycie czyli dawnym języku indyj­skim istniała sztuka "Ujrzana we śnie Wasawadatta", że posługując się pewnymi określonymi schemata­mi i stereotypowymi osobami opo­wiada ona legendę czy baśń o mi­łości, wierności i władzy.

Ta władza, sprawy polityczne w dużej mierze zostały w polskim wydaniu scenicznym spotęgowane. Natomiast w rytmie rockowym za­gubione zostały sprawy mistyczne, dysputy na temat wartości moral­nych. Ot, została dość kolorowa i miła historyjka o miłosnym trójką­cie w egzotycznym wydaniu. A więc przynajmniej wymieńmy ten aktor­ski trójkąt, młodych aktorów Teatru Polskiego w Poznaniu, którzy pró­bują swych sił w kontrowersyjnym przedstawieniu starohinduskiego eposu: Dorotę Lulkę jako tytułową Wasawadattę, Olgę Dorosz w roli jej rywalki, drugiej żony oraz Mariusza Sabiniewicza jako młodziutkiego, urodziwego króla.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji