Artykuły

Jezioro

Jezioro. Plaża. Płasko - ani się od­bić, ani zaczepić. Bywa, że z du­żej chmury idzie mały deszcz, że góra rodzi mysz, a krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje. Gdyby tak nie bywało, to i tych przysłów by nie było. Każda sztuka niesie ze sobą ryzyko. Dwa dodane do dwóch raz bywa szóstką, a raz ledwie pałą. Koń ma cztery nogi, a też się potknie.

Szkoda, że jubileusz artystyczny 25-lecia pracy scenicznej Krystyny Jandy "uświetniła" porażka artystyczna war­szawskiej premiery "Mewy" Czechowa w reżyserii Zbigniewa Brzozy. Panna, madonna, legenda tych i tamtych lat chciała symboliczną klamrą - od Niny do Arkadiny - zamknąć pewien etap swej pracy scenicznej. Niestety, klamra już na etapie produkcji okazała się wybrakowana. Aż głupio się przyznać, że Janda, ta wspaniała skądinąd Rozhu­lantyna polskiego teatru, nie budzi tym razem żadnych emocji - może sobie być na scenie, może nie być, wsio raw­no, kak gawariat Francuzy.

Kto zawinił? Trudno dociec. Ale też trudno zgodzić się z prasowymi enun­cjacjami reżysera. Mewa nie jest "tek­stem doskonałym", przynajmniej na tle innych, dojrzalszych sztuk Cze­chowa. Nie jest też przede wszystkim "dramatem przemijania", tylko dość krwistym, mocno nasyconym uczucia­mi, zdialogowanym tekstem o namięt­nościach, które mogą mieć - i mają tragiczny finał. No i trzeci błąd w zało­żeniu - "tradycyjność" inscenizacji, jak ją rozumie Zbigniew Brzoza, po tysią­cznych wystawieniach tej klasycznej pozycji repertuarowej nie wystarczy, by ją po raz tysiączny pierwszy dobrze (czytaj: interesująco, poruszająco, prowokująco itp.) wystawić.

Dominującym, zarazem niepokoją­cym, intrygującym i pociągającym ele­mentem tego tradycyjnego, opartego na grze aktorskiej przedstawienia jest życie jeziora. Wymyślona przez sce­nografa Zbigniewa Tomaszczyka i zrealizowana przez Jerzego Karpiń­skiego projekcja naturalistycznego, fotograficznego obrazu, falującej na kurtynie wody z majaczącym dru­gim brzegiem, zza którego dobiega echem smętne zawodzenie pamięta­jących pańszczyźniane czasy wło­ścian, starczyłaby we współczesnej galerii za interesującą instalację. Moż­na by ją podziwiać nawet i kwadrans, a potem kontemplować w duszy roz­maite ewokowane tym widokiem prywatne nostalgie. W teatrze jednak zazwyczaj oczekujemy jakiejś akcji. Jeszcze przed wojną ostentacyjne komplementowanie scenografii było jednoznacznym sygnałem, że sztuka się nie podobała. Bo i nie podoba się - przez miałkość relacji między po­staciami, brak koncepcji i, szczerze powiedziawszy, zwyczajną nudę.

Obsada, teoretycznie, doskonała. Ale postaci tkwią na scenie niczym śrubki i tryby rozebranego mechani­zmu. Niektórzy się bronią, inni nie. Chwalona, być może nad miarę, Agnieszka Grochowska (Konstancja z Amadeusza, zjawiskowa Beatrix Cenci) jako Nina rusza się jak rozregu­lowana mechaniczna lalka, deklamuje zamiast mówić i nie wykazuje żadnego rozwoju emocjonalnego postaci, któ­ra, przypomnijmy, przez dwa lata przeszła - na planie moralnym i socjal­nym - degrengoladę absolutną.

Krzysztof Kolberger powinien zwra­cać pieniądze za niewywiązywanie się z podstawowego obowiązku aktora, czyli grania roli. Owszem fizycznie jest obecny, chodzi, czasem coś mówi, ale w jakiej sprawie i po co, to już jego słodka tajemnica. Maria Peszek jako nieszczęśliwa Masza chyba sobie nie­zbyt fortunnie przypomniała atmosfe­rę "Wariata i zakonnicy"; niestety, to Czechow, nie Witkacy. Doktor Dorn Jerzego Kamasa jest nawet dość za­bawny, ale na pół godziny, nie na dwie. Konstanty Łukasza Garlickiego mo­że by i coś zagrał, gdyby miał z kim. Niestety, świetnie napisane sceny z matką, czyli Arkadiną, są - tu winię Jandę - niewygrane i powierzchowne. Janda nie jest zła. Jest w tej roli nie­zdecydowana, nijaka i to jej największy grzech, bo w końcu sarna przyzwycza­iła widzów do innych temperatur. Jej postać wzrusza się tylko sobą, a i to na pół gwizdka. Po żałośnie słabej Lady Makbet w Powszechnym sprzed kilku sezonów, to druga jej tak nieudana rola w klasycznym repertuarze. Szkoda, bo jest aktorką genialną, w takim sensie, w jakim sto lat temu komplementowa­no tym słowem Modrzejewską. Ze szczerymi, gorącymi hołdami poczekaj­my więc do kolejnego jubileuszu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji