Artykuły

Zagrać rolą, która świat zadziwi...

Wchodząc do bufetu w kaliskim teatrze, gdzie byliśmy umówieni na rozmowę, wita mnie uśmiechem i znaną melodią: "40 lat minęło jak jeden dzień". LECH WIERZBOWSKI obchodzi w tym roku bowiem 40-lecie pracy artystycznej. Jak w jednej rozmowie streścić tyle czasu? W samym tylko Kaliszu zagrał ponad dziewięćdziesiąt ról, pracuje tu już 26 lat.

Lech Wierzbowski gra już od 40 lat. Ponad połowę tego czasu spędził w Kaliszu!

Nie myślał, że zostanie aktorem, chociaż teatr towarzyszył mu od najmłodszych lat.

- Mój ojciec był wielkim miłośnikiem teatru i działał amatorsko w tej dziedzinie, prowadził amatorskie zespoły teatralne. Był z zawodu kartografem i teatr traktował jako przyjemność - wspomina Lech Wierzbowski. Ojciec nigdy go nie zachęcał do obrania takiej właśnie zawodowej ścieżki, słusznie zakładając, że ten fach jest trudny i wymaga dużej odporności psychicznej. Młody Lech z kolei chciał być archeologiem i przyznaje, że ten temat do dzisiaj go fascynuje. Jednak to jego nauczyciele widząc, jak dobrze radzi sobie na szkolnych akademiach i konkursach recytatorskich, zaczęli namawiać go na studia aktorskie.

- Zdawałem do szkoły teatralnej w Warszawie i dostałem się, mimo że było wielu kandydatów - wspomina. Studia po pół roku jednak przerwał i... trafił na dwa lata do wojska. Po kilku miesiącach także i tam odkryto jego sceniczny talent.

- Żołnierz, który gra, recytuje, śpiewa, to prawdziwy skarb - opowiada ze śmiechem Lech Wierzbowski. - Po roku już zaproponowano mi przejście do krakowskiego zespołu estradowego wojsk desantowych i wtedy zaczęła się moja pierwsza artystyczna przygoda.

To tam także znalazł pierwszą pracę, też na estradzie, już po skończeniu dwuletniej służby wojskowej. Myślał jednak nadal o szkole aktorskiej. Za radą wykładowców z Warszawy trafił więc do Studium Wokalno-Aktorskiego prowadzonego w Gdyni przez Danutę Baduszkową. Swoje umiejętności równolegle z nauką weryfikował na scenie tamtejszego Teatru Muzycznego, razem z Bożeną Remelską i Jackiem Jackowiczem.

- Taka forma nauczania, kiedy od razu ma się kontakt ze sceną, to duża zaleta - podkreśla. Swoją pierwszą rolę wspomina jako duże przeżycie, mimo że pojawiał się na scenie tylko przez chwilę. Mówi się, że aktor zaczyna swoją karierę od ról z halabardą, albo ze świecznikiem - i tak właśnie wyglądały początki Lecha Wierzbowskiego.

- Byłem kamerdynerem w spektaklu muzycznym, przechodziłem z tym świecznikiem przez scenę, mówiłem dwa słowa, a tremę miałem ogromną - opowiada, uśmiechając się do swoich wspomnień. Spektakl dyplomowy przyniósł mu wyjątkowe, jak dla młodego człowieka wyróżnienie: nagrodę za najlepszy debiut aktorski w Trójmieście.

- Grałem główną rolę i poszło mi bardzo dobrze. Wtedy pojawiły się też jakieś pierwsze fanki... Koniec świata! - śmieje się.

Później przez kilka lat pracował w stołecznym teatrze "Syrena". Przez kolejne lata szkolił swój estradowy warsztat, zresztą do dzisiaj jest mu to bardzo bliskie, śpiewa chętnie z lekkością i talentem dobrze znanym kaliskiej widowni.

Przyjechał do Kalisza w 1986 roku za namową Bożeny Remelskiej. Znają się przecież od lat jeszcze z czasów wspólnej nauki i pracy w gdyńskim teatrze.

- Z moją poprzednią żoną zdecydowaliśmy się na pracę tutaj, chociaż nigdy wcześniej nie pracowaliśmy w teatrze dramatycznym - opowiada, przywołując swoje obawy związane z nowym miejscem pracy. W Kaliszu czekali jednak serdeczni znajomi, którzy zawsze służyli wsparciem. Do dzisiaj zresztą tak jest: kaliscy aktorzy to po prostu nie tylko grupa współpracowników, ale zżyci przyjaciele, którzy lubią dzielić się ze sobą wszystkim, m.in. pasją gotowania. To Kazimiera Starzycka-Kubalska nauczyła Lecha Wierzbowskiego gotować. Teraz sam odnajduje w tym wielką przyjemność i gotuje dla żony i dwóch nastoletnich córek. Z młodszą z kolei wędruje po górach. To jego sposób na relaks, chociaż twierdzi, że praktycznie w ogóle nie odpoczywa.

Artystyczny żywot Lecha Wierzbowskiego to przede wszystkim dobra, rzetelna praca, podszyta raczej wewnętrznym spokojem i optymizmem, radością z udanego życia niż wielkimi skandalami -choć tych małych, jak sam mówi, nie brakowało - jak w każdej innej biografii.

- Wszystkich wspomina się z dużą sympatią, i dyrektorów, i reżyserów. Wiadomo, że czasem się na nich psioczy, ale zwykle wynika to z własnej nieudolności - mówi skromnie. Zapytany o spektakle, które w Kaliszu przyniosły mu najwięcej satysfakcji, rzuca od razu: "Czarownice z Salem" i "Orkiestra Titanic". Współpracę z Rudolfem Zioła, reżyserem tego drugiego przedstawienia, chwali sobie szczególnie.

- Spotkanie kogoś takiego na swojej drodze to duża sprawa dla aktora - podkreśla.

Nie uważa, że gra świetnie, lecz po prostu poprawnie. Mimo to widzowie od razu go zapamiętują. To zasługa nie tylko dobrych ról, ale i wyjątkowego, pięknego głosu, o który on sam dba nieprzesadnie. 26 lat na jednej scenie to całe pokolenie widzów, którzy wyrośli na kaliskim teatrze. Lech Wierzbowski przyznaje, że być może to właśnie są ci, obcy młodzi ludzie, którzy czasem -ku jego zdziwieniu - kłaniają mu się na ulicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji