Narratorka
"Danuta W." w reż. Janusza Zaorskiego w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Zwierciadle.
Jandy się słucha. Także wtedy, gdy nie kończy zdań, gdy rozpaczliwie krąży tekstem w kółko, próbując się zorientować, gdzie się pogubiła. Liczy się jej wyczucie prawdy, instynkt, który nieskładne słowa pozwala włożyć we właściwą melodię, odpowiednio je emocjonalnie nastroić, wyposażyć, uwiarygodnić. Jest fenomenalną narratorka i decyzja, że nie zagra Danuty Wałęsy, tylko o niej opowie, nie będzie jej udawać, a jedynie ją przedstawi, bez wcielania, prosto i skromnie, była zbawienna dla przedsięwzięcia. Żeby nie siedzieć bezczynnie, kroi jabłka na szarlotkę pieczoną w ażurowym piekarniku, za jej plecami Janusz Zaorski puszcza kroniki z epoki, ale tak naprawdę liczy się tylko jej bezwzględna moc przyciągania uwagi, z imperatywem: patrzcie na tę kobietę. I patrzymy - ze śmiechem i ze wzruszeniem. Nie na żadną tragedię antyczną ani nie na rewizję historii suflowaną przez nienawistników i nienawistniczki. Na osobę, która żyła uczciwie i jasno, wiernie i ciężko, filtrując przez swój krystaliczny system wartości cały kosmos niesamowitych zdarzeń, w których uczestniczyła. Powinna być syta. A tymczasem coś gdzieś uciekło, coś się zgubiło, nie dopełniło, coś nie pozwala domknąć bilansu, choć "plusów dodatnich" jest co niemiara, coś nabrzmiewa rozpaczą pod plastrem łagodnego spokoju. Jaka mądra opowieść!