Artykuły

"Alter ego" umiera - Kuba pije dalej

Recenzenci, którzy obejrzeli "Pętlę" HŁASKI przywiezioną do Białegostoku przez warszawski TEATR ADEKWATNY, muszą teraz tłumaczyć zawiedzionemu wi­dzowi, co było z Hłaski, a co z imaginacji MAGDY TERE­SY WÓJCIK (reżyserki i au­torki scenariusza spektaklu) i dlaczego, chociaż miało być "według" wyszło "obok" pierwowzoru literackiego. Tymczasem najuczciwiej by­łoby napisać - zgodnie z prawdą - że był to spektakl po prostu źle zagrany.

REŻYSERIA i SCENO­GRAFIA wypadły cał­kiem porządnie - historia pokazana została ka­meralnie, w oszczędnej, przy­legającej do nastroju opo­wiadania opranie plastycz­nej. Sposób prowadzenia in­scenizacji mógłby się nawet podobać, gdyby nie kilka przesłodzonych scen z retrospekcji - np. z widmami Dziewczyny i Chłopca, gdzie zamiast liryki widz otrzymu­je trudną do przełknięcia czułostkowość. O tym, że spektakl rozczarowuje prze­sądzają jednak nie tyle potk­nięcia reżysera, co raczej wykonanie. Największym błędem w sztuce (z konsekwencjami, niestety) okaza­ło się bowiem obsadzenie głównej roli. Henryk Boukołowski, odtwarzający postać Kuby, od pierwszej do ostat­niej sceny "Pętli" gra jedną rolę... "pierwszego w trupie aktora". Świadomość solisty zaważyła na koncepcji roze­grania postaci, pociągnęła go w stronę krzykliwego aktor­stwa, co w zestawieniu z problematyką utworu Hłaski i konstrukcją psychologiczną jego bohatera, brzmi jak nie­zamierzona parodia.

Widz obserwuje aktora, który usiłując wejść w skórę pijaka-nieudacznika, raz rzuca się w kpinę i groteskę, to znowu wra­ca do tonacji serio. Mimo wy­siłków wciąż jednak pozostaje "na zewnątrz" postaci, poza jej osobowością. Wykonanie roz­braja sztukę z jej siły i oddala od widza. Zbyt widoczne są ni­ci, którymi pozszywano rolę, a oglądanie przez blisko dwie go­dziny fastrygi zamiast dobrego aktorstwa jest zajęcięm straszliwie nudnym.

W tej sytuacji nawet sce­na dialogu Kuby (pijaka usposobionego refleksyjnie) z Władziem (facetem z prze­szłością najlepszego saksofonisty w miasteczku, obecnie zaawansowanym alkoholikiem, "po odwyku") w knajpie "Pod Orłem", wydaje się zełgana. Kuba zachowuje się wobec Władzia nie jak czło­wiek dotknięty tym samym ,,paraliżem", ale jak dobry wujek, któremu zdarza się leczyć smutki wódką. Sztu­ka zyskałaby na wiarygod­ności i byłaby bardziej ar­tystycznie spójna, gdyby - na przykład - wyszło na jaw, że Kuba jest zamasko­wanym półsadystą psycho-analitykiem, a ta rozmowa to forma terapii znana wśród wtajemniczonych jako "doś­wiadczenie grupowe". Ale re­żyser nie chce nas zaskoczyć, tym razem idzie trop w trop za pierwowzorem lite­rackim i... Z tragicznej sza­motaniny człowieka pozostaje jedynie zgrywa.

Sytuacji nie ratuje nawet o wiele lepsza rola Bogusława Parchimowicza (Władek). Partner Kuby z knajpy "Pod Orłem" im dłużej gra, tym bardziej daje się "poprowa­dzić" szarżującemu Boukołowskiemu. Nie potrafi wycieniować roli. Porzuca bar­dziej sugestywną grę wewnętrzną i zaczyna nam ser­wować pantomimę z upior­nym wytrzeszczem, który ma wskazywać na zrujnowanie systemu nerwowego wskutek "przedawkowania", a wygląda jakby wykonawcy utkwiła kość w gardle. Mimo tych błędów przypadek Władzia w interpretacji Parchi­mowicza bardziej przemawia do odbiorcy, niż rozterki głównego bohatera. Może dlatego, że jest to aktorstwo, mimo wszystko mniej po­wierzchowne (gestykulujące), a bardziej wewnętrzne.

Egzotykę knajpy tworzy ponadto Kelner (Michał Juszczakiewicz), któremu wydaje się być zupełnie obojętne do czego go użyją. I jest to na tyle sugestywne: że nastawienie to natychmiast udziela się widzowi. Od cza­su do czasu Kelner wyłania się zza gazety, zbliża się do stolika krokiem znudzonej baletnicy, żeby napełnić puste kieliszki. Możemy jednak się umówić, że po prostu go nie ma. "Ramy przedstawienia" to także harmonista Poldzio (Krzysztof Łapiński) - instrument ma opanowany nieźle, gra zgodnie z narzu­conym przez pozostałych ak­torów poziomem. Nie jest grajkiem z pijącego i pysku­jącego warszawskiego przed­mieścia - jest z adaptacji Teatru Adekwatnego.

Na moment pojawia się także na scenie Magda Tere­sa Wójcik (jako dawna przy­jaciółka Kuby) - i jest ciągle jakby z tej samej sztuki - "Cesarza", "Małego Księcia"... Nic nie znaczące wejście jesz­cze jednej postaci.

Sceniczną adaptacja utworu Hłaski dokonana przez warszaw­ski teatr uświadamia odbiorcy, jak łatwo - przy złej obsadzie, szczególnie, głównej postaci, któ­ra "trzyma" przedstawienie - "Pętla" może ześliznąć się w ba­nał, w niewiele znaczące wynurzenia pijaka.

Dla kogoś, kto śledzi logikę spektaklu i próbuje z niej wy­prowadzić zakończenie tego, co rozgrywa się przed jego oczyma, największym zaskoczeniem jest pojawiająca się w finale kukła. Bardziej oczytani widzowie, któ­rych stać na odległe skojarzenia odnajdują w niej "alter ego" bohatera, i jest to najbardziej prawdopodobna interpretacja.

Trudno bowiem sobie wyobrazić, aby mogła to być śmierć Kuby - Boukołowskiego. Ludzie jego po­kroju umierają powoli i raczej na serce niż na "zaciśnięcie pętli'.

FINAŁ, jest niewątpliwie efektowny, nie sądzę jednak aby wyszedł na zdrowie dydaktyce antyalko­holowej (na listę współorga­nizatorowi przedstawienia wpisał się Komitet Przeciw­alkoholowi). Umiera "alter ego" bohatera - Kuba pije dalej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji