Artykuły

Makbet tu, Makbet teraz!

O polskiej epidemii "Makbetów" w przeddzień Festiwalu Szekspirowskiego

Dziwią mnie głosy, że polska seria wystawień "Makbetów" nie sprostała randze tekstu ani oczekiwaniom krytyki i publiczności. Pewnie, trudno zrobić "Makbeta" po Polańskim, Kurosawie, Wellsie, Nekrosiusie...Wciąż mamy te filmy i spektakle w głowach, porównujemy skalę talentów, rozmach wizji następców. A przecież nawet bez stosowania taryfy ulgowej rzec można, że w historii polskiego teatru zostanie opolski "Makbet" Kleczewskiej i widowisko Szkotaka "Kim jest ten człowiek we krwi?" [na zdjęciu]. Mało?

SKLEJANIE ŚWIATA

Zgoda, najnowsze polskie inscenizacje "Makbeta" (Andrzeja Wajdy, Grzegorza Jarzyny, Mai Kleczewskiej, Piotra Kruszczyńskiego i Pawła Szkotaka) mało wnoszą do uniwersalnej interpretacji utworu. Za to celniej portretują nasz świat. To nie jest wcale instrumentalne traktowanie Szekspira, tylko lekcja rozpoznawania tragicznych splotów pulsujących obok nas. Zbanalizowanych, rozpuszczonych między ludźmi, na ulicy, w mediach. W najlepszych scenach ze spektakli Kleczewskiej, Szkotaka i Jarzyny lepimy na nowo "Makbeta" kawałek po kawałeczku, jak archeolog rozbitą grecką wazę. Tyle że zamiast skorup są sceny z kina i telewizji, cytaty muzyczne, sytuacje z życia i codzienne lęki.

Rzadko słuchaliśmy w tych nowych "Makbetach" integralnego tekstu. Najczęściej prezentowano jego parafrazy, historie jakby wobec Szekspira równoległe. I reżyserzy najczęściej lojalnie o tym uprzedzali. Dokonywali cięć w monologach, redukowali liczbę postaci, podmieniali tytuł i rekwizyty, odwracali tonację scen. Po co? Przecież nie dlatego, że nie mieli aktorów, którzy by udźwignęli oryginalny tekst. I nie przez to, że nie umieli zanalizować zapisanych w tragedii sytuacji czy nasycić postaci psychologią. W Szekspirze czytanym współcześnie; tnie się nie to, co niejasne i trudne do pokazania, ale to, co oczywiste, oswojone, na co już raz odpowiedzieliśmy. Szuka się typowych środowisk, gdzie pewne reguły z Kronik Królewskich nadal obowiązują - jak w świecie żołdaków, gangsterów, polityków, zbrodniarzy wojennych. Wszystkie polskie "Makbety" działy się więc tu i teraz.

PŁONĄCY LAS

Wyreżyserowany przez Pawła Szkotaka plenerowy spektakl Teatru Biuro Podróży to ostatni akord batalii o "Makbeta" współczesnego. A jednocześnie rewers ich najsłynniejszego spektaklu "Carmen Funebre" przedstawiającego wojnę, chaos i nieprawość z punktu widzenia ofiar. Tymczasem "Kim jest ten człowiek..." opowiada o oprawcach - i o tym, co w nich zostało z wojny, tej w Bośni, Czeczenii lub Iraku. Akcja spektaklu rozgrywa się w lesie, który płonie. Pnie drzew z zatkniętymi na czubku pochodniami symbolizują zabijanych kolejno bohaterów. Padają na beton z suchym trzaskiem, zewsząd słychać warkot motorów i karabinowe kanonady. Szkotak wie, że Szekspir grany na ulicy musi ulec redukcji. Stawia więc na wizualne ekwiwalenty monologów, zamiast psychologii jest ruch i wartkie tempo zdarzeń. Sensy całych scen materializują się w pełnych okrucieństwa obrazach. Tan Kawdoru to nagi mężczyzna w żelaznej klatce ciągniętej za ciężarówką. Makbet i Bańko na motocyklu z przyczepą bawią się w egzekucję z przypominającymi szachidki wiedźmami. Ustawiają je rzędem i strzelają to w twarz, to w tył głowy, zdziwie ni, że nic się nie dzieje. Diabelskie szachidki wciąż żyją.

STRACH KATA

Niełatwo być katem. To znaczy łatwo zabić, trudniej wrócić do spokoju ducha. Szkotak nie wierzy w bezkarność. Rozpina spektakl na planie moralitetu: jest pokusa, jest grzech, więc musi być kara. Akcent nie pada ani na wiwisekcję zbrodni, ani na okrucieństwo wojny. Szkotak mówi o sumieniu. O ranie duszy, która otwiera się niezależnie od woli człowieka. Jakby była schronieniem dla umarłych ukrytym wewnątrz naszego ciała. Wyrzuty sumienia unieważniają cały widzialny świat, zamykają Makbeta (Michał Kaleta) w kręgu zbrodni z przeszłości. Jest w przedstawieniu scena złudnej radości, przygotowań do uczty, kiedy wydaje się, że zabito już wszystkich, których trzeba było zabić, więc przyszła pora zebrać owoce, nastanie dobroć i jasność. Nic z tego. Bo oto na ucztę przychodzi duch Banka na szczudłach i przynosi bohaterowi w darze swoją odcietą głowę. Makbet nadaremnie będzie ścigał upiora: weź sobie z powrotem ten makabryczny podarek! Nic z tego. Szkotak nie wierzy w odkupienie, wybaczenie, naprawienie win.

Makbet Kalety nie staje się lepszy przez swoje duchowe męczarnie, póki nie spali się na popiół na królewskim tronie. Świat nie zostaje uzdrowiony, ale zmienia się w pogorzelisko. Duchy zabitych rywali będą rozpaczliwie uderzać pięściami w żelazne bramy zamku, bo razem z mordercą umrą po raz drugi. W ostatnim obrazie widowiska syn Banka, chłopiec w krótkich spodenkach, będzie toczył koronę z karabinowych łusek po spalonym lesie. Nie wiem, czy jest w tym obrazie nadzieja. Zło pochodzi z człowieka, nie ze świata. Świat spłonął. Kim jest, kim będzie ten człowiek, który ocalał?

BUCHALTERIA ZBRODNI

Spektakl Szkotaka, ostatni (na razie?) w serii, puentuje rozmowę na temat teatru i życia, jaką cały sezon prowadzono z nami za pomocą "Makbeta". Wyszło z niej, że obszar człowieczeństwa radykalnie się kurczy, parszywieje. Coraz trudniej przedrzeć się do ziarna na dnie ludzkiej duszy, by sprawdzić: dobre czy złe. To nieprawda, że człowiek się nie zmienia. Uproszczenie dylematów moralnych, co sygnalizują wszystkie tegoroczne inscenizacje tragedii szkockiej, nie ułatwia zrozumienia ludzi. Proste reakcje są najbardziej nieprzeniknione. Wahań już nie ma. U Wajdy Makbet na początku cudem zachowywał swoją jowialność i prostoduszność w świecie rządzonym przez tajne służby i specnazy. A potem Wajda pokazywał, jak ostatni z dobrych staje się najgorszym ze złych. Prowadzi buchalterię zbrodni, jakby to była rachunkowość rodzinnej firmy. Z przedstawień Jarzyny i Kleczewskiej niekoniecznie wynikało, że zbrodnia i brud moralny istnieją poniekąd wyłącznie na ekranie telewizora, więc zapośredniczone, dalekie, skonwencjonalizowane. Chodzi raczej o to, że kiedy już dostajemy się w medialne łapska, nie odbieramy w pełni grozy sytuacji. Przyjmujemy postawę co najwyżej interaktywnego uczestnika gry o życie, władzę i pieniądze. Nie tyle zostaliśmy znieczuleni, ile traktujemy wszystko jako nierzeczywiste, a więc odwracalne. I tu trafiamy w samo sedno współczesności.

Po okresie izolowanych poszukiwań polscy reżyserzy zabrali się do definiowania tego, co dla wszystkich wspólne: moralnego krachu nie do naprawienia. Wstrętu i przeczucia, że co mroczne i złe, już wygrało. Że żyjemy po niepostrzeżenie przegranej bitwie. Rozpoznanie sytuacji, w jakiej jesteśmy tu i teraz, to największa zasługa mody na Szekspira.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji