Artykuły

Pętla na scenie kameralnej

Z uznaniem dla Teatru Mirosława Siedlera odnotować należy, że nie za­przepaszczono artystycznie okresu, w któ­rym obiekt TD został wyłączony z działalno­ści z racji remontu. By utrzymać kontakt z odbiorcami powołano kameralną Scenę Ini­cjatyw Aktorskich. Aktorzy sami wychodzą z inicjatywami repertuarowymi i realizacyjno-inscenizacyjnymi, mierzą się z tekstami jakoś przekładalnymi na język sceny kame­ralnej. Dyskusje, przymiarki i próby decydują o tym, czy tekst bywa "wciągany na maszt teatru", czy też nie. Sporo przy tym intelektu­alnej "frajdy", zaś kosztów niewiele, gdyż propozycje są realizowane w pustej prze­strzeni małej sceny, bez kostiumowego szta­fażu i w obsadzie ograniczonej do 2-3 osób. Ten rodzaj teatru jest zadomowiony w Elblą­gu od dawna i zawsze znajduje publiczność, naturalnie - tę dojrzalszą, nie wymagającą od teatru angażowania wszystkich swych środ­ków. Dziś tej publiczności w Elblągu jest znacznie więcej, a to z racji obecności całej rzeszy studentów i wzrostu ludzi z wyższym wykształceniem.

Obejrzałem zrealizowaną na Scenie Ini­cjatyw Aktorskich już drugą jej premierę. To adaptacja "Pętli" Marka Hłaski (prem. 9 paź­dziernika). Dla mnie była to kolejna repetycja tekstu powstałego niemal przed 50 laty. Dla Marka Chronowskiego (nowy aktor TD), któ­ry podjął się adaptatorsko-inscenizacyjnego przedsięwzięcia, to utwór dający możliwość zbudowania pełnego dramaturgii obrazu sce­nicznego przy pomocy minimum środków wyrazu, jakimi dysponuje teatr kameralny. Poza tym także - co sugeruje reżyser w słowie programowym - tekst o wysokiej sile drama­turgicznej, dotyczący uniwersalnych reakcji międzyludzkich, rozpadu związku. Wódka - tłu­maczy inscenizator - jak zazdrosna kobieta wy­maga od swoich wybrańców wierności i poświęce­nia. Dlatego Kuba nie może żyć razem z Krystyną, a lojalność wobec nałogu zmusza bohatera do życia w kłamstwie.

"Pętla" - argumentuje dalej - jest wiwisekcją alkoholizmu. Nie narzuca się nadmiernym dydak­tyzmem, nie chce nachalnie przekonywać o złu alkoholu. Z precyzją i bezwzględnością odsłania kolejne warstwy, by ukazać odbiorcy porażającą prawdę. I chyba ten zimny obiektywizm, rzeczo­we spojrzenie na problem alkoholizmu stanowi o sile spektaklu (sic).

Czy rzeczywiście prawda o potwornym nałogu jest w spektaklu tak przerażająca, jak wyżej czytamy? Otóż jako odbiorca Hłaski A.D. 2004 chwytam się na tym, że czuję się jednak mniej wstrząśnięty niż przed laty. To nie tylko konsekwencja doświadczenia, polegającego na oswojeniu się z najrozmaitszy­mi przypadkami ludzkich dewiacji, zboczeń, uzależnień - a więc stępienia wrażliwości. Alkoholizm pozostał zagrożeniem społecz­nym i w ogóle ludzkim, o czym świadczą nie dziwiące się wszak niczemu statystyki. Prze­cież jednak wobec innych zagrożeń, które zaserwowała sobie ludzkość naszych czasów, od dawna plasuje się już na planie drugim, jeśli nie trzecim. Toć zjawiskami życia co­dziennego - od dawna już powszedniejący­mi - są najrozmaitsze formy lekomanii czy nar­komanii, ogarniającymi już młodzież podsta­wówek i to nie tylko tę "bananową". Czy zaś nie sięgają skali najpoważniejszych schorzeń cywilizacyjno-obyczajowych, groźniejszych niż te o klinicz­nym podłożu, gdy wynikają na przykład z konsumowania wolności i prak­tycznej realizacji niegdyś wspa­niałych ide­ałów?

Faktem jest, że wszelkie na­łogi potworne są przez to, że sta­nowią wyraz egzystencji uprzedmiotowionej, niemożności - o czym u Hłaski świad­czy przypadek Kuby - sprawo­wania kontroli nad sobą i wła­snym losem, eg­zystencji znie­wolonej i zdete­rminowanej. Po latach jednak przypadek ów zanadto już pobrzmiewa poczciwymi racja­mi ze znanej satyry Ignacego Krasickiego. Od czasu powstania "Pętli", która przez wiele lat uchodziła za jeden z mroczniejszych i po­ruszających utworów literatury, odkłamują­cych tęczowy, załgany, propagandowy i urzę­dowy obraz życia epoki "bez dramatów", minęły wieki i w sposób zasadniczy zmieni­ły się gnębiące nas demony. Przyzwyczaili­śmy się do egzystowania wśród nowych upiorów i próbujemy je nawet oswajać. Zmie­niła się też zasadniczo nasza wrażliwość. Zaś zjawisko niemożności sprawowania władzy nad własnym losem i dryfowania wśród upio­rów (groźniejsze przecież od tychże) niewielu już ludziom spędza sen z oczu. Nie chcę rozwijać tego wątku, bo mu­siałbym mówić o tych wszystkich rozczarowa­niach, które dziś już przeżywają niedawni admiratorzy ludzkiej natury. I o ciemnych konsekwencjach kul­tury mass-medialnej, o także już nałogowym uzależnieniach od równie zgub­nego jak alkoho­lizm medialne­go wirtualizmu czy powszech­nej regule prze­kształcania się najszczytniej­szych ideałów w swe diametralne przeciwieństwo.

Siła utworów Hłaski była zjawiskiem historycznym. W uwarunkowaniach lat pięćdziesiątych tkwi­ła w nie wolnej ani od romantycznej ekspre­sji, ani od realizmu pasji ujawniania i tej ustro­jowej, i ponad-ustrojowej prawdy o tragicz­ności ludzkiej egzystencji. Była to - co już po­wiedziałem - forma odkłamywania urzędowego optymizmu dyżurnej literatury socjali­zmu i pedagogiki poprzednich lat, że czło­wiek uzbrojony w instrumenta materializmu historycznego, nie zna niemożliwości i wszystko potrafi. Nie ulega wątpliwości, że te pokłady znaczeń przysypał już czas i że mimo szacunku, jakim zawsze darzymy gniewnego autora tekstów, stanowiących "pierwszy krok w chmurach", "Pętla" nie jest już w stanie sil­niej zatargać naszymi trzewiami. Że też nie pomoże tu ani jego interpretacja na najwyż­szych diapazonach ekspresji i rozjątrzenia, ani przy staraniu o "zimny obiektywizm", rze­czowość i powściągliwość środków wyrazu, na które zdecydowali się realizatorzy elblą­skiego przedstawienia.

Tej intencji reżysera nie podobna już cze­gokolwiek zarzucić, gdyż w znacznym stop­niu wymuszała ja kameralność sceny. Rzecz bowiem ulokowano na odseparowanej od widowni i czarno okotarowanej dużej sce­nie, dzieląc ją na grupy krzeseł dla widzów, otaczających podest do gry z postawioną na niej ławą, jedynym sprzętem widowiska. Ma­rek Chronowski gra wielofunkcyjną postać interlokutora (głosy z telefonu, barman itp.), reprezentujących dręczących go "życzliwców", już to dostarczających mu rozlicznych racji, które zaowocują jego decyzją o samobój­stwie. Podziwiać należy zmysł teatralny ak­tora, tj. zręczność w manewrowaniu skrótami oraz konwencją przeistoczeń. Również i konsekwencję utrzymania tej figury w stylistyce interpretacji wychłodzonej, wolnej od rozrzut­ności środków.

Postać Kuby prowadzi Tomasz Czajka, którego znamy już z roli Artura w "Tangu" Mrożka. Przyznam, że tym razem ma rolę nie­wdzięczną i szczególnie trudną, gdyż musi uwiarygodnić dramat Kuby i jego decyzję sa­mobójczą, nie należy zaś - tak sądzę - ani do aktorów "mózgowców" typu Holoubka, zdol­nych do przekonywającej autoanalizy boha­terów tkwiących nad przepaścią, ani do wy­konywania ról typu Niesczastliwcewa. Mimo sporego wysiłku, by zgodnie z intencją reży­sera i współpartnera dobywać z sytuacji bo­hatera odniesienia uniwersalne, a równocze­śnie być prawdziwym psychologicznie, nie przekonuje. Z postawy, gestyki i środków wyrazu wynika, że jest facetem przeciętnie zdrowym, serwującym przy tym tekst niewłasny. Z kolei sprowadzenie w procesie kameralizacji przekazu całego i znaczącego cięża­ru zewnętrznych czynników ostatecznego załamania jego bohatera do niemalże etiud i wypuszczenie aktora na najgłębsze wody in­terpretacji wymagającej "grania wnętrzem", musiało przynieść efekt zaledwie połowicz­ny. Stąd też próbę sprostania mocno już pod­starzałemu tekstowi legendarnego już pisa­rza, należy traktować głównie jako wyraz ambicji i liczenia sił na zamiary niż sukces tutejszej Melpomeny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji