Artykuły

Miazga

"Anna Karenina" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

"Anna Karenina" Lwa Tołstoja jest bardzo precyzyjnie skonstruowaną klasyczną powieścią psychologiczno-obyczajową. To imponujące rozmiarami dzieło, gęste od wielkich namiętności, w Teatrze Studio grane jest w adaptacji Helen Edmundson (tłumaczenie Jacka Poniedziałka); adaptacji, niezbyt pokornie służącej poetyce powieści, fabularnej akcji, a także konfliktom i losom jej bohaterów. Wynika to z przyjętej przez adaptatorkę postawy pokazywania zdarzeń i zwierzeń postaci z nieco bardziej odległej perspektywy. Autorka stara się wyjść poza realistyczną naiwność i zmurszałe ramy starego dramatu. Jednak przyjęta perspektywa sprawia, że nasycona dramatem powieść Tołstoja brzmi w teatrze mało przekonująco, chłodno, płasko i pusto. Zaś gesty, rysy, stany, reakcje, tak samo jak wszystkie inne syntetyzujące skróty wydają się być pozbawione zmienności, migotania, pulsacji, bo są cały czas jakby tak samo przymglone i mało jaskrawe.

Reżyserowi Pawłowi Szkotakowi, w poszukiwaniu ekwiwalentu teatralnego dla powieściowej narracji, nie udało się pokonać trudności wynikających z fabularnego rytmu, który w spektaklu razi jednostajnością i nie prowadzi do erupcji monologów i wypowiedzi wewnętrznych.

Przedstawienie w Studio rozpoczyna się nawet całkiem obiecująco, jednakże nadzieje z tym związane pryskają dość szybko. Koncepcja inscenizacyjna pęka, szwy się prują, pojawia się jakaś nowa jakość, zrealizowana przez aktorów siedzących na krzesłach, której nie sposób w żaden sposób uzasadnić. Szkotak zbyt lekką stopą pokonuje przeszkody, z jakimi musi się inscenizator "Anny Kareniny" zmierzyć, stąd decydujące momenty fabularne nie doczekały się odpowiedniego wypunktowania. Nawet najbardziej dramatyczne sceny nie wywołują większego wrażenia. Aktorzy pozostali więc na placu boju z pustymi najczęściej słowami, bez podtekstów i możliwości skonstruowania roli. A Natalia Rybicka jako tytułowa Anna Karenina nie zmienia się i nie dojrzewa wewnętrznie. I jest to - trzeba przyznać - dość irytujące, momentami również i śmieszne. Konsekwencje tak mało sugestywnie prowadzonej roli są dla całego spektaklu porażające. Relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami są dość nieokreślone i nienasycone, postaci rzadko prowadzą ze sobą dialog, nie stają w opozycji, częściej rzucają w przestrzeń wyprane z intencji słowa. Przykro było patrzeć na aktorów, którzy jakby sami nie wierzyli w sukces tego artystycznego przedsięwzięcia. Nie wiem jakim cudem udało się w tak beznadziejnej sytuacji stworzyć postaci , daleko wychodzące poza mimiczne ilustrowanie, Mirosławowi Zbrojewiczowi i Krzysztofowi Stelmaszykowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji