Artykuły

Na krawędzi

"Miasto snu" w reż. Krystiana Lupy TR Warszawa, Teatru Dramatycznego w Warszawie i Theatre de la Ville w Paryżu. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

W powrocie "Miasta snu" Krystiana Lupy można odnaleźć to, co definiuje marzenia senne, a jednocześnie, na zasadzie przeciwieństwa, i jawę. Chory to sen, pełen lęków, niepokoju, samotności i zagubienia. A może nie sen jest chory, tylko rzeczywistość bywa zwyczajnie ułomna, kaleka i przegniła? Rzeczywistość, której przecież sen jest zazwyczaj odzwierciedleniem. Wszystko tutaj - jak we śnie - balansuje na krawędzi; jest odrealnione na tyle, by już w to nie wierzyć; wciąż jednak jeszcze na tyle prawdziwe, by nie mieć pewności, że to już sen...

Tempo zdaje się być nierówne a moc przekazu zawiera się w sinusoidzie - jak w momencie zasypiania; czasem monotonnie przesuwają się obrazy, czasem zdarzenia uderzają z piorunującą mocą. Pojawiają się postaci dziwnie znajome, zmęczone nie tym, co przeżywają we śnie, ale raczej długotrwałą bezsennością, marzące o momencie zaśnięcia. Przewijające się tutaj zdarzenia już były doświadczane w przeszłości, jednak - w wytłumaczeniu i zrozumieniu - trudnym do logicznego zestawienia. Na brak zrozumienia jednak mamy tutaj zgodę i przyzwolenie samego twórcy - to jeden z największych walorów tego spektaklu. To, co niezrozumiałe może takim pozostać w warstwie powierzchownego odbioru, a jeśli ktoś doszuka się głębszych płaszczyzn i sobie tylko bliskich znaczeń, to o te osobiste doznania wyjdzie z teatru po prostu bogatszy.

Ze znaczeniem kolejnych scen tego spektaklu jest trochę tak, jak z czytaniem we śnie - widzimy tekst, rozpoznajemy znajome litery i znaki, a jednak nie potrafimy ich ze sobą połączyć w wyrazy i zdania. Ten trzyaktowy spektakl przenosi nas w obszary świadomości i rozważań, na które często sami nie mamy wystarczającej odwagi, by ich dotknąć. Część pierwsza jest jak zasypianie; sen w fazie REM jeszcze płytki, ale bogaty w fabułę, wprowadza nas do miejsca akcji - miasta snu; wikła w relacje z zaproszonymi tutaj (wyłącznie imiennie) postaciami, pogrąża w ich historiach i powodach, dla których znaleźli się w tym dziwnym gronie; w grupie, przypominającej sektę. I nagle - dzięki genialnej scenie odwrócenia planów o 180 stopni, zdajemy sobie sprawę, że i my jesteśmy obywatelami Miasta Snu. Widzowie niespodziewanie stają się bohaterami, jakby brali udział w akcji jako zbiorowe przewidzenie, którym zaraz potem rzeczywiście się stają (jedna z najmocniejszych scen tego spektaklu).

Część druga jest jak głęboki - czasem do bólu - sen, pełen ekstremalnie emocjonalnych momentów. Tutaj "ja" to "on", a granica między "my" i "wy" się zaciera, wszystko się miesza, a najwartościowszy przekaz zyskujemy dzięki wkraczaniu do strefy szczerości - sześciennej sfery zwierzeń, w której nie ma ucieczki od prawdy. I jak w analizie snów, na plan dalszy schodzi samo widziane wydarzenie, a liczą się szczególnie odczucia i emocje, bowiem to dzięki nim zaczynamy poznawać siebie takimi, jakimi naprawdę jesteśmy.

Najbardziej bolesna (dosłownie i w przenośni) jest odsłona trzecia, gdzie poddawani jesteśmy procesowi wybudzania i zmagania z siłą, która ma za zadanie pozbawić nas sennej mary - z realizmem. O ile autotematyzm w pierwszych dwóch aktach broni się doskonale, o tyle w części trzeciej rujnuje nieco osiągnięty do tego momentu efekt. Zaczyna się bowiem odnosić wrażenie, iż zręcznie wyreżyserowany spektakl nie wiedzieć czemu zostaje puszczony samopas i zaczyna w szwach jakby się rozłazić. Dodatkowo, dużą rolę w tej sekwencji odgrywa Sandra Korzeniak, a to - moim zdaniem - najsłabsze ogniwo aktorskie tego przedsięwzięcia.

Inscenizacyjnie "Miasto snu" to majstersztyk - wiele genialnych pomysłów z powodzeniem zostało zainscenizowanych przez twórców, a scenografia i światło służą wyśmienicie ideom reżysera; widać ogromną synergię między nim, a resztą zespołu. Odgłosy zza sceny, z off'u, niczym z drugiego planu, dodają głębi tej ciekawie zaaranżowanej ogromnej przestrzeni scenicznej. Warto zwrócić uwagę na role Moniki Niemczyk i Małgorzaty Maślanki.

Ten spektakl skazany jest (z pełną świadomością i premedytacją ze strony jego twórcy) na skrajne reakcje. I widać to po zachowaniu widzów - od owacji na stojąco, po ostentacyjnie głośne wychodzenie w trakcie przedstawienia. I choć daleki jestem od przypisania "Miastu snu" miana spektaklu wybitnego, to mimo wszystko mam przekonanie, że dla wielu może się on okazać przełomowy; szczególnie dla tych, którzy odważnie doszukają się w nim paraleli do własnych snów. W końcu jaka jawa - taki sen, a bywają takie sny, o których nawet się Felliniemu nie śniło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji