Powrót Odysa
Run na Wyspiańskiego w tym sezonie zapowiada się spory. Obchody 100 rocznicy urodzin "Szekspira polskiego teatru" skłoniły szereg scen do włączenia w repertuar albo ogranej pozycji tego pisarza - w takich zapewne razach niejednokrotnie poszukując nowych rozwiązań formalnych - albo zmusiły do mniej lub bardziej twórczych poszukiwań utworów mało znanych; zmumifikowanych w "Antologiach", "Dziełach wszystkich", "Zebranych" itp. Dopingiem do tego jest zapowiadany festiwal sztuk Wyspiańskiego na wiosnę przyszłoroczną przez teatry wrocławskie, a także sympozjum poświęcone poecie, które ma się odbyć tej zimy w Poznaniu i na którym prezentowane będą również jego dramaty.
Aczkolwiek trudno pochwalić naginanie repertuaru do wszelakich rocznic, których mnogość rychło przekształcić może teatry w "centralne instytucje akademiowe", to w tym wypadku "Rok Wyspiańskiego" ma, wydaje się, głębszą rację. Powszechnie znane jest "Wesele", co zawdzięczamy szkolnej lekturze i Boyowi-Żeleńskiemu, ale ta jednostronna znajomość zawęża nam obraz całości dorobku autora "Warszawianki", "Nocy listopadowej" i "Klątwy" (nawet, jeśli te i inne utwory poznaliśmy z lektury własnej).
Przekonuje o tym realizacja sceniczna "Powrotu Odysa" - jednego z "nieodkrytych kontynentów" myśli największego polskiego neoromantyka. Ostatni przed śmiercią Wyspiańskiego w całości ukończony dramat, będący w zamierzeniu częścią tryptyku, nie doczekał się wielu wystawień. Być może, spowodowane to było faktem, że Wyspiański sam nie zdążył skonsultować realizacji scenicznej tego dzieła, a mimo licznych didaskaliów jest on w wielu miejscach "wieloczytelny", jeśli można się posłużyć takim na prędce ukutym neologizmem. W dziesięciolecie śmierci autora prapremierowe przedstawienie odbyło się w teatrze krakowskim (1917 r.), ale do historii przeszedł spektakl lwowski z roku 1932 przygotowany przez Wilama Horzycę - zafascynowanego dramatem dyrektora tego teatru - w reżyserii Janusza Strachockiego i w scenografii Andrzeja Pronaszki. Jego to wizji scenicznej zostały podporządkowane, jak głosi legenda, wszystkie inne elementy sztuki. Inscenizacja ta zaważyła nie tylko na dalszych przedstawieniach utworu Wyspiańskiego, ale na wszystkich ważniejszych osiągnięciach teatralnych tamtego okresu.
Czy reżyser zielonogórskiego spektaklu "Powrotu Odysa" poszedł na koturnową widowiskowość, zgodnie z tradycją tej sztuki? Nie. Jerzy Hoffmann swoją uwagę skupił na innym aspekcie utworu - na bohaterach, siłą rzeczy koncentrując się głównie na "wyklętym" Herosie - Odysie. W ujęciu Horzycy Odysów jest dwóch: tęskniący do ojczyzny (za dobrem) i bohater - morderca, pozostający w mocy złych sił nim rządzących: ,,Któżeś jest? - jeźli tylko krwi dla krwi tej głodny, a nie ku zemście?" - pyta Telemak. Ale te złe siły u Wyspiańskiego rodzą się nie za sprawą bogów, jak chciał Homer, lecz w samym człowieku, bo: "Wizja świata autora "Powrotu Odysa" jest skrajnie antropocentryczna. Człowiek jest tutaj wykładnią i miarą wszystkiego. Bohater Wyspiańskiego to nie mikrokosmos, on nie daje się poznawać za pośrednictwem świata. Natomiast świat Wyspiańskiego jest makroantroposem, pozwala się zrozumieć za pośrednictwem człowieka. Nie znajdziemy przecież w "Powrocie Odysa" śladów panteizmu zawsze zresztą obcego Wyspiańskiemu. Odys sam jest piekłem, toteż w "ojczyźnie swojej odnajduje piekło". Zło rodzi się w świecie z chwilą wykształcenia się człowieczej indywidualności".
Posłużyłem się tutaj cytatem ze szkicu Andrzeja Wanata "Los nadczłowieka" zamieszczonym w 100 numerze "Zeszytów Teatralnych" (wydanych n.b. bardzo pięknie z okazji jubileuszu i rozpoczęcia sezonu), ponieważ uważam, że po tej głębokiej analizie utworu nic więcej powiedzieć nie można. Odsyłam więc do tego wydawnictwa wszystkich zainteresowanych, gdyż tam znajdą odpowiedź na pytanie ,,Qui bono?", jakie ewentualnie mogli zadać sobie po premierze.
Kreacja (nie waham się użyć tego terminu) postaci Odysa Ryszarda Zielińskiego, podobnie jak role większości wykonawców, jest rzadkim przykładem dobrego zrozumienia się aktora i reżysera. Jest on wewnętrznie skupiony, napięty nawet, lecz "piekło" dwoistości, które jest w nim uzewnętrznia się nieczęsto, w dwóch bodaj tylko scenach. Ale przez cały spektakl świadomi jesteśmy tego stanu. Oszczędność środków wyrazu podbudowana jest tym, co w żargonie teatralnym zwie się wnętrzem. Podobnie jak centralna postać również i inne - zwłaszcza Telemak, Penelopa i "gachowie" - w ujęciu reżysera i aktorów doczekali się pogłębionej analizy i starannej indywidualizacji. Wyraźnie zwłaszcza zarysowany jest moment inicjacji Telemaka, kiedy to pierwsze morderstwo pasuje go na mężczyznę. Hilary Kurpanik potrafił nie tracąc nic z młodzieńczego wdzięku, pokazać rodzenie się nowego, okrutnego Odysa. Podobnie rzecz ma się z Arnajosem (Cyryl Przybył), Medonem (Czesław Kordus), Antinoosem (Ryszard Jaśkiewicz), Eurymachosem (Jan Stawarz), Femiosem (Rajmund Jakubowicz), którzy jako grono gachów rządzeni jedną myślą - zdobyciem Penelopy - zaznaczają cechy indywidualne, a (co tyczy również pozostałych wykonawców) wyraziście podają, nie zawsze łatwy, wiersz Wyspiańskiego. Brak miejsca nie pozwala tu na scharakteryzowanie gry wszystkich aktorów, dodam więc tylko, że Penelopą była Ludwina Nowicka, pastuchem i Leartesem Stanisław Cynarski, Tafijczykiem - Zdzisław Giżejewski, sługą - Józef Michalcewicz, a syrenami - Janina Jankowska, Barbara Strzeszewska i Teresa Leśniak. (Ta ostatnia również Melanto).
Osobne słowa należą się scenografii Andrzeja Sadowskiego. Udała mu się sztuka niełatwa - połączenie trzech bardzo różnych elementów: zachować wnętrze domu takim, jakim go chciał Wyspiański; w ostatnim akcie dzięki uruchomieniu fragmentów dekoracji, stworzyć przerażające skalne ustronie, a przy tym wszystkim wyraziście nawiązać do antyku. Nie często możemy oglądać scenografię tak korespondującą z tekstem utworu. Można to powiedzieć również o ilustracji muzycznej Franciszka Woźniaka.
Co można jeszcze dodać o spektaklu zielonogórskim? Przede wszystkim to, że zabiegi "adaptacyjno-uwspółcześniające" Jerzego Hoffmanna (a więc kostiumy niemal współczesne, odstępstwa od tekstu, wprowadzenie klamry, czy sceny zabójstw i samobójstwa) nie są udziwnianiem na siłę, lecz podporządkowane zostały zasadniczej koncepcji, głównej myśli, z którą można się nie zgodzić, można dyskutować, lub całkowicie akceptować, ale nie sposób nie dostrzec; bo (tu znów się posłużę cytatem z Wanata): "Kiedyś Wyspiański akceptował świat z tragicznym optymizmem, afirmował życie. Potem już tylko negował negację życia... W "Powrocie Odysa" jego ostatni wielki bohater jest... przeraźliwie samotny... Szukać będzie Itaki, choć wie, że nie odnajdzie. Pragnąc zapomnienia choć wie, że nie zapomni. Będzie pragnął czynu, choć wie, że czyn równa się zbrodni... Kiedy pracował nad tym dramatem, widział już przed sobą oblicze śmierci. O, gdyby umieć tak odważnie spójrzeć w tę przeklętą twarz...".