Artykuły

Ginącemu światu

Niepowtarzalność "Nie-Boskiej komedii" polega i na tym, że przed każdym pokoleniem inscenizatorów stawia ona nowe zasadzki i pułapki zarówno jeśli idzie o sprawy merytoryczne, jak i formalne. To uniwersalne dzieło Krasińskiego, uznane przez wielu za kongenialne, a przez niektó­rych odsądzane od czci i wiary - nie odsłoniło jeszcze w teatrze wszystkich swoich tajemnic.

A oto próbki negatywnych są­dów o tym utworze. Julian Przy­boś nazwał "Nie-Boską" genial­nym kiczem i dodał: "Obok cieka­wych i śmiałych pomysłów - pro­wincjonalna ciasnota, rozumowa­nie i wizjonerstwo na poziomie umysłowym zakrystianina". Ró­wnież Andrzej Kijowski nie zna­lazł w dramacie Krasińskiego ani jednej myśli godnej zapamiętania i określa je jako "kicz przeraźliwy i płaski". No cóż, nasi współcześni lubią być przekorni, a wielkie dzieła mają to do siebie, że są kontrowersyjne i budzą zaciekłe spory. Wielkości "Nie-Boskiej" nie zdołały podważyć powyższe kąśli­we opinie, a potwierdziły ją kolej­ne wybitne inscenizacje: Schille­ra, Swinarskiego, Hanuszkiewicza, Grzegorzewskiego...

Trudno wystawiać "Nie-Boską" nie znalazłszy do niej własnego klucza. Zawarta w niej wielowar­stwowa dyskusja o dialektyce hi­storii, o istocie rewolucji, władzy, tradycji - domaga się od inscenizatora przede wszystkim czy­telności przekazu, klarownego wy­dobycia wątku myślowego. Naj­pierw trzeba sobie zdać sprawę, o czym ma być to dzieło, wysta­wione na konkretnej scenie.

W wypadku inscenizacji poznań­skiej łatwiej mówić o tym, o czym to przedstawienie nie jest. A więc na pewno nie ma tam osobistego dramatu Henryka - poety, jego dramatu wewnętrznego, egzystencjalnego, chociaż na zewnątrz wszystko odbywa się tak, jak trzeba: kolejne sceny części I mó­wią o jego nieudanym małżeń­stwie, o romansie - bo tak chyba należałoby określić stosunek do Dziewicy, (Maria Skowrońska) która niewiele ma w sobie z ułudy romantycznych marzeń o miłości - jest konkretną kobietą, zwy­czajną historią pozamałżeńską. Do­wiadujemy się później o dziwnym obłędzie żony (Dorota Lulka-Kocięcka). Ten obłęd odegrany jest nawet wzruszająco, podobnie jak kalectwo Orcia (Wojciech Siedle­cki). Rzecz jednak w tym, że wszystko dzieje się jakby na zewnątrz, a Hrabia zdaje się nie przeżywać ani swego uwikłania w poezję, miłość ani w historię. Henryk w wykonaniu Andrzeja Wilka tkwi w kostiumie roman­tycznego patosu, który zdaje się kryć pustkę. Aktor daleki jest od romantycznego pięknoduchostwa, jego Henryk jest jakiś drętwy, pozbawiony wyrazu, głębi, egzy­stencjalnego rozdarcia. Stanowi zaledwie tło do pojawienia się Pankracego, jego dzieje osobiste rozpadają się na szereg dialogo­wych scenek, których nie łączy żadne napięcie dramatyczne. Może odbił się tu brak pogłębionej pra­cy z aktorem, a może ta, jakże ważna rola została niewłaściwie obsadzona?

Takie wątpliwości ogarniają nas do momentu spotkania Hrabiego z Pankracym. Do tego czasu nie jest on odpowiednim przeciwnikiem Pankracego ze względu na swą nijakość i bezbarwność, nie jest też postacią tragiczną. Natomiast Pan­kracy od początku jest osobowo­ścią silną, wybitną indywidualno­ścią. W interpretacji Mariusza Pu­chalskiego jest on wielkim dykta­torem rewolucji, absolutnym egocentrykiem, człowiekiem, który nie ufa nikomu i niczemu, nie szuka bliższego kontaktu z masami. Wy­niosły samotnik - on jeden wie wszystko. Posiadł najgłębszą wie­dzę o historii i żąda bezwzględne­go posłuchu. Jego blada twarz o płonących oczach (to wrażenie wzmaga całkowicie wygolona cza­szka) - ma w sobie coś demo­nicznego. Czujemy, że jest ducho­wym arystokratą i że gardzi rozpasanymi żądzami motłochu. Wład­czy, dociekliwy, obdarzony jest świadomością wyższą - typowy romantyczny bohater.

Jest to rola Puchalskiego na pewno godna zapamiętania, ale i ona ma w zakończeniu jakieś pęknięcie, co wynika z niedostatku siły wyrazu w przedstawieniu sa­mej rewolucji. Najpierw jednak ma miejsce znakomita, mocna scena spotkania dwóch wodzów skrajnych obozów. Ich walka na słowa nacechowana jest siłą i de­terminacją. W tej scenie Andrzej Wilk wyzbywa się nijakości, oka­zuje się godnym protagonistą Pankracego. Słowa z obu stron padają jak smagnięcie biczem. I po raz pierwszy w czasie trwania tej inscenizacji - słowa nabierają znaczenia. Bo wcześniej sypały się jak piasek lub padały napuszone, przesiąknięte drętwym patosem. Gdyby tak dobitnie, jak ta wielka scena spotkania, grany był cały utwór - wtedy "Nie-Boska" Grze­gorza Mrówczyńskiego byłaby dzie­łem skonsolidowanym, zwartym, i nie wywoływałaby tak sprzecz­nych uczuć.

W tym celu konieczna byłaby jednolitość stylowa utworu, a ta jest niestety zakłócana, chociażby przez pojawianie się Anioła i Me­fista (Michał Frydrych i Aleksan­der Podolak). Ten pierwszy robi wręcz tandetne wrażenie, niczym odpustowy aniołek z okazałymi skrzydłami, w krótkiej różowej plisowanej spódniczce, spod której wyłaniają się okrągłe różowe uda. Żałosny jest również diabeł (chcia­łoby się rzec: diabełek) z groźnie wymalowanymi brwiami - cała sylwetka jak z noworocznej szopki. A przecież są to postacie, mające oddać stany duchowe boha­tera, jego przechylanie się w kierunku dobra lub zła. Dla od­miany Orzeł czyli sława jest bez­barwna i stylizowana na nowocze­snego chłopaka (Marek Sikora). Pomyśli ktoś: może tu idzie o jakąś cienką ironię? Ależ, broń Boże! Mrówczyński wybrał patos w dawnym stylu, jakże nie dzisiejszy i męczący ucho. Bohaterowie wy­powiadają, a raczej wykrzykują wielkie frazy podniośle, z nama­szczeniem.

Ileż patosu ma w sobie narratorka-komentatorka partii epicko-liryczych - Irena Maślińska. Aż żal tej dobrej, doświadczonej aktor­ki, że musi odgrywać rolę osoby, stojącej ponad historią, w sposób tak pełen celebry i wzniosłej nudy. Głośne efekty akustyczne, które męczą ucho jeszcze przed rozpo­częciem spektaklu, też mają mo­numentalny wydźwięk, podobnie jak majestatyczne poruszanie się obrotówki. Wszystko ma być mo­numentalne. Również te wielkie schody, które zastępują różne miejsca akcji. Pamiętamy, że u Krasińskiego jest ich wiele, m in.: wieś, kościół, ogród, komnaty zamku, wzgórze, lasy, góry, prze­paście nad morzem, cmentarz, sza­łas, łąka, lochy podziemne, okopy św. Trójcy... Trudno wymagać ta­kiego inscenizacyjnego rozmachu, ciągłego przenoszenia akcji z miej­sca na miejsce, niemniej stale eksponowanie obrotówki ze schodami ma w sobie coś jednostajnego i akademickiego. Nużące jest to zwłaszcza w przedstawieniu rewolucji: po wielkich schodach, jak w rewii, wchodzą i schodzą postacie rewolucjonistów, krokiem również niemal rewiowym.

W pewnym momencie na szczaj­cie tych schodów pojawiają sie trzy szubienice i dopiero scena wieszania arystokratów nabiera rumieńców życia. Chociaż na ogół rewolucja nie jest bynajmniej wartkim potokiem, żywiołem, a raczej stylizowanym trochę sztucznie widowiskiem. Na takim tle dwaj protagoniści nie mogą, choćby nawet chcieli, mieć w so­bie tragizmu, ich konflikt nie się­ga tych wyżyn, no i Pankracy nie może przeżyć końcowego wstrząsu. Jego "Galilaee, vicisti!!" zabrzmiało w finale nieprzekonywająco, tro­chę bez wyrazu. Dlaczego? Bo nie było narastania sytuacji aż do tego momentu, spektakl nie oddał tragizmu historii, jej prawdziwego, niekłamanego patosu.

Mimo kilku dobrych epizodów i jednej, pięknie rozegranej, sceny centralnej, mimo ciekawej indy­widualności Pankracego - poznań­ską "Nie-Boską" opuszcza się z dużym poczuciem niedosytu. Może dlatego, że jest ona tak nierówna? Chyba jednak przede wszystkim dlatego, że nie przemówiła do na­szej współczesnej wrażliwości, nie pokazała ani historii jako dramatu, ani człowieka zbuntowanego jako egzystencji tragicznej. Nie wniosła nic nowego do naszego myślenia o utworze Krasińskiego, obracając się raczej w kręgu stereotypów. Za pewną innowację uznać można włączenie do przedstawienia frag­mentów "Niedokończonego poema­tu" Krasińskiego, ale niewiele on zmienił w ogólnym obrazie całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji