Dekadenci i rewolucjoniści
Otwierająca sezon w Teatrze Polskim premiera "Kurki wodnej" Witkacego, wzbudziła tak w środowisku jak i na jego obrzeżach niezwyczajne zgoła zainteresowanie. A to z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze, ze względu na samo dzieło nigdy dotąd, chociaż wydawać się to może dziwne, w Poznaniu nie wystawiane. Po drugie, jako pierwsza w tym teatrze praca reżyserska Janusza Nyczaka, związanego dotąd przez długie lata z konkurencyjną sceną przy ul. Dąbrowskiego. I pierwsze też jego spotkanie z nowym, absolutnie nieznanym mu zespołem.
A podsyciły je dodatkowo jeszcze przedpremierowe wypowiedzi reżysera, zapowiadające inne i nowe odczytanie tego, jakże trudnego w swej realizacji scenicznej, dramatu. Trudnego, bo w "Kurce wodnej" wszystko budowane jest na świadomym rozziewie między treścią sztuki, a samą jej teatralizacją. Co innego jakby sugeruje tu fabuła, co innego forma. Co było już zresztą źródłem wielu kontrowersji scenicznych, że nie powiem wręcz omyłek interpretacyjnych i reżyserskich.
Zacznę może jednak od czegoś w rodzaju deklaracji. Otóż muszę przyznać, że zaliczam się do wcale licznego już grona, zdeklarowanych zwolenników teatru Janusza Nyczaka. W tym głównie wczesnego Nyczaka z jego przedstawień Goldoniego, Czechowa, Gorkiego, Bulatovica. A pociągała mnie w nich szczególna tych spektakli aura. Ich własny styl, niepowtarzalny klimat i nastrój, osiągany chyba poprzez niekończące się próby, pozwalające aktorom bez reszty pogrążyć się w sztuce, zbadać wszystkie reakcje i związki psychiczne zachodzące między postaciami.
Ale poprzednie przedstawienie Janusza Nyczaka "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, było już jakby inne. Bardziej inscenizacyjne niż aktorskie. Interesujące znaczeniowo, ale przecież na swój sposób ułomne. I w premierowym spektaklu "Kurki wodnej" jest coś z tamtego przedstawienia. Przede wszystkim podobnie zaczyna się, w maksymalnie zwolnionym tempie pełnym pauz i jakby nawet przestojów. Podobnie jak w "Weselu", aktorzy rozciągają tekst, gubiąc gdzieś witkacowskie kalambury i pointy. W podobny też sposób zmierza ono do rozbuchanego inscenizacyjnie finału. Tam budowanego na zasadzie sugestywnego żywego obrazu, tutaj niemniej sugestywnego obrazu rewolucji, która ogarnia widownię, pozostawiając na scenie tylko martwe znaki teatralne, symbole.
O czym jest "Kurka wodna" o czym jest to przedstawienie? Janusz Nyczak powiada, że jest to przede wszystkim dramat rodzinny, historia jej upadku i rozkładu wszelkich więzi kulturowych i psychicznych. Ale jest to przecież także dramat nieudanego artysty i dekadenta. A przede wszystkim chyba rzecz o nieuchronnie nadciągającej rewolucji, która ma zmieść z powierzchni świata nie tylko wszystkich tych dekadentów, ale i artystów wraz z ich sztuką. I takie właśnie odczytanie sztuki wydaje się najbardziej uprawnione. Także w kontekście innych sztuk Witkacego: "Onych" czy "Szewców". I przedstawienie Janusza Nyczaka jakby to potwierdza. Pierwszy akt "rodzinny" jest może mądry znaczeniowo, ale dla widza mało interesujący, że nie powiem wręcz nudny. Witkacy to nie Czechow. Nie pozwala aktorom pokazać zmieniającego się rysunku psychologicznego postaci. Traktuje je raczej jako modele, elementy gry, uosobienia znaczeń. Dopiero w II części spektakl staje się żywy, dynamiczny, bardziej teatralny. I to raczej za sprawą reżysera i scenografa niż aktorów.
"Kurka wodna" widziana przez J. Nyczaka jest raczej przedstawieniem reżyserskim niż aktorskim. W planie aktorskim spektakl sprawia wrażenie, jakby do końca nie był jeszcze gotowy. Niektóre role i postacie są tutaj zaledwie naszkicowane: Lady - Ireny Lipczyńskiej, Edgar - Wojciecha Siedleckiego, inne narysowane są bardziej wyraziście ale nazbyt chyba grubą i jednowymiarową kreską: Drań - Piotra Zawadzkiego, chociaż są tu także role i postacie skończone i aktorsko dojrzałe: Ojciec - Andrzeja Wilka, Tadzio - Mateusze Kostrzyńskiego. A do nich też - chociaż z pewnymi jednak za strzeżeniami, zaliczyłbym tytułową rolę Małgorzaty Mielcarek.
Natomiast, jak zawsze w przedstawieniach Janusza Nyczaka znakomita jest scenografia. Tandem realizatorski Janusz Nyczak - Michał Kowarski świetnie się rozumie, a to sprawia, że plastyka jest tu rzeczywiście integralną częścią spektaklu. I czymś więcej niż tylko miejscem akcji.