Artykuły

Na dekadencję najlepsza rewolucja

Irzykowski pisał zgryźliwie w 1926 roku: "gdyby p. Boy musiał wytrzymać trzy akty "Kurki Wodnej" tak jak ja wytrzymałem, mo­że by trochę pomiarkował swój entuzjazm". Jeden z recenzentów twierdził też, iż dla części widzów "usiedzenie w teatrze do końca spektaklu (mowa o prapremierze "Kurki" - przyp. mój) należało do rzędu bolesnych poświęceń". Wszelako znaleźli się i tacy, którzy już wówczas pisali, że "Kurka Wodna" jest "sensownym dramatem groteskowym, pełnym dowcipu i satyry". A współcześni witkacolodzy nazywają "Kurkę" chyba najkunsztowniej zbudowanym dramatem Witkacego, antycypującym pomysły teatru absurdu,

Wspominam o tych różnicach zdań, bo i aktualna "Kur­ka" na deskach poznań­skiego Teatru Polskiego wzbudza skrajnie formułowane opinie, by­wa że rozbrajająco naiwne w swej krytyce. Ale też poniekąd winę za to ponosi sam reżyser - Janusz Nyczak, który - jak się wydaje - popełnił zgoła kardynalny błąd. Oczywiście deklarując od dawna szacunek wobec autorskich wizji miał prawo do­chować wierności zarówno lite­rze tekstu, jak i didaskaliom (podobnie na ogół uczynił sce­nograf Michał Kowarski, propo­nując w pierwszej i ostatniej scenie rozwiązania ciekawsze od autorskich). Ale też jest to wier­ność czysto zewnętrzna.

Gorzej jednak, iż reżyser po­minął jakby fakt, iż w "Kurce" mamy do czynienia z parodią gatunkową, ze swoistym nadkabaretem, ze światem grotesko­wym i kompromitacją wszystkich postaci. I że traktując tekst Wit­kacego ze zbytnią powagą zlik­widował śmiech, który jest siłą Witkacowskiego teatru. Odniesie­nia serio leżą dopiero na dnie zabawy w życiowy happening (proponuje go już w I akcie sztuki Kurka czyli Elżbieta Prawacka). Reżyser jakby zapomniał o tym, że serio i buffo przeni­kają się likwidując tragedię czy dramat. Traktując "Kurkę Wod­ną" nazbyt serio w akcie I i II, zrobił Witkacemu niedźwiedzią przysługę.

Poznańska "Kurka" staje się zatem dramatem bohatera, prze­ciw któremu sprzysięgły się ko­biety, instytucja małżeńska i życie potoczne. Wychodzi z tego modernistyczny trójkąt melodramatyczny podszyty purnonsensem, z walką płci w tle i z cier­piącym, sflaczałym pięknoduchem na pierwszym planie, którego ubezwłasnowalnia najbliższe oto­czenie, narzucane role społecz­ne i oczekiwania. Ze skażonego błazeństwem faceta Janusz Nyczak usiłuje zrobić ofiarę, a buf­fo przekształcić w tragedię nie­doszłego indywidualisty, w rze­czywistości bezpłodnego dekadenta - mizogynisty. Mamy więc przejmować się frustracjami nadwrażliwca, który chce zrozumieć więcej i odczuwać inaczej niż inni, który tęskni do rzeczy wiel­kich, ale który niczego nie mo­że i niczego nie potrafi.

To co widzimy na scenie w akcie I i II nie jest światem gro­teskowym, ale jakimś udziw­nionym, manierycznym, preten­sjonalnym w swej sztuczności i nudzie, napuszonym, egzaltowa­nym i melodramatycznym - przede wszystkim za sprawą Edgara Wałpora, owego piękno­ducha. Taka koncepcja, nie bie­rze pod uwagę całej ironii i ma­skarady, za wzór mając Ibsena czy też Czechowa. Trzyma się też realistycznej konwencji i psychologizowania na czym roz­łożył się już ongiś (w latach 20) sam Trzciński.

Z pewnością Janusz Nyczak próbuje wpisać w "Kurkę Wod­ną" - czy raczej odkryć w niej - problemy dziś aktualne. Edgar może być przecież jed­nym z tych współczesnych za­chodnich dekadentów, którzy rzucają się w "inność" znie­chęceni jałowym życiem, którzy wyruszają w podróż do kresu doświadczeń i ludzkich możli­wości (wpada raczej w szaleń­stwo, każe siebie torturować, morduje Kurkę). Wyrażać też może poniekąd frustracje współczesnych intelektualistów, meta­fizyczne cierpienia, poczucie du­chowej jałowości czasów typowe dla tradycyjnych humanistów. A walka płci, z którą też w "Kurce" mamy do czynienia? Potwierdzają ją choćby ruchy gło­szące emancypację seksualną. Lata 70 zaczęły kwestionować ro­dzinę i miłość jako coś trwałe­go.

W poznańskiej "Kurce" doszu­kać się możemy napomknień o wyjaławiających związkach mię­dzy mężczyzną, a kobietą, o ubezwłasnowolnieniu poprzez na­rzucone role społeczne. Poznań­ska "Kurka" chce jakby mówić o kryzysie miłości rodziny, sztu­ki, metafizyki, o nudzie i pust­ce wewnętrznej, o braku idei, wiary, przeżyć metafizycznych, o rozpadzie tradycyjnych war­tości. Tadzio, najmłodszy z Wałporów, ma zostać już nie artystą, ale uczonym. Ma ucie­leśniać kolejny mit XX wieku o wyzwoleniu poprzez naukę, o zgłębieniu świata i siebie po­przez naukę, o omnipotencji na­uki.

Janusz Nyczak stwierdził przed premierą, że "Kurka" jest dla niego sztuką o braku mi­łości i porozumienia, o niszczą­cej sile związków erotycznych i rodzinnych, o rozpadzie więzi międzyludzkich. I o tym, że rewolucja społeczna nie doko­nała rewolucji w samym czło­wieku. To pięknie brzmi, ale czy to pokazano na scenie?

Zaskoczeniem jest dopiero akt III, w którym mamy wreszcie groteskę pełną gębą! Akcja to­czy się żwawo, wpadają co rusz na scenę kolejne postaci, wypad­ki gonią wypadki: najpierw mor­derstwo, potem rewolucja, wre­szcie samobójstwo Edgara. Rze­czywistość jawi się jako teatr, a sama rewolucja ma w poznań­skim przedstawieniu bez wątpie­nia walor widowiskowy (i mu­zyczny). Obserwujemy ją jakby z loży. Przychodzi z zewnątrz, słychać ją najpierw w koryta­rzach dzięki otwartym drzwiom widowni, potem przenosi się za kulisy. Na scenie jawi się jako destrukcja, likwiduje stare de­koracje, a więc dokonuje demon­tażu zewnętrznych tylko atrybu­tów dawnego świata. Ale teraz w swym działaniu jest jakaś ospała i niezdarna (świadomy za­bieg reżyserski czy kłopoty techniczne?).

Akt III satysfakcjonuje też pod względem aktorskim. Właściwie wszyscy grają teraz dobrze, ale przecież najtrafniejsze - jak się wydaje - koncepcje obrali Małgorzata Mielcarek (Kurka Wodna), Andrzej Wilk (stary Wałpor), Piotr Zawadzki

(Korbowski) tudzież Wojciech Kalinowski (lokaj); Małgorzata Mielcarek - mówiąc słowami Ważyka - gra na zmysłach pa­nów Wałporów jak półdziewica, perwersyjne dziewczątko. Jej Kurka z III aktu mogłaby być też jedną z tych dziewczyn, któ­re w latach 60 opowiedziały się za rewolucją seksualną, za wol­ną miłością, a przeciw ubez­własnowolnieniu młodych (de­cydowaniu o ich rolach społecznych) i przeciw uprawianej nauce będącej na usługach obo­wiązującego porządku społecz­nego. Oferuje miłość wyzwalają­cą z narzuconych Tadziowi ról i oczekiwań ze strony rodziny i społeczeństwa. Z kolei Korbowski Zawadzkiego kompensuje sobie niepowodzenia samcze robotą wywrotową. Jest moralnym zerem, ale wypłynie na fali rewolucji. Jak powiada bowiem Bezdeka w "Mątwie": "nadczłowiek... może dziś być jedynie małą kanalijką".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji