Artykuły

Don Esteta

Najbardziej oczekiwana premiera operowa sezonu - "Don Giovanni" Mozarta w Operze Narodowej - to przedstawienia, które miało być reżyserskim spełnieniem znakomitego Mariusza Trelińskiego. Czy tak się stało?

"Don Giovanni" Mozarta to jedna z najpopularniejszych oper. Tylko w ostatnim półroczu oglądałem jej dwie inscenizacje - kontrowersyjną wersję Martina Kuseja na letnim festiwalu w Salzburgu oraz w Operze Bawarskiej w Monachium w reżyserii Nicholasa Hytnera.

Spektakl Hytnera, choć elegancki, jest o niczym. Geometryczne formy dekoracji tworzą obraz współczesny, choć wystylizowany na wzór XVII-wieczny, ale szkicowe potraktowanie postaci opery powoduje, że poza ładnym śpiewem trudno doszukać się w spektaklu głębszych wartości.

Na przeciwnym biegunie znajduje się przedstawienie Kuseja - wizja świata, w którym kult młodości i wybujały estetyzm idzie o lepsze ze zblazowaniem i zepsuciem. Pokazując postacie ubrane we współczesne ubrania i poruszające się w klinicznie białym labiryncie sal i korytarzy, Kusej z maestrią opowiedział o szale konsumpcji, tworząc obraz pełen ironii i duchowej pustki, w którym panuje duch takich filmów, jak "Dyskretny urok burżuazji" Buňuela czy "American Psycho".

W tej wersji dobrze sytuowany Giovanni upaja się wolnością i władzą, jaką daje mu jego materialny status, inni zaś zrobią wszystko, by wieść podobne życie. Siła salzburskiej inscenizacji polegała na tym, że pokazała, kim jest Don Giovanni we współczesnej kulturze, pokazała złudny blask libertyńskiej postawy bez naruszania litery i ducha Mozartowskiego arcydzieła.

Don Giovanni bez myśli

Inscenizacja Mariusza Trelińskiego sytuuje się pomiędzy tymi dwoma wspomnianymi wersjami, choć bliżej jej do przedstawienia Hytnera. Też mamy niby współczesny, choć wystylizowany obraz - w czarnym pudle sceny kolejne zmiany miejsca akcji rysowane są za pomocą siatki światłowodów rozświetlanych krzykliwymi, fluorescencyjnymi barwami. Wybujałe kostiumy Arkadiusa nawiązują do hiszpańskiego baroku znanego choćby z obrazów Velazqueza, choć ich krój i materiał to przykład całkiem współczesnej haute couture. A w przypadku postaci plebejskich nie tylko kostiumy, ale też ich gesty modelowane są na wzór bohaterów komedii dell'arte: Leporello niczym Arlekin w podskokach, małymi kroczkami podąża w ślad za swym panem Don Giovannim, wieśniacy Zerlina i Masetto zastygają co chwila w figlarnych pozach.

Te zabawy to jednak tylko powierzchowne nawiązanie do historii teatru. Trudno doszukać się w działaniach bohaterów głębszych motywacji, a w inscenizacji scen - głębszej refleksji.

Nie wywołują jej ani obraz zakonnic tańczących kankana w akcie I - to wątpliwy hołd złożony przez Trelińskiego Felliniemu - ani też postać tajemniczej dziewczynki w śnieżnobiałej sukni i masce, obiektu westchnień Don Giovanniego, która jest banalnym znakiem łączącym niewinność i zapowiedź śmierci. To jedynie ozdobniki niezapełniające pustki przedstawienia. Szereg wymyślnych obrazów, mniej i bardziej urodziwych, nie przynosi odpowiedzi, kim jest Don Giovanni Trelińskiego.

A przecież reżyser przyzwyczaił nas do tego, że w każdej inscenizacji zmusza nas do namysłu nad ułomnościami ludzkiej natury, która prowokując los i boskie siły, zmierza do samozatracenia. "Don Giovanni" to - wydawałoby się - idealna materia do takich rozważań. Ten spektakl usatysfakcjonuje może zapalonych estetów, ale nie ma w nim intelektualnej prowokacji, która stanowiła o sile poprzednich inscenizacji Trelińskiego.

Soliści dopisali

Szczęśliwie, co się rzadko w Operze Narodowej zdarza, przedstawienie cieszy nie tylko oko, ale też ucho - na premierze wystąpił ciekawy i dobrze dobrany zestaw solistów. Don Giovanni w interpretacji młodego barytona Mariusza Kwietnia mało ma sobie równych nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Piękny, bogaty, ciemny głos, idealnie prowadzony przez całą wymagającą kunsztu partię Mozarta, znakomita prezencja i temperament aktorski czynią z Kwietnia wzorowego Don Giovanniego.

Wykonawcy pozostałych ról dali świadectwo ogromnej wokalnej kultury i zrozumienia mozartowskiego stylu. Najlepsza była debiutująca w Operze Narodowej Katarzyna Trylnik - o pełnym słodyczy głosie, choć może zbyt lekkim do roli Zerliny. To samo powiedzieć można o Iwonie Hossie w roli Donny Anny, choć wspaniale poradziła sobie z wielkimi trudnościami tej partii. Mołdawska śpiewaczka Lada Biriucov to z kolei głos zbyt ciężki do partii Donny Elwiry, ale i ona śpiewała z godną podziwu kulturą.

Nad stroną muzyczną czuwał Jacek Kaspszyk, świetnie prowadząc orkiestrę, choć czasem w zbyt ospałych tempach. W sumie to jedna z najbardziej udanych muzycznie produkcji w Teatrze Wielkim w ostatnich sezonach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji