Artykuły

Kilkusetletnie derby

Pawłowi Łysakowi należą się absolutne gratulacje i uznanie za to, co zrobił dla TPB. Wyciągnięcie tej sceny z dołka jest dużym osiągnięciem. Udało się zaktywizować dużą część widzów, szczególnie młodszych, bo starsi odeszli. Zasługi obecnej dyrekcji są niepodważalne, ale daleki byłbym od hurraoptymizmu na najbliższe lata - pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Stosunkowo niedawno ukazał się w "Gazecie Wyborczej" obszerny artykuł Grzegorza Giedrysa. Rzecz dotyczyła porównania potencjału kulturalnego dwóch stolic województwa kujawsko-pomorskiego. Tekstowi "Wojna tyfusów z piernikami" nie można odmówić rzetelności. Wydaje mi się on jednak zbyt ogólnikowy. Główną tezą felietonu jest wezwanie do wzajemnej współpracy. Giedrys uzasadnia tę konieczność kolejnymi zestawieniami. Z ich oceny wynika, że Toruń i Bydgoszcz powinny się doskonale uzupełniać. Jedno miasto ma lepsze osiągnięcia w muzyce, drugie w sztukach wizualnych, itd. Można dyskutować z podanymi przez dziennikarza przykładami, czego zresztą dokonuję w dalszej części artykułu. W szczególności będzie to dotyczyć teatru.

Ale "Wojnie..." zabrakło wyjaśnienia, dlaczego nie dochodzi do bezwarunkowej współpracy. Trzeba tutaj dokonać głębszej analizy lokalnej historii, bo to ona stoi u podstaw podejmowanego problemu. Można ograniczyć się do narzekania na wzajemne zacietrzewienie grodów nad Brdą i Wisłą. Można wskazywać, że to kompletny nonsens. Tymczasem należy uwzględnić kilkaset lat permanentnego konfliktu, mającego bezpośredni wpływ na mentalność. Toruń jest starszy od swojego sąsiada o niemal sto lat. Szeroko znane określenie "Krzyżacy" wzięło się oczywiście stąd, że to rycerze z Zakonu nadali Toruniowi prawa miejskie.

Chlubą Bydgoszczy jest z kolei oficjalne uznanie stolicy Kujaw za miasto przez Kazimierza Wielkiego. Współistnienie obu ośrodków od razu stworzyło napięcia. Wyrażały się one później w rywalizacji o dominację na Wiśle. Silna pozycja Torunia wynikała z jego długoletniego udziału w Hanzie. Bydgoszcz z kolei czerpała korzyści z handlu zbożem dzięki przyczółkom w Fordonie i Brdyujściu. Wraz z osłabieniem Rzeczypospolitej przyszedł kres prężnego rozwoju obu ośrodków. Zabór pruski przyniósł wzmocnienie Bydgoszczy, między innymi dzięki budowie Kanału Bydgoskiego i rozbudowie potencjału przemysłowego miasta. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 doszło do następnej scysji. Toruń został stolicą nowo utworzonego województwa pomorskiego.

Można powiedzieć, że "zemsta" Bydgoszczy przyszła wraz z PRL-em, kiedy to gród Łuczniczki stał się jedyną stolicą całego regionu. Wtedy też doszło do ukucia nieprawdziwego mitu o "czerwonym mieście", jakim miała być Bydgoszcz. Faktem jest, że nastąpił wtedy dwukrotny rozrost tego ośrodka. Odbyło się to dzięki budowie dużych osiedli spółdzielczych, jak i zapotrzebowaniu na siłę roboczą w dużych zakładach: Zachemie, Formecie i innych. Z drugiej strony to w grodzie nad Brdą doszło do historycznych wystąpień przeciwko władzy komunistycznej w listopadzie 1956 roku. A kto nie słyszał o prowokacji bydgoskiej w marcu 1981 roku, niech pierwszy rzuci kamieniem...

W Polsce po 1989 doszło do kolejnych zmian granic województw. Wtedy też podjęto tragiczną decyzję o podziale siedzib lokalnych władz między oba miasta. Odpowiadało to decyzji podjętej podczas obrad przy Okrągłym Stole: "wasz wojewoda, nasz marszałek". I miało podobnie opłakane skutki. Brak jednego, silnego ośrodka decyzyjnego wpłynął na osłabienie pozycji całego regionu. Kujawsko-pomorskie należy obecnie do jednego z najbiedniejszych województw, co jest pośrednio skutkiem wzajemnej walki o prymat dwóch głównych miast. Gdyby podjęto właściwe decyzje polityczne, sytuacja prawdopodobnie wyglądałaby inaczej. Toruń ma tę zaletę, że potrafi skutecznie dbać o swój interes. Bydgoszcz ma pecha do swoich władz, co zawsze odbijało się w braku stanowczości wobec sąsiada. A komu się wydaje, że rywalizacja kończy się na torze żużlowych pojedynków Polonii i Unibaksu (d. Apatora), czy na boisku w czasie derbów Zawiszy i Elany, powinien się poważnie zastanowić.

Oba miasta muszą z konieczności ze sobą współpracować na niektórych polach. Wielu młodych bydgoszczan studiuje na UMK, z kolei ponad 30 tysięcy torunian dojeżdża nad Brdę do pracy. Niektóre bydgoskie szpitale funkcjonują pod egidą "Krzyżaków". Zabawne jest tym samym to, że pejoratywne określenie "tyfusy" wzięło się od... szpitala zakaźnego na ulicy św. Floriana. Ot, chichot historii.

II

Giedrys porównuje oba teatry - bydgoski TP i toruńskiego Horzycę - i wychodzi mu remis. Pada nawet sformułowanie, że druga scena ma "bardzo dobry repertuar". O gustach się podobno nie dyskutuje, ale chyba każdy się zgodzi, że Lady Gadze daleko jest do Mozarta. Profil TPB diametralnie się różni od linii programowej sceny toruńskiej. Zupełnie inna jest pozycja obu scen w skali kraju, czego dowodem ostatnie podsumowanie sezonu w "Teatrze". Horzyca prezentuje ostatnimi czasy - powiedzmy to brutalnie - tanią komercję, nastawioną wyłącznie na przyciąganie widzów i ich pieniędzy. Nie oferuje żadnej wizji, z którą można dyskutować. Z programem TPB można się nie zgadzać, ale należy szanować decyzje artystyczne Pawła Łysaka i jego ekipy. Konstatacja Giedrysa wskazuje tylko na to, że w materii teatru dziennikarz Gazety Wyborczej jest totalnym laikiem. Wiadomo. Autor nie musi obcować z obiema scenami przy każdej premierze. Ale jeśli już pisze się artykuł do lokalnego dodatku, trzeba mieć choćby ogólne rozeznanie. Szkoda też, że Giedrys nie wspomina o teatrze Niebopiekło i głośnym spektaklu "Un esempio". To tylko jeden dowód na stronniczość "Wojny...", która zaledwie pozuje na obiektywizm. Lepiej grać w otwarte karty.

Bezdyskusyjna jest z kolei równorzędność Od Nowy i Mózgu. Oba miejsca mają podobny profil. Oba kreują przestrzeń kulturalną swojego miasta w decydującym stopniu. Bydgoszczanie mogą też być dumni z Opery Nova. Realizuje ona coraz mniej premier, ale prezentuje ciekawy repertuar. Słabo radzi sobie z kolei Miejskie Centrum Kultury. MCK musi się uporać z kolesiostwem i marnowaniem pieniędzy. Pamiętam jak wielkim wydarzeniem było otwarcie budynku przy ulicy Marcinkowskiego. Dzisiaj oferta Centrum jest bardzo uboga i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Toruń ma też przewagę, jeśli chodzi o sztuki wizualne - CSW zdecydowanie góruje nad Galerią Miejską BWA.

III

To, co zrobił Mike Urbaniak w "Przekroju", wzbudziło we mnie jeszcze większe wątpliwości. Giedrys był solidny, starał się zgłębić temat. Nawet jeśli nieraz koloryzował i upraszczał, to jego tekst zasługuje na uznanie jako kawał poprawnej dziennikarskiej roboty. Z kolei tekst Urbaniaka to właściwie pean. Wielki hymn na cześć bydgoskiego teatru, utkany z samych pochwał dla sceny i krytyki oponentów TPB. W żadnym z akapitów nie pojawia się właściwie żadna zdystansowana opinia; pytanie o ewentualne potknięcia i niekonsekwencje. Jest za to tradycyjne narzekanie na "beton", który Urbaniak oczywiście przedstawia jako - mówiąc eufemistycznie - ludzi, których należy lekceważyć, wyśmiewać. Jest to ciekawe podejście. Człowiek, który głosi hasła wolności słowa, tylko dla swoich ma tyle tolerancji. Artykuł Urbaniaka cechuje poza tym brak profesjonalizmu i osobistej uczciwości. Przypomina on pisaną na zamówienie agitkę. Nie wiem skąd autor ma dane na temat frekwencji, skoro po widowni nieraz hula wiatr. Z warszawskiej kawiarni nie widać bydgoskiego chodnika.

Pawłowi Łysakowi należą się absolutne gratulacje i uznanie za to, co zrobił dla TPB. Wyciągnięcie tej sceny z dołka jest dużym osiągnięciem. Udało się zaktywizować dużą część widzów, szczególnie młodszych, bo starsi odeszli. Zasługi obecnej dyrekcji są niepodważalne, ale daleki byłbym od hurraoptymizmu na najbliższe lata. TPB staje się stopniowo teatrem, który "zdobywa nagrody, a do którego nikt nie chodzi". Publiczność jest zmęczona penisami w "Klubie kawalerów", soczystymi kurwami i przegadaniem w skądinąd bardzo dobrej "Burzy". O "Popiełuszce" było głośno głównie z powodu protestów środowisk prawicowych. Nie miałem okazji obejrzeć "Truskawkowej niedzieli", ale opisy widowiska mogą dużo o nim powiedzieć. Poprawność polityczna jest zmorą, a podobno właśnie gorzkiego konkretu brakowało spektaklowi Kani. Nie chcę się jednak wypowiadać na temat walorów merytorycznych przedstawienia, którego nie widziałem. Ale może to i dobrze.

Jako rodowity bydgoszczanin drżę z oburzenia na "rewelacje" Jastrzębskiego o współwinie Polaków w "krwawej niedzieli". Wystarczy spytać najstarszych bydgoszczan o to, co się wtedy działo. Powstały już prace obalające argumenty Jastrzębskiego. Teza o współwinie obu stron jest też skutkiem źle pojmowanej empatii, która prowadzi do zrównania racji katów i ich ofiar. Do wersji niemieckiej w sprawie "krwawej niedzieli" należy mieć dystans. Zwłaszcza dzisiaj, w czasach Eriki Steinbach i hipokryzji "wypędzonych".

Jeszcze w kontekście relacji Bydgoszcz-Toruń: dlaczego TPB nie zacieśnił więzów z Horzycą? Dlaczego dogodniejszym partnerem ma być Wilhelmshaven? Dziwnie wygląda ten brak inicjatywy ze strony ambitnych przecież twórców Bydgoskiego Kongresu Kultury. Czemu nikt o to głośno nie zapytał?

IV

Giedrys pochodzi z Olsztyna, a jedynie studiował w Toruniu (jak zresztą wiele osób z Warmii i Mazur). Może więc nie rozumieć specyfiki regionu i jego konfliktów. Nie liczę na wspólne duże projekty artystów z Bydgoszczy i Torunia, a to z jednego prostego względu. Historia obu miast poruszała się nieco innymi torami. Świadomość historyczna ma bezpośredni wpływ na kształt świadomości kulturalnej. Bydgoszczanie i torunianie różnią się nie tylko jako społeczeństwo, ale i jako publiczność, jako prywatni odbiorcy kultury. Faktem jest, że hermetyczność środowisk artystycznych z obu stron blokuje mniejsze inicjatywy. Uniwersyteccy "Krzyżacy" nie dojdą do zgody z robotniczymi "tyfusami".

Ale może to i lepiej? Bo jak niby miałaby dokładnie wyglądać szersza współpraca? Gdzie znajdowałby się niezbędny w takiej kooperacji ośrodek decyzyjny? Co ze sprawami finansowymi? Z kim miałaby nawiązać stałą współpracę choćby Opera Nova? Na czym miałaby polegać wymiana doświadczeń.

W każdym numerze Bydgoskiego Informatora Kulturalnego ukazują się teksty, których autorzy analizują kulturalne relacje Bydgoszczy i Torunia. Argumenty pojawiają się jednak zawsze takie same, a w dodatku wiszą one w jakiejś próżni. Mam wrażenie, że cały ten hałas wynika z niezrozumienia faktycznego stanu rzeczy. Można narzekać na mentalność miejscowych. Ale nie musi być ona przeszkodą, a odskocznią. W takiej sytuacji należy skupić się na działalności w ramach własnej społeczności. I unikać przy tym hipokryzji. Kto zna uwarunkowania nieporozumień w sprawie metropolii i spalarni śmieci, ten zrozumie, dlaczego i w innych dziedzinach odbywa się ciągła rywalizacja. Nieraz z konfliktu rodzą się piękne rzeczy i dyskusje.

Może zacznijmy od pracy u podstaw? Nie ukrywam, że jako bydgoszczanin przyjmuję w tym artykule postawę obrońcy racji mojego miasta. Zamiast karmić się lamentem pięknoduchów, lepiej rozszerzać horyzont swojego myślenia. Każdą utopię powinien zwyciężyć zdrowy egoizm. Zaznaczam - nie nawołuję do wojny. Ale pozwólmy sobie choć na trochę realizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji