Artykuły

Anna Kameliowa

WIDZIAŁEM tylko raz jeden w życiu adapta­cję wielkiej powieści, która dawała pełną satysfakcję intelektualną i artystyczną. Była to adaptacja "Wojny i pokoju'' Tołstoja, zro­biona przez Piscatora i pokazana w warszawskim Teatrze Ludo­wym przez Irenę Babel. Piscator potrafił przenieść do teatru prze­strzeń i czas, pokazywał bohate­rów Tołstojowskich w gwałtow­nych spięciach albo kazał im po­spiesznie monologować. Ale były to spięcia i monolog; zgęszczone, ukazane na prawach drama­tycznej epiki. Narrator razem z nami czytał, ukazywał i komen­tował dzieło Tołstoja. Wyrywał z ciemności zdarzenia i charak­tery jak wielkie dramatyczne cytaty.

Rotbaum zrobił adaptację sce­niczna "Anny Kareniny''. Prze­robił ją. Ale na co? Wydaje mi się, że to jest pytanie najważ­niejsze. I że odpowiedź jest jed­na. Rotbaum przerobił "Annę Kareninę" na osiemnaście obra­zów i jedną lokomotywę. Na osiemnaście opisowych i rodzajowych ilustracji. Podobno nie do­pisał ani jednego zdania. Wierzę. I to jest właśnie najbardziej uderzające. Tekst, który wyciął, na pewno nie obejmuje nawet jed­nej dwudziestej powieści. Wyda­wałoby się pozornie, że będzie gęsty, że będzie pękał od myśli i konfliktów. Pomyślcie tylko: ekstrakt jednej z największych powieści dziewiętnastowiecznych. Jakie musi w nim być piekielne stężenie! Tymczasem ten tekst wydawał się nam ciągle za roz­wlekły, za duży, za przegadany w stosunku do treści. Rotbaum z prawdziwej Tołstojowskiej "Anny Kareniny" wziął tak mało, że historię którą prze­niósł na scenę, dałoby się opowiedzieć w trzech zdaniach. Że stała się ona płaska i niezno­śnie trywialna. Że został z niej tylko żałosny melodramat z życia wyższych sfer, Anna Karenina? Nie! "Anna Kameliowa". Historia pewnej pani, która zdra­dziła męża, żyła z kochankiem, nie liczyła się z opinią i rzuciła pod pociąg.

Ta sentymentalna anegdotka, którą Rotbaum wyczytał w "An­nie Kareninie", okazałą się zbyt wątła dla teatru. Trzeba ją było dopiero sztucznie rozepchać. I rozepchał ją Rotbaum monstru­alnie. Zamiast dramatu - wysta­wa. Ale jaka wystawa! Salon, jeden, drugi, trzeci, rauty, poród, samobójstwo, wyścigi konne, ope­ra, dziecko w łóżku, dziecko w kołysce, trzynaście razy bohater­ka zmienia suknie, lokomotywa wjeżdża na scenę. Lokomotywa jak żywa, zupełnie prawdziwa, prawdziwszą obejrzeć można tyl­ko na dworcu. Bardzo blisko z teatru.

Rotbaum mógłby mi odpowie­dzieć, że wszystkie te sceny są w powieści. Niewątpliwie są! W powieści ludzie noszą ubrania. Są we frakach, w sukniach balo­wych, w mundurach. Można sobie wyobrazić przeróbkę powieści jako wystawę wszystkich części garderoby, które bohaterowie kiedykolwiek mieli na sobie. By­łoby to nawet interesujące, tyle tylko, że nie w teatrze, lecz w PDT.

Nic więc dziwnego, że w tej przeróbce powieści na wystawę sukien i mebli nastąpiło zupełne odwrócenie naszego stosunku uczuciowego do wszystkich postaci. Z Anny, cudownej Anny, która jest samą prawdą i rozża­rzonym uczuciem, która nie mie­ści się w świecie egoizmu i obłu­dy, która nas wzrusza i poraża od pierwszej do ostatniej karty powieści, zostało biedne i nar­wane kobieciątko, któremu po­trafimy tylko współczuć. I to nie do końca, bo już od połowy dru­giego aktu ta Anna Rotbaumowska tak nas denerwuje, że byśmy ją jak najchętniej wyprawili na dworzec. Nawet nie koniecznie w celach samobójczych.

Cała naszą sympatię zagarnia za to Karenin. Świetny urzędnik, dobry ojciec, zacny człowiek, który robi, co może, żeby tę wa­riatkę ocalić od zguby. Jest właś­ciwie wzorem dobrego męża: na stanowisku, bogaty, dobrze wy­chowany, prorządowy, wierny, tolerancyjny. Nie znam mężczy­zny, który by w sytuacji, kiedy go żona nie tylko zdradza, ale afiszuje się publicznie z kochan­kiem, zachował się w sposób równie rozsądny i przyzwoity. Takiego męża życzyłbym każdej kobiecie. Tyle tylko, że to nie jest Karenin z "Anny".

I wreszcie Wroński, który musi być tym kochankiem, jaki zdarza się raz na stulecie, który jest jednocześnie ofiarą i katem. Którego miłość zdruzgocze.

Nie ma "Anny Kareniny", jeśli nie wychodzimy z teatru z prze­świadczeniem, że nie można żyć w świecie, który znieprawia miłość, że nie można żyć w świecie pieniędzy, ucisku, obłudy i kłam­stwa, że nie można było żyć w carskiej Rosji. Tego wielkiego, wstrząsającego Tołstojowskiego krzyku Rotbaum nie usłyszał. "Anna Karenina" wyrosła z obu­rzenia moralnego i cała powieść drży tym oburzeniem. Tołstoj przepalił nim wszystkie jej karty. Wrocławski spektakl jest po­chwałą konwenansu i ocieka płaskością. I to mnie w tej prze­róbce oburza. Żal mi "Anny". Na długo mi tę powieść zepsuto.

Teatr włożył w przedstawienie wysiłek ogromny. Nie potrafię powiedzieć, czy to jest pochwałą czy zarzutem. Artur Młodnicki jako Karenin był znakomity. Grał z rzadką kulturą gestu, do środ­ka, czuć było, jak się, w nim za­trzaskują namiętności. I popro­wadził swoja rolę bezbłędnie. Ale nie Karenin powinien być bohaterem, tylko Anna. Janina Zakrzewska była Anną małego formatu, przyciętą nożyczkami adaptatora. Miała kilka scen pięknych i nasyconych wzrusze­niem: nocna rozmowa z mężem, scena z synem, dwie pierwsze sceny z Wrońskim. Doskonale nosiła stylowy kostium, miała finezyjny gest, sporo czułości. Brakło jej wielkiego miłosnego zaczadzenia. I dlatego w trzecim akcie stawała się coraz bardziej płaska.

Zupełnym nieporozumieniem było obsadzenie Igora Przegrodzkiego w roli Wrońskiego. Przegrodzki był pazikiem, nie był ko­chankiem. Karenin wyrastał po­nad niego o dziesięć głów. Scena samobójstwa była śmieszna i na­daje się po doświadczeniach premiery do skreślenia. Bardzo cenię Przegrodzkiego, ale nie wolno było nim tej roli obsadzać. Reżyser wyrządził mu po prostu krzywdę.

W epizodach doskonała była tym razem Martynowska. Na królową się nie nadaje, ale księż­nę gra bezbłędnie. W czterech replikach stworzyła charakter. Halina Dobrowolska była intere­sująca, ale nie stylowa i zbyt no­woczesna. Podobała mi się jeszcze Wiśniewska jako Dolly i zauwa­żyłem piękną dykcję Jadwigi Hańskiej w roli matki Wrońskie­go.

Dekoracje zasługują na wszyst­kie pochwały. Lampy były takie piękne, że chętnie bym je sobie kupił na wyprzedaży. Kostiumy prześlicznościowe. Niestety, nie chodzę do teatru, by oglądać lam­py, meble i lokomotywy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji