Artykuły

Nie ma miłości bez młodości?

"Chłopcy" w reż. Adama Nalepy w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Chłopcy, posławszy uprzednio na czaty przed drzwi pokoju koleżankę, siedzą przy wódce i gadają o kobietach, co chwila serwując sobie i nieobecnym małe złośliwości - obrazek znany nam z opowieści kolonijnych i filmów o nastolatkach mieszkających w internatach. I nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ci, o których mowa, są już po siedemdziesiątce, a znajdują się nie na wakacjach, ale w domu spokojnej starości, prowadzonym przez siostry zakonne. Ponad pół butelki czystej zostanie co prawda skonfiskowane przez młodszego, nadgorliwego "pingwina" (Dorota Segda), ale sprawa i tak rozejdzie się po kościach, bo dziś w ośrodku okoliczność jest nadzwyczajna. Jak co roku, w rocznicę ślubu, do krnąbrnego Kalmity (Jerzy Trela) przyjedzie urodziwa (niegdyś) żona - artystka, aktorka teatralna Narcyza (Anna Dymna).

Ogólne podniecenie rezydentów wzniecają dodatkowo siostry, nadające wydarzeniu wagę niemal religijną i okrzykując szacownego gościa hojną dobrodziejką - oczywiście na wyrost, bo "dar", o którym próbuje powiedzieć Siostra Przełożona (Anna Polony) zdaje się w rzeczywistości nie istnieć. Cieszą się niemal wszyscy - może oprócz cichego Kalmity, który przez kilkanaście minut z miną niepocieszonego samotnika zakłada od niechcenia garnitur i krawat, odpychając potem żonę, zarzucającą mu nogi na szyję podczas wykonywania skocznej piosenki "Józek, Józek, Józek". Dlaczego? Rzecz wyjaśni się kiedy przeniesiemy się do pokoju, w którym małżonkowie zostali sami. Narcyza wykonuje ostentacyjnie "opiekuńcze" gesty wobec męża, podkreślając tylko jego słabość - wszystko w sosie hipokryzji, bo w końcu to ona umieściła w ośrodku "ukochanego" 10 lat wcześniej, a będzie chciała go zabrać do domu dopiero w geście desperacji, po wykrzyczeniu jej w twarz, że nie była w tym związku nigdy kochana.

Tragikomiczny spektakl Nalepy, wywołujący raz po raz salwy śmiechu publiczności, skończy się smutnym powrotem odmienionego Kalmity do swojego byłego pokoju, przerobionego teraz na salę telewizyjną. Ale w gruncie rzeczy nie ta scena budzi w nas przykre refleksje. Spektakl przerwany jest dwa razy wyświetlanymi na ekranie wypowiedziami młodych o starości i starych o młodości. Wniosek z tego zlepku opinii jest jeden - młodość jest beztroska i "stadna", starość to patrzenie wstecz i samotność tych, którzy to, co najlepsze mają już za sobą. Ale i jedni i drudzy wciąż pragną tego samego - patetycznej miłości, sprawności, spełnienia. Może dlatego starsi mężczyźni są tu trochę jak nastolatkowie, których siostra rozstawia po kątach ganiąc tonem przedszkolanki. Ale nie tylko starość jest tematem przedstawienia. Jeden z głównych wątków to związek Narcyzy i Kalmity - opowieść o relacji, w której monotonia i przyzwyczajenie, potrzeba poczucia bezpieczeństwa i możliwości powrotu bierze górę nad uczuciami.

Zamknięcie w pudełku, nawet nie ośrodka, ale jednego, po trosze kiczowatego, po trosze PRL-owskiego w urządzeniu i umeblowaniu pokoju, jeszcze bardziej potęguje poczucie, że może i jest jakiś świat zewnętrzny, może jest coś poza... ale to życie niedoścignione i odległe. Poczucie, które przecież przebijało przez wypowiedzi młodych o ludziach starszych i o ich odosobnieniu, z którego nie ma ucieczki. Dlatego, że prościej jest, kiedy starych nie ma w przestrzeni publicznej, kiedy nie musimy oglądać tego, co przy odrobinie szczęścia, nas też w końcu dosięgnie. I też dlatego, że starsi to czują i często boją się, że wychodząc ze swojej samotni będą komuś przeszkadzać.

Całość tej półtoragodzinnej teatralnej uczty jest bardzo smakowita. Są tu momenty przydługie i nudnawe (jak scena początkowa rozmowy trzech mężczyzn o przyjeździe Narcyzy i tańczącej na trawniku parze), ale dzięki wspaniałemu aktorstwu, szczególnie Jerzego Treli, od którego nie można oderwać oczu, nawet kiedy tylko siedzi przy szachownicy nic nie mówiąc, wszelkie niedociągnięcia stają się o wiele bardziej znośne. Ciekawa w tym wszystkim jest też rola Anny Dymnej, okraszona komentarzami jej samej i innych aktorów, które ciężko oderwać od rysu biograficznego aktorki. Zresztą Dymna, Trela i Polony pojawiają się po raz kolejny w spektaklu, którego przedmiotem jest przemijanie i po raz kolejny, po ciekawych "Ceremoniach", tworzą kreacje aktorskie, które zdają się momentami być kolażem ich gestów i ról z legendarnych w ich karierze i życiu momentów. Może z tego względu "Chłopcy", szczególnie tutaj, na deskach Starego, wydają się prawdziwsi? Tak, jak prawdziwe jest to, że połowa naszego życia to siedzenie przy stole, jedzenie i gadanie. Dlaczego więc kiedy to robimy, wydaje nam się prozaiczne, a kiedy oglądamy na scenie, jest fascynujące? Nie wiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji