Artykuły

Dość wesoło, chociaż smutno

Salieri niszczy Mozarta, chce uwieść jego żonę. Nie tylko w obawie o własną pozycję, ale także po to, by zobaczyć, czy coś się w końcu stanie. Salieri sprawdza Pana Boga

"Amadeus" to historia błyskotliwej ka­riery i tajemniczej śmierci Wolfgan­ga Amadeusza Mozarta opowiedziana przez Antonia Salieriego - kompozytora i kapelmistrza cieszącego się szczególny­mi względami dworu wiedeńskiego - dla którego Mozart, błyskotliwy geniusz szyb­ko zdobywający salony stolicy, okazał się najpoważniejszym konkurentem w stara­niach o przychylność cesarza. Niejasne okoliczności śmierci Mozarta stały się szybko przedmiotem licznych spekulacji i efektownych, wręcz sensacyjnych prze­tworzeń literackich. Choćby w "Mozarcie i Salierim" Aleksandra Puszkina, gdzie sprawa tajemniczego morderstwa została przedstawiona jednoznacznie. "Amade­us", dramat teatralny napisany przez Shaf­fera przed dwudziestu kilku laty, żywi się tą samą plotką.

Ważne pytania

To, czy Salieri zamordował Mozarta,czy mord tylko zlecił, a może pozostawał bierny z nadzieją, że znakomity konkurent i tak niczego nie osiągnie, czy może prze­ciwnie - sprzyjał karierze Mozarta świa­dom, jako jeden z niewielu współczes­nych, że obcuje z geniuszem, nie ma dla teatru po przeszło dwustu latach żadnego znaczenia.

Kto wystawia "Amadeusa", stawia so­bie inne pytania: o granice wolności arty­stycznej, o cenę, jaką warto ponieść dla sławy i kariery, o pieniądz, którym rządzi bezguście, wreszcie o kompromisy i uwi­kłania artystów i władzy. Ten ostatni trop, dzisiaj o mniejszym znaczeniu, ważniej­szy wydawał się w roku 1981, kiedy wy­bitną prapremierę "Amadeusza" przygo­towywali w Teatrze na Woli reżyser - emi­grant Roman Polański (Mozart) i Tadeusz Łomnicki (Salieri).

"Amadeus" rodzi także ważne pytanie o boską sprawiedliwość stawiane bez ma­ła tak wyraźnie jak w "Don Juanie" Mo­liera. Salieri knuje przeciwko Mozartowi coraz energiczniej i czeka, kiedy na tę jaw­ną niesprawiedliwość zareaguje Bóg. Nisz­czy Mozarta, chce uwieść jego żonę. Nie tylko w obawie o własną pozycję, także po to, by zobaczyć, czy coś się w końcu stanie. Salieri sprawdza Pana Boga.

W przedstawieniu Zbigniewa Brzozy po­za kilkoma kwestiami zapisanymi w tek­ście dramatu Boga nie ma. Jest światło ref­lektorów tworzące kontury krzyża, pod którym po latach odbywa się spowiedź Sa­lieriego; jest dramatyczny, finałowy okrzyk: "Mozart, wybacz swemu morder­cy!", ale mimo tych sygnałów nikt tam nie chce i nie potrafi wadzić się z wiecznością.

Wulgarny Mozart, smutny Salieri

Mozart (w tej roli Andrzej Mastalerz) to nie genialne dziecko, szczere i naiwne, nieobyte z dworskimi konwenansami, tro­chę szalone i niesforne, ale genialny cham - nieokrzesany, niekiedy nawet wulgarny typ, który konwenanse i etykiety łamie świadomie, na przekór wszystkim i czę­sto z przyjemnością. Ten nerwowy flej­tuch w ciężkich butach i z rozczochrany­mi włosami potrafi rzucić zazdrosnym dworakom cesarza: "Siedzicie panowie na wysokiej grzędzie, ale dziury w dupach widać wam i tak!". Brzoza słusznie nie chce robić z Mozarta głupkowatego świę­toszka, ale unikając jednej pułapki, wikła się w drugą. Takiego Mozarta-prowoka­tora, który wrzeszczy do Konstancji: "Zdarła z siebie szmaty brudne, zjadła na dodatek gówno", albo wspomina starego ojca: "Stary pierdoła, nienawidzę go", nie będzie w finale nikomu żal.

Salieri w interpretacji Zbigniewa Zapa­siewicza jest bardziej wieloznaczny. Za cenę sławy i spokojnego bytu jest gotów na morderstwo, ale w rzeczywistości to morderca smutny, desperat upokorzony przez geniusz, do którego nigdy się nie zbliży. W jednej ze scen Mozart nie tyl­ko odgrywa z pamięci całe frazy marsza, który Salieri skomponował z okazji pierw­szego spotkania młodego kompozytora z cesarzem, ale z łatwością improwizuje na jego temat efektowne wariacje. Te kil­kanaście sekund wystarcza, by Salieri po­jął, że on sam już się skończył, chociaż nikt poza nim jeszcze tego nie wie.

Słuchając tych popisów Mozarta, Zapa­siewicz jako Salieri wypala natychmiast: "Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o morderstwie", i zdanie to brzmi jak ko­mediowy komentarz. Tak też - śmiechem - zostało na premierze odebrane przez część publiczności. Tymczasem te same słowa wypowiedziane choćby chwilę póź­niej, w ciemności i ciszy, po wybrzmie­niu ostatnich taktów Mozartowskiej wa­riacji, zdradzałyby smutek i gorycz. Mia­łyby więc, jako dowód straszliwego żalu, siłę znacznie większą niż najostrzej wy­krzyczana groźba. Scena ta mogłaby być kluczowa dla całego przedstawienia - to de facto scena śmierci Salieriego, chociaż to przecież on zapowiada śmierć kogo in­nego.

Pęknięty spektakl

Efektów komediowych jest w przedsta­wieniu Zbigniewa Brzozy więcej. Tak na przykład została zbudowana rola cesarza Austrii. Józef II (Sławomir Orzechowski) to nie władca, niechby i bez gustu, ale zwy­kły głupol, który nie zna się ani na muzy­ce - brzdąka po klawiaturze jednym pal­cem - ani na szermierce. Nie umie słu­chać opery - to pół biedy, ale nie umie na­wet normalnie chodzić, potrafi tylko za­maszyście paradować jak kolorowy pajac. Komediowość nie byłaby zresztą w "Ama­deusie" wyborem złym, gdyby została użyta konsekwentnie. Tymczasem surowa, ciemna scena bez zbędnych sprzętów, wózek inwalidzki staruszka Salieriego, su­gestywne zimne zakamarki wielkich sal pałacowych pojawiające się w oddali jak ledwie podświetlone, nierzeczywiste cie­nie - wszystko to sugeruje poważną roz­prawę.

"Amadeus" w teatrze Studio mógłby więc być przedstawieniem ważnym, gdy­by jego twórcom nie zabrakło pewności, że tym tekstem można dziś prowadzić z widzem poważną dyskusję. A tak za­miast istotnego sporu pozostaje tylko zna­na zagadka sprzed dwustu lat, kilka pięk­nych obrazów, poruszających monologów i parę zabawnych grepsów. Nie brakowa­ło wiele, by osiągnąć więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji