Artykuły

U boku geniusza

Antonio Salieri, nadworny kompozytor cesarza Austrii Józefa II, u schył­ku swego życia postanawia wyjawić prawdę o śmierci Mozarta... - w teatrze Studio trwają próby "Amadeusza", głośnej sztuki Petera Shaffera. Przedstawienie reżyseruje Zbigniew Brzoza. W roli Salieriego, którego w polskiej prapremierze sprzed 20 lat grał Tadeusz Łom­nicki, zobaczymy teraz Zbigniewa Zapasiewicza. Do roli Mozarta przy­gotowuje się Andrzej Mastalerz

Salieri buduje mit

Dorota Wyżyńska: Z rolą Salieriego mierzy się Pan po raz drugi. Przeciw­nika, a zarazem znawcę twórczości Mozarta grał Pan kilka lat temu w te­lewizyjnym spektaklu przygotowanym przez Macieja Wojtyszkę. Co znaczy dla Pana ten powrót? Czy to niebez­pieczne "powtarzać" rolę?

Zbigniew Zapasiewicz (Antonio Sa­lieri): Robię wszystko, co w mojej mo­cy, żeby nic sobie nie przypominać. Na szczęście spektakl, który teraz przygo­towujemy, ma zupełnie inny charakter. Nie tylko dlatego, że tamten był tele­wizyjny. Maciej Wojtyszko wykorzy­stał dramat Shaffera niemalże w cało­ści, powstało dwuczęściowe widowisko. Tu nastąpiła kondensacja - Zbigniew Brzoza przygotował adaptację "Ama­deusza".

Spektakl w teatrze Studio będzie miał zapewne przynajmniej dwa punkty od­niesienia. Do legendy przeszła polska prapremiera w reżyserii Romana Po­lańskiego z Tadeuszem Łomnickim w roli Salieriego. Widzowie kochają "Amadeusza" Milośa Formana. Jak sobie z tym poradzić?

- Oczywiście widziałem i przedstawie­nie, i film... Nie myślę o tym, bo bym zwariował. Mam taką zasadę: kiedy przystępuję do pracy nad rolą, wyrzu­cam z pamięci to, co mogłoby mnie ob­ciążyć, ograniczyć.

Pamiętam w latach 80. próby w Tea­trze Powszechnym do "Garderobiane­go" Harwooda.

Wojtek Pszoniak przyszedł do teatru szczęśliwy: "a ja widziałem film Gar­derobiany". Wciąż powtarzał: "w fil­mie ten moment był genialnie zrobio­ny", jak tamten aktor niesamowicie pił herbatę", a później "mam poczucie, że od kogoś zrzynam", "po co ja oglądałem ten film". Tak bywa. Kiedy mamy w pa­mięci zbyt wiele obrazów, to albo gra­my na siłę przeciwko temu, albo bez­wiednie kogoś naśladujemy. Kiedy przy­gotowywałem się do roli Leara, celowo nie poszedłem na spektakl Jana Englerta w Teatrze Narodowym. A nuż coś po­dejrzę, a nuż coś skopiuję.

Co o Salierim możemy wyczytać z kart dramatu?

- Postacią Salieriego interesowałem się od dawna, nie wiedząc, że kiedykolwiek przyjdzie mi go zagrać.

Nie był złym kompozytorem, nie­udacznikiem. Jego nieszczęście polega­ło na tym, że obok niego żył geniusz. Shaffer opowiada o konflikcie dwóch wybitnych muzyków - jeden jest genialny, a drugi niestety tylko dobry. Był fa­chowcem, uznanym twórcą, ale zbyt aka­demickim.

Salieri szanuje Mozarta, jest znawcą je­go muzyki, ale go nie rozumie. Bo ge­niuszu nie da się zrozumieć. Wydaje mu się, że młody kompozytor przekracza granice szaleństwa.

Shaffer, pisząc "Amadeusza", nie był wierny biografii Mozarta. Ubarwia niektóre zdarzenia, wypacza historię. Po telewizyjnej premierze "Amadeu­sza" w 1993 roku historycy rozpoczę­li dyskusję pt. "Mozart nie był cha­mem. Co wolno artyście?" Czy autor sztuki, reżyser przedstawienia, ma prawo naginać historię do swojej in­terpretacji?

-"Amadeusz" nie jest sztuką historycz­ną. Być może Shaffer nieco przesadził w swojej interpretacji, ale jako autor miał do tego prawo. Interesuje go niespójność postaci Mozarta. Próbuje pokazać, że ge­nialny twórca nie musi być ideałem. Mo­że być to osoba prymitywna, bezczelna, a nawet chamska. A jednocześnie jest w nim coś, co przekracza granice rozu­mienia. To dar od Boga.

"Amadeusz" to sztuka o micie. Salie­ri zbudował swój mit - mordercy Mo­zarta. I ten mit jest obecny w literaturze (Puszkin też go w ten sposób przedsta­wił) i w naszej świadomości. Mimo że dziś wiemy, że prawie na pewno nie był jego mordercą. I o tym będzie nasze przedstawienie. O człowieku, który za wszelką cenę chce zaistnieć w biografii prawdziwego geniusza, nawet jako jego morderca.

Mozart - dziecko

Dorota Wyżyńska: Jak zostaje się Mozartem? Jak zareagował Pan na tę niecodzienną propozycję? Czy natychmiast włączył Pan "Eine kle-ine Nachtmusik", "Czarodziejski flet"?

Andrzej Mastalerz (Wolfgang Amadeus Mozart): Pierwsze emocje to oczywiście zaskoczenie. Potem pojawi­ły się wątpliwości, jak zawsze. Poczu­łem strach, ale ten mobilizujący. Czy włączyłem muzykę Mozarta? Nie, nie zaatakowałem natychmiast wszystkich sklepów muzycznych. Najpierw prze­czytałem na spokojnie sztukę Shaffera, jakiś czas później - kilka biografii Mo­zarta, a dopiero wtedy zacząłem słuchać jego utworów.

Nie jest to jedna z wielu postaci lite­rackich, to mit wielkiego kompozyto­ra. Każdy ma przed oczami swojego Mozarta. Nie będzie łatwo zaspokoić oczekiwań widzów.

- Dobrze o tym wiem. Materiał jest ty­le atrakcyjny co trudny. Choć myślę, że o wiele większy kłopot byłby z postacią, którą publiczność ma żywo w pamięci, którą mieliśmy okazję poznać czy oglą­dać w telewizji. Bo cóż wiemy o Mozar­cie? Pewne informacje na jego temat się powtarzają - mniej więcej wyobrażamy sobie, jak wyglądał, jak się zachowywał, jakim był typem człowieka, chociaż już co do tego są różne opinie.

Co dla mnie ważne w tej postaci? Co będę starał się zaakcentować? To był człowiek pozbawiony dzieciństwa. Oj­ciec wciąż woził go po Europie, podró­że były uciążliwe i to dzieciństwo mu gdzieś uciekło. Każdy z nas ma w sobie dziecko. On - myślę - miał tego dziec­ka w sobie szczególnie dużo.

I nie umiał tego ukryć. Był infantylny, bezpośredni, pozbawiony mechanizmów obronnych. Dlatego tak trudno było mu się zmieścić w świecie pełnym konwe­nansów. Czuł, że to, co robi, jest niezwy­kłe, ponadczasowe. Zdawał sobie spra­wę, że jest kimś nie z tej epoki, że wy­kracza poza swój czas.

Jak traktował Salieriego, co wiemy na ten temat?

- Stara się być taktowny wobec niego, ale w związku z tym dzieckiem, które nosi w sobie, przekracza czasami pew­ne granice. W pewnym momencie trak­tuje Salieriego jako jedyną osobę, która może mu przynieść ratunek. Potrzebuje kogoś, do kogo mógłby mieć zaufanie, a jednocześnie nie jest w stanie zaakcep­tować Salieriego jako artysta.

Biografowie Mozarta mieli pretensję do Shaffera i reżysera telewizyjnej wersji "Amadeusza" Macieja Woj­tyszki, że w tym teatralnym obrazie pojawił się "Mozart świntuch, Mozart figlarny".

- Są pewne tropy, które o tym świad­czą. Na pewno był szalenie zmysłowy. Słychać to przecież w jego muzyce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji