Artykuły

"Vatzlav" - próba wytrzymałościowa

Po ostatnich realizacjach na dużej i "trzeciej" scenie Teatru Polskiego dyrektor Jacek Bunsch, zgodnie z zapowiedziami rozpoczął starania o stabilizację poziomu i repertuaru na scenie kameralnej. Jednak pogodzenie walorów artystycznych z koniecznością (warunek być albo nie być teatru) wypełnienia sal publicznością, która tło tego jeszcze sama zechce chodzić do teatru nie jest rzeczą łatwą. Tym bardziej iż jak mi się wydaje, dzisiejsza widownia generalnie nie jest chyba zainteresowana, ani walorami formalnymi, ani głębią intelektualnego przesłania. Po prostu ma ochotę się śmiać, wszystko jedno z czego i od czasu do czasu wyszukiwać wątpliwe poetyczne aluzyjki. Stwarza to duże niebezpieczeństwo dla teatru i świadczy zarazem o postępującej homogenizacji kultury. Dobre jest to, co nie wymaga większego wysiłku intelektualnego.

Próbę pogodzenia tych sprzecznych ze sobą tendencji podjął pozyskany przez Teatr Polski do współpracy - Marcel Kochańczyk. Oczekiwanie na zapowiadaną od dawna premierę "Upiorów" przerwała tymczasem premiera "Vatzlava" właśnie w jego reżyserii. Ta sztuka Mrożka nie była dotąd grana we Wrocławiu i o czym przekonałem się po obejrzeniu spektaklu, publiczność niewiele straciłaby, gdyby go nie obejrzała. Przedstawienie wydaje się być nie do końca wypracowane. Na dobrą sprawę nie wiadomo, o co reżyserowi chodziło. Kochańczyk miota się między konwencjami. Całość ani zabawna (wręcz nudna), ani formalnie interesująca, ani intelektualnie inspirująca. Ot taki sobie rodzaj wprawki, szkicu. Broni się jedynie pomysłowa i skromna (jak sądzę z konieczności), obiecująca i sugerująca jednak nazbyt wiele scenografia. Sytuacje sceniczne "wychodzą" na widownię ze złoconych i ozdobnych ram obrazu, próbują być wyraziste i nośne jak przysłowiowe lenie, na rykowisku. W efekcie przedstawienie pozostaje kiczem lub naprędce upchanym w repertuar - tak jak w ramy okien - kitem.

Vatzlav (odgrywany przez Zdzisława Sośnierza) udając refleksyjnego intelektualistę ekstrawertyka, zasłuchany we własny głos przypomina bardziej zmanierowanego narcyza. Osobiście trudno przyszło mi zgodzić się na taką interpretację tej postaci. Pozostali aktorzy bez upadków, ale i bez wzlotów. Powoli zaczyna mnie irytować ta obsesja obsadzania Reczka w roli ciapowatych, przerośniętych bobasów. Ile można?! Zabawnie wypadł w całym tym widowisku duet Lesień-Okoński, dowcipnie ustawiony i sprawnie zagrany. Małgorzata Ostrowska (PWST) jako Justyna, bez wątpienia pełna wdzięku, ale nazbyt jeszcze surowa, jak sądzę, nie odkryła wszystkich swoich walorów. Mogła się podobać sennie zmysłowa i niewątpliwie "dobrze utrzymana" w roli Nietoperzowej - Danuta Balicka.

W sumie wydaje mi się, że "Vatzlav" okazał się falstartem i na dobry poziom sceny kameralnej będę musiał jeszcze poczekać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji