Artykuły

Mój morderca - Szekspir

Okazuje się, że cały nasz dorobek, z którego jesteśmy tak dumni, jest jak domek z kart - o spektaklu "Anatomia Tytusa. Fall of Rome" w reż. Wojtka Klemma ze Starego Teatru w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Dzieła Heinera Müllera - wybitnego niemieckiego dramaturga, tworzącego od końca lat 50. do 90. - w większym lub mniejszym stopniu parafrazują dramaty Szekspira i innych klasyków teatru. Te parafrazy przepełnione są goryczą wobec mistrza ze Stratfordu, który tak wiernie oddał ludzkie okrucieństwo. Müller pokazuje jednocześnie, że każdy wers, każde zdanie Szekspira jest do bólu aktualne. Trupy się piętrzą, krew się leje, władza przechodzi z rąk do rąk. W takich czasach i my żyjemy - mówi Müller.

***

Podczas wchodzenia na spektakl w reżyserii Wojtka Klemma widza uderza (jeszcze subtelna) psychodeliczna muzyka. Przestrzeń wyznaczają wysokie kartonowe ściany. Z lewej - długa ława. W tle znajduje się łaźnia z trzema natryskami. Brzmi kiczowato. Tak też wygląda. Ale kiedy światło wyciemnia się, a na scenę wkraczają aktorzy, tektura staje się surowa i zimna; w zielonym świetle woda spod natrysków przypomina truciznę. Woda tu oczyszcza tylko pozornie i - jak w "Hamlecie" w reżyserii Nikołaja Kolady - jad i toksyny wsiąkają w biorących kąpiel.

Reżyser podsuwa nam zwierciadło: widzimy nasz świat, Europę - niestabilną, nietolerancyjną, zagrożoną ekspansją państw arabskich oraz mniejszości etnicznych i narodowych (Żydzi, Romowie). To świat ogarnięty kryzysem. Ideały jako takie przestają mieć rację bytu - ich symbolem mógłby być Tytus, który jako jedyny nie bierze udziału w orgiach i jest czysty. Tak jest tylko na początku - w tej rzeczywistości nie można być długo sprawiedliwym. Zniewagi i zbrodnie rodzą zemstę. Ofiara z syna pokonanej Tamory, królowej Gotów, jawi się jako symbol anachronicznego (acz niepodważalnego) zwyczaju. Tylko to morderstwo nie jest wymysłem Tytusa. Takie jest prawo i właśnie za prawo tego świata przyjdzie zapłacić "jedynemu sprawiedliwemu".

Wojtek Klemm bardzo świadomie wykorzystał przestrzeń Sceny Kameralnej Starego Teatru. Udało mi się stworzyć jakąś intymną więź między aktorami a widownią, podobnie jak robił to wielokrotnie Lupa. Muszę przyznać, że gdyby nie bliskość aktorów, uznałbym, że "Anatomia Tytusa" jest bardzo słabo zagrana. Tytus (Jan Peszek) ma twarz zmęczoną i bezradną, bo "nie ma sprawiedliwości w Rzymie". Jest kompletnie bezbarwny, mechaniczny. Sztywna jak kłoda jest również Tamora Katarzyny Krzanowskiej. Ale wszystko się zmienia, kiedy jest się z aktorem twarzą w twarz. Mechanizacja to główne założenie pomysłu na ruch sceniczny. Jednak w tej machinie widać też każdą zmarszczkę, każde drgnięcie powieki, najmniejszy grymas ust. Jan Peszek pokazał się jako dowódca, który najpierw jest pokorny, spokojny, potem coraz bardziej krzywdzony, tłumiony. Z tego stanu rodzi się pęd zemsty. Katarzyna Krzanowska nie była szekspirowską wyrachowaną i mściwą cesarzową. Odniosłem wrażenie, że wobec wyniosłości dzieci Tytusa ma ona pełne prawo rewanżu. Beata Paluch, jako Klaun, wyśmienicie współprowadziła narrację spektaklu, przekradając się po scenie, naśladując i szydząc z bohaterów niczym szekspirowski Puk. Niestety tej atmosfery intymności nie współtworzyła reszta zespołu. Wiktor Loga-Skarczewski jako Aaron po raz kolejny (wyjmując z tego jego kreację w "Przemianie") serwuje ten sam zestaw min: irytacja, wyniosłość, bezkompromisowość. Demetriusz (Krzysztof Wieszczek), Chiron (Grzegorz Grabowski) i Lucjusz (Błażej Peszek) razili infantylnością i karykaturalnością. Krzysztof Zawadzki jako cesarz Saturnin nie wyłamał się ze swojego emploi - przypominał bardziej mickiewiczowskiego Pana Tadeusza lub może Hrabiego, którego zresztą grał w spektaklu Mikołaja Grabowskiego. Kompletnie bezbarwni byli Arkadiusz Brykalski (Marek), Paulina Puślednik (Lawinia), Marcin Kalisz i Bolesław Brzozowski (Syn/Got/Trup).

"Anatomia Tytusa. Fall of Rome" to spektakl świetnie wyreżyserowany - żaden gest, żadna akrobacja nie jest tu przypadkowa (niezależnie od jakości wykonania). To precyzyjnie zmontowany zestaw etiud aktorskich. Dynamiczne sceny na ławie, ubieranie i przebieranie się na oczach widzów demaskują, zdekonstruowaną przez Müllera, szekspirowską iluzję. Reżyser rozrywa powłokę spowijającą naszą cywilizację. Kiedy dochodzi do rdzenia, okazuje się, że cały nasz dorobek, z którego jesteśmy tak dumni, jest jak domek z kart - tylko bardziej szary, bo z kartonu i bez ilustracji. I ten świat się rozpada, nie ma prawa istnieć - twierdzi Klemm, podobnie jak niedawno mówił Marcin Liber w szczecińskim "Makbecie". Ten świat nie zasługuje na to, by istnieć. I tak w spektaklu Klemma cała tekturowa scenografia stopniowo odpada - na scenę, na aktorów. Zostaje tylko szkielet konstrukcji.

W spektaklu dominuje tzw. humor rzeźnika. To sprawiło, że było ciężko mi się wbić w rytm przedstawienia - najgorsze było pierwsze 20 minut. Dużą wadą "Anatomii Tytusa" jest jednostajne tempo. Mało jest tu wyciszeń, dużo zgiełku i zagłuszającej improwizowanej muzyki. Opowiadane są toporne żarty o Żydach, Polakach, Rumunach (program sugeruje, że to oni są szekspirowskimi Gotami, którzy wtargną do Rzymu). Reżyser pokazał, że nawet w obliczu zbrodni i okrucieństwa, są to wciąż żarty, które docierają do widowni bardziej niż np. scena gwałtu na Lavinii. Takie jest nasze społeczeństwo - społeczeństwo braku zaufania, zawiści...

W przedstawieniu nie ma ani jednej kropli krwi, ale mimo tego nie ma tu też miejsca na subtelności. Dziecięce zabawy i wyliczanki tylko podkreślają grozę wydarzeń. Morderstwa stają się faktem wyłącznie przez słowo i gwałtowne muzyczne cięcia. Muzyka (Dominik Strycharski) stanowi autonomiczną część spektaklu i skupia uwagę. Przy jej pomocy reżyser puszcza do widzów oczko - ten orientalizujący psychodancing, odgrywany na żywo przez obecnego z lewej strony DJ-a, często skutecznie odciąga uwagę od sceny: rozrywka i komercja (beaty, rap) wygrywa z tragediami, które mają miejsce. Widz żądny jest chleba i igrzysk.

Ten świat, postawiony i uruchomiony przez Wojtka Klemma, jest zepsuty i nieprzejrzysty. Kim są Goci? A kim Rzymianie? Kto tu jest spychany, wykorzystywany, wypierany Murzyn nie jest tu Murzynem. Aaron schodzący ze sceny pokazuje na plecach tatuaż: FAKE. Czym właściwie jest ten świat? Czy to postkolonialna cywilizacja zmagająca się z kolejnym kryzysem finansowym? Może za tym idzie poważny kryzys moralny ludzkości. A może to tylko imitacja przewartościowania?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji