Artykuły

Gdzie się podziała Marylin? O sztuce wyreżyserowanej przez Bogusława Lindę nieco inaczej...

"Merylin Mongoł" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Marek Kujawski w serwisie Teatr dla Was.

Adaptacja sceniczna sztuki "Merylin Mongoł" Nikołaja Kolady w reżyserii Bogusława Lindy doczekała się wielu pozytywnych, a nawet entuzjastycznych recenzji. Nie tylko trochę z przekory, dołożę odrobiny dziegciu do tego słoika miodu.

Reżyser odczytał dramat dosłownie, w jego podstawowej warstwie znaczeniowej. Sztuka została całkowicie odarta z metafizyki, od której cała wręcz pulsuje.

Siłą tego dzieła scenicznego nie jest tragikomiczna wizja rzeczywistości Szypiłowska, lecz jej niejednoznaczność i tęsknota bohaterów za innym życiem, za wyrwaniem się z letargu i beznadziei codzienności. Wskazówek do innego odczytania dramatu, od tego, który proponuje nam Bogusław Linda, jest wiele; może nawet jest ich zbyt wiele.

Każda z postaci kreuje swój własny świat, do którego stara się uciekać za wszelką cenę (wizje, udawana - lub nie - choroba psychiczna, macierzyństwo, alkohol, literatura, brutalizacja wszelkich działań). A kiedy ucieczka wewnętrzna okazuje się niemożliwą, bądź też okazuje się tylko ucieczką na krótką metę, pozostaje jedynie ostatnia deska ratunku - próba wyjazdu ze spowitego ciągłym smrodem (to też jest symbol) zapyziałego miasteczka.

Proszę zwrócić uwagę na fakt, iż akcja nie zaczyna się nagle i że nie jesteśmy świadkami jej rozwoju. Wchodzimy do świata już istniejącego. Jesteśmy intruzami, świadkami mimo woli. Dane jest nam zobaczyć rzeczywistość, z której bohaterowie uciekają już od dawna. Ucieczką nie jest próba wyjazdu do mitycznego Leningradu. Ucieczką jest rzeczywista lub urojona choroba Olgi (lekarze nie chcieli poddawać jej leczeniu), a także dalece zaawansowany alkoholizm Iny.

Nie zostały też należycie wykorzystane symbole (np. jabłka), chociaż pojawia piękny i wymowny obraz tego owocu pozostawionego na łóżku przez uciekającego Aloszę. Bohater ten ucieka zresztą na dwa sposoby. Jednym, w warstwie dosłownej, jest wyjazd z miasteczka, drugim sposobem jest ucieczka w pisanie i ucieczka do świata literatury. Także ledwie zasygnalizowane zainteresowanie postacią Olgi jest wielce symptomatyczne. Zainteresowanie tą kobietą (która - przynajmniej początkowo - powinna być pokazana tak, by nie była jednoznaczna) także ma głębsze znaczenie. Relatywizm postaci Olgi i relacji między nią a Aleksym nie został wykorzystany.

Inny symbol - sukienka Merylin jest zbyt wyzywająca za sprawą intensywnego koloru, ale symbol ten daje się obronić, wszak sukienka należy nie do Marylin Monroe lecz do Merylin Mongoł. Warto byłoby się zastanowić, dlaczego główna bohaterka jest nazywana Merylin. Padające ze sceny wyjaśnienie werbalne, iż tak nazywają Olgę mieszkańcy miasteczka, to trochę mało. W teatrze trzeba pokazać analogie zachodzące pomiędzy tymi postaciami. Zarówno teatr, jak i literatura, nie powinny nazywać rzeczy po imieniu, tylko je sugerować i pokazywać przez konsytuacje. Przytoczona opinia mieszkańców miasteczka i krój słynnej sukienki to jednak trochę mało.

Tytuł sztuki i pojawienie się imienia Merylin nie jest przecież przypadkowe. Marylin Monroe to symbol marzeń zarówno tych zrealizowanych, ale i tych niezrealizowanych. Norma Jeane Mortenson także była więźniem własnej rzeczywistości, z której próbowała się wyrwać za wszelką cenę. Jej to się udało, chociaż finał tej ucieczki był tragiczny. Bohaterom sztuki "Merylin Mongoł" ucieczka się nie uda. Wszyscy są beznadziejnie bezwładni, i to jest tragiczne.

Akcja dramatu niepotrzebnie została przedzielona przez antrakt. Zaszkodziło to dynamizmowi przedstawienia, przerywając je w zaskakującym momencie.

Spektakl kończy się nagle i niespodziewanie, tak jak gwałtownie został przerwany. Niezły jest pomysł rozpadu świata przedstawionego, ale ów rozpad jest zbyt szybki, by mógł być należycie wyzyskany. Opadająca błyskawicznie ściana jarzeniówek również nie została umotywowana. Czy to wylądował zapowiadany latający talerz? Czy to światła wielkiego miasta, o którym marzą bohaterowie? Czy też jest to koniec świata, o którym po Szypiłowsku krążą opowieści?

Aktorstwo niewątpliwie jest dobre, ale nie jest znakomite. W postać Merylin wcieliła się zbyt przyziemnie Olga Sarzyńska. Marcin Dorociński w roli Miszy nie stworzył wybitnej kreacji. Moim zdaniem, stać go na więcej. W szybkich dialogach powinien zwrócić uwagę na dykcję. (Cieszy mnie jednak to, iż nie mamy w Ateneum do czynienia z mikrofonami i mikroportami, które zupełnie zabijają dźwięk sceniczny.) Agata Kulesza jest znakomita, a grający Aleksego, Dariusz Wnuk powinien być twórczo bardziej wykorzystany.

Spektakl jest dobrze, pewnie, choć bardzo akademicko, poprowadzony. Niektóre sceny są zbyt dosadne. Muzyka jest - co istotne - grana na żywo.

Widzowie dopisują i spektakl z pewnością będzie długo jeszcze pokazywany. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, iż warto go polecić i należy go zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji