Szczęśliwe dni
Beckett, najuczciwszy - zdaniem Miłosza - pisarz XX-tego wieku. Nie oferuje nam żadnych złudzeń; ani niebieskich ani ziemskich. Stawia nas twarzą w twarz z naszym żywotem, osamotnionym od śmierci Boga.
Bohaterów dramatów Becketta łączy to, że już zaczęli umierać, weszli w ten czas, kiedy to głównie wspomina się przeszłość i wzdycha: "jak to dawniej bywało...". To słowa-refren monologów Winnie, głównej postaci "Szczęśliwych dni". Gra ją Maja Komorowska, aktorka o niezwykłym, nie dość wykorzystywanym, talencie komediowym. Kiedy Komorowska gra Winnie widać, że nie jest to ów płaski, dwuwymiarowy komizm, a komizm liryczno-dramatyczny, wypływający z poczucia humoru, świadomości i dystansu do postaci, i z drugiej strony, z wielkiego współczucia z nią i litosnego zrozumienia.
Winnie Komorowskiej to, zgodnie z Beckettem, kobieta około pięćdziesiątki, zakopana po biust a później po szyję w piachu. Winnie nie może się ruszyć z miejsca, a mimo wszystko śmieje się i uśmiecha, cieszy resztką rzeczy i szczątkowymi odezwaniami się męża, Willie'go - bardzo dobry epizod Adama Ferencego - którego Winnie nie widzi. Więc Winnie mówi więcej do siebie niż do niego. A mówi, mówi, mówi, żeby jeszcze żyć, żeby się nie dać, nie poddać tej pustyni, która ją otacza i rozkładowi, który toczy ją, Winnie. Która potrafi się jeszcze modlić i być wdzięczna za to prawie nic, jakie otrzymuje. Jest śmieszna i wzruszająca, dzielna życiową mądrością: pokorna wobec życia, choć w pełni świadoma jego marności. Ten mieniący się efekt aktorka uzyskuje dzięki bogatej skali środków. Operuje wieloma rejestrami głosu, jest niezwykle ekspresyjna, o bardzo plastycznej mimice.
W części pierwszej ukazuje postać jeszcze pełną życia, rodzajową. W części drugiej, Winnie Komorowskiej osiąga wymiar metafizyczny. W ostatniej scenie widzimy kogoś, kto odszedł już daleko stąd, ale kogo stać jeszcze na uśmiech do drugiego człowieka.
Więc jeszcze nie wszystko stracone.