Artykuły

Polska miazga

Po sześcioletniej nieobecności w kraju Kazimierz Braun przedstawił na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego adaptację "Miazgi" Jerzego Andrzejewskiego. Jednak nie tylko fakt, że jedno z legendarnych dzieł literatury PRL doczekało się wersji scenicznej sprawia, że warto na tę premierę spojrzeć uważnie.

Braun wrócił do przerwanego nagle w 1984 r. wątku własnej twórczości. "Miazga" miała być w połowie lat osiemdziesiątych istotną odpowiedzią reżysera i zespołu, z którym wtedy pracował w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, na sytuację wywołaną wprowadzeniem stanu wojennego. "Dziady" (1982), "Dżuma" (1983) i właśnie adaptacja dzieła Andrzejewskiego układały się w spójny ciąg rozważania losu polskiego, formowanego przez opresję zewnętrzną ale i niedorozwój wewnętrzny, przez czyste marzenia i szeroko rozlaną głupotę. Wrocławski Współczesny był zresztą jedną z niewielu scen, której udało się jasno wypowiadać to, o czym nie wolno było mówić w oficjalnych mediach. Do czasu oczywiście. Ostra kontrowersja z władzami politycznymi miasta wywołana przygotowywaną premierą "Nienasycenia" Witkiewicza, wcześniejszymi sporami o "Dżumę" i właśnie projektowaną sceniczną wersją "Miazgi" - spowodowała nagłe odwołanie Brauna ze stanowiska w lipcu 1984. Reżyser kilka miesięcy później wyjechał do USA, gdzie kieruje obecnie wydziałem teatralnym uniwersytetu stanu Nowy Jork w Buffalo. W ciągu tych lat przygotował także niemal dwadzieścia przedstawień w różnych teatrach amerykańskich.

Powrót po tylu latach, w zmienionej sytuacji, do dawnych fascynacji może być niebezpieczny. Wydaje się, że wszystko. jest inne, także teatr. "Ze zdziwieniem stwierdzam - mówi jednak Braun - że rzeczywistość, jaką spotkałem, niewiele różni się od tej, jaką pamiętam z czasów, gdy po raz ostatni reżyserowałem w kraju. Sądziłem, że historyczne procesy kształtowania nowej Polski, znajdą wyraźniejsze odzwierciedlenie w i świadomości ludzi, a także w sposobie pracy nad przedstawieniem. Poza tym doszedłem do wniosku, że diagnozy Andrzejewskiego nie zostały unieważnione". Tak więc "miazgowatość" rzeczywistości opisana dwadzieścia lat temu znajduje odbicie w sytuacji obecnej.

Powiedzieć jednak trzeba, że z upływem lat "Miazga" Andrzejewskiego ujawnia coraz więcej słabości. Zbladła sensacyjna wartość opisu sytuacji, a klucz personalny, którym pasjonowali się czytelnicy krążących w latach siedemdziesiątych odpisów fragmentów dzieła, przestał mieć większe znaczenie. Niektórzy bohaterowie odeszli w zaświaty, innych wymiótł wiatr historii, jeszcze inni przeszli tak gruntowną metamorfozę, że nietaktem byłoby im dzisiaj wypominać udział w owym przyjęciu w pałacu, które niczym nowe "Wesele" zgromadziło u schyłku lat sześćdziesiątych przedstawicieli warszawskiej elity artystycznej i PRL-owskiej władzy. Stępiała zjadliwość satyry, wątek powieści brzmi cokolwiek staromodnie, a jednak "Miazga" intryguje nadal. To dzieło ciągle opowiada o polskiej duszy.

Tak więc reżyser i adaptator pragnął tyleż związać przerwany nagle wątek co i wypowiedzieć się na temat współczesności. Mając do czynienia z rozległym i różnorodnym materiałem literaokim musiał zbudować scenariusz poddany prawom teatru. Wiązka wielu równoległych wątków sprawia, że jest to dzieło otwarte na rozmaite interpretacje. A owa otwartość literatury przysposabianej na scenę jest wartością, z której Braun zawsze umiał korzystać (przypomnieć warto jego adaptacje prozy Joyce'a czy Różewicza). W tym wypadku wybrana została umowna jedność miejsca. Na scenie widzimy replikę widowni. Ale wznoszące się rzędy foteli i tajemnicze wielkie pomniki majaczące w mroku przywołują także na myśl architekturę partyjnych zjazdów. Okaże się zresztą, że mamy do czynienia z przestrzenią wieloznaczną: jest to i sala koncertowa: (motyw koncertu wybitnej śpiewaczki, nawiedzającej po latach ojczyznę, jest głównym wątkiem nadającym dramaturgiczny impet przedstawieniu), i sala prób teatru, pracownia rzeźbiarki Nike, gabinet pisarza, no i oczywiście sala weselna pałacu w Jabłonnie. Akcja toczy się w cieniu wielkich figur, których twarze mają rysy kolejnych szefów PZPR. Tu reżyser daje wyraźny sygnał, że nie zamyka ciągu przenikających się zdarzeń około roku 1970.

Przedstawienie dobitniej niż powieść staje się współczesną repliką "Wesela" Wyspiańskiego, w której na równych prawach występują wszyscy uczestnicy ponurego bankietu. Wydaje się, że tylko przywiązanie do literackiego pierwowzoru kazało ujęć postać pisarza Adama Nagórskiego (gra go Igor Przegrodzki) jako swoistego, parratora. W tym świecie wszyscy są równo warci, a właściwie nic nie warci Czym jest lepszy Ambasador (Ferdynand Matysik), któremu słoma z butów wychodzi, od Reżysera, któremu wydaje się, ze walczy z reżimem? Albo cyniczny i inteligentny Dygnitarz (najlepsza w spektaklu rola Edwina Petrykata) od Pana Młodego, wybitnego aktora udającego, że świat toczy się normalnie (to druga dobra rola przedstawienia w wykonaniu Jerzego Schejbala)?

Rytm teatralnej "Miazgi" debrze oddaje znaczenie tytułu - akcja rozwija się w wielu planach, ale nie może ułożyć się w całość. Widz uzyskuje fragmentaryczną wiedzę o dwu dziesiątkach postaci, ale nie dowiaduje się najważniejszego - cóż to skłania tych ludzi do nieustannej walki między sobą? Na pewno nie ideologia. Pieniądze? Władza? Przyzwyczajenie? "Mój ojciec był bohater, a ja to Jestem nic" - cytuje w pewnej chwili Wyspiańskiego Stary Aktor, grający całe życie Lenina.

W ten sposób powoli wyłania się sens przedstawienia: patrzymy na świat bez zasad, świat miazgi moralnej, w którym bogami stają się idole kreowani przez strach albo imaginację artystyczną. Próbą otworzenia nowej perspektywy, jest ostatnia rzeźba wychodząca spod dłuta Nike - nie oblicze kolejnego sekretarza, ale klasyczne greckie popiersie, pojawienie się którego każe na moment zamrzeć tłumowi kręcącemu się w chocholim tańcu. Ale - inaczej niż w, "Weselu" - nie wynika z tego żaden wielki znak zapytania. Żaden Dziennikarz nie zamyśli się nad sensem owej sytuacji. Po chwili wszystko wraca do poprzedniej normy. Oto kolejna, galówka, kolejny uroczysty koncert wielkiego rodaka-artysty, któremu powiodło się za granicą. Nic się nie zmieniło, także w nas - widzach - gdyż przedstawienie to nie wywołuje wstrząsu. Jest beznamiętną relacją.

Reżyser zatrzymał się w pół drogi. Podkreśla, że "choć nie ma już PRL-u, Społeczeństwo jest nadal w stanie, które Andrzejewski znakomicie opisał słowem miazga". Teatr Brauna był jednak zawsze teatrem pokazującym - choć nie wprost - pozytywną perspektywę moralną. Pokazywał zło, ale i dobro. Tym razem świat sceniczny skazany jest na jednoznaczny, negatywny osąd. A może tak wygląda Polska, gdy ją się ujrzy po kilku latach oddalenia?

Przy tym wszystkim wrocławska "Miazga" jest jednym z niewielu granych dziś przedstawień, w którym przypomina się, że nikt nie zdjął z teatru obowiązku podejmowania ważnych i trudnych tematów. Spektakl Brauna wyróżnia się szeroką perspektywą ujmowania rzeczywistości. Każe postawić też pytanie, jak w nowych warunkach teatr może uczestniczyć w poważnych dyskusjach społecznych. Uświadamia jednocześnie, że choć tak wiele zmieniło się w polskim życiu, jesteśmy zaledwie na początku drogi ku odrodzeniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji