Artykuły

Gdzie jest Braun?

Spodziewaliśmy się wydarzenia. Na premierą "Miazgi" w Teatrze Polskim, jak za najlepszych lat tej sceny, zjechali się krytycy i ludzie teatru z całego kraju, stawili się konkurenci i przyjaciele Kazimierza Brauna, dla którego miał to być szczególny reżyserski benefis po kilkuletniej nieobecności w kraju.

Braun przybył w aureoli męczennika, gdyż w 1984 roku władze nagle i brutalnie pozbawiły go - ku powszechnemu oburzeniu środowiska - dyrekcji Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Przybył też jako człowiek sukcesu, gdyż został w Ameryce profesorem uniwersytetu i z powodzeniem tam reżyseruje.

Tak to jednak - nie tylko w teatrze - bywa, że wielkie nadzieje kończą się dotkliwym rozczarowaniem. "Miazga" na scenie okazała się przedstawieniem płaskim, jednowymiarowym, artystycznie chybionym. Ma ona - owszem - przemyślaną i złożoną konstrukcję, na którą składa się mnóstwo trybików, wszystkie działają bez zacięć, jak w komputerze. Widać, że reżyser jest dobrym programistą. Ale teatr nie tylko na tym polega.

"Miazga", powieść Jerzego Andrzejewskiego, jest być może we współczesnej literaturze najlepszą i najgłębiej sięgającą diagnozą stanu psychiki i ducha Polaków (zwłaszcza inteligencji), uwikłanych w historię, geopolitykę, zniewalający umysły system, szczególne kompleksy, fobie, mity, sumujące się w specyficzną postać "miazgowatej" egzystencji na niby, zafałszowanej, podszytej "ketmanizmem", koniunkturalizmem, przeplatanej odruchami buntu i służalności, wreszcie skażonej niemocą. Andrzejewski nieprzypadkowo nawiązuje do Wyspiańskiego. "Miazga" ma być "Weselem" epoki realsocjalizmu i chyba nie tylko jej. Jest utworem przejmującym i wiarygodnym, gdyż pisarz nie ubiera togi sędziego, nie udaje jedynego sprawiedliwego, który wie i wyrokuje. Nie oszczędza siebie samego w zgłębianiu zjawiska, które ogląda z różnych punktów widzenia, od zewnątrz i od wewnątrz. Chce zrozumieć. Próbuje też dać świadectwo prawdzie.

Tych walorów brakuje przedstawieniu Brauna. Co prawda zrealizowanie na scenie "Miazgi" - utworu o złożonej konstrukcji, niejednorodnego, z pozoru chaotycznego, a jednak bardzo precyzyjnego - wydaje się niemożliwością. Kto jak kto, ale to jednak właśnie Braun dowiódł, że umie podejmować takie wyzwania. Poradził sobie ze skomplikowaną prozą Joyce'a w "Annie Livii", zrealizował z powodzeniem ateatralny, jakby się zdawało, esej poetycki Różewicza "Przyrost naturalny". Tym razem spotkało go niepowodzenie, a nawet klęska.

Jako adaptator powybierał z powieści postaci, epizody, okruchy dialogów, dowcipy, obrazki. Jako inscenizator wymyślił sposób powiązania wszystkiego, ulokowania w przestrzeni i uruchomienia. Zadbał, by to wszystko było wewnętrznie połączone i sprawnie funkcjonowało. Zgubił gdzieś jednak ducha utworu. Zgubił jego głębię, osiadł na mieliźnie bardzo teraz łatwych i wiele razy przez publiczność teatrów, kabaretów i telewizji "przerobionych" satyrycznych obrachunków z PRL-owską przeszłością.

Gdyby ktoś poznał "Miazgę" wyłącznie za pośrednictwem przedstawienia Brauna (a w takiej sytuacji jest większość widzów) odniósłby wrażenie, że Andrzejewski istotnie napisał to, co mu zarzucali cenzorzy, uproszczoną satyrę antykomunistyczną, po którą dzisiaj nie warto sięgać, gdyż nie dowiemy się z niej niczego, czego nie wiemy. Oczywiście adaptator ma prawo do własnej wizji oraz interpretacji powieści. Dobrze by jednak było, gdyby przy tym nie krzywdził autora.

Patrząc, jak Braun górującym nad sceną bożkom-kukłom przyprawił twarze kolejnych polskich przywódców partyjnych, szczególne miejsce rezerwując temu w ciemnych okularach, przekonałem się, jak dalece dosłowność spłaszcza sztukę i upraszcza myśl. A przy okazji przypomniał mi się Achilles włóczący ciało Hektora. Trudno jest przegrywać. Ale kto wie, czy nie jest jeszcze większą sztuką godnie zwyciężać.

O stronie wykonawczej przedstawienia można rzec, że jest od czasu do czasu na kim oko zawiesić. Wprawdzie przykro jest patrzeć, jak największy wrocławski aktor snuje się po scenie nie bardzo mając co zagrać, ale trafiają się barwne epizody, jak np. "przyjacielska" rozmowa rywalizujących aktorek, granych przez Teresę Sawicką i Halinę Rasiakównę lub telefony Gwiazdora do kliniki położniczej w wykonaniu Stanisława Melskiego.

Widać rzetelny wysiłek wielu wykonawców, ale... Nic nie jest w stanie uratować przedstawienia, gdy pęka podstawowa nić - to, która łączy scenę z widownią Na przedstawieniu, które powinno poruszać, drażnić, wstrząsać, zawstydzać, boleć, publiczność jest obojętna.

Nasuwa się pytanie: co się dzieje z Braunem, błyskotliwym reżyserem, inteligentnym erudytą? Wydaje się, że utracił on kontakt z polską rzeczywistością, wyczucie widza i czytelnika. To nie tylko kwestia kilkuletniej emigracji. Myślę, że Braun - paskudnie potraktowany, przez władze, ale nie on jeden i przecież łagodniej niż wielu, innych zamknął się w kokonie fałszywej świadomości. Zagubił się w swym poczuciu krzywdy i publicznie demonstrowanym cierpiętnictwie tak dalece, źe uprawia rodzaj automitologii, być może nawet nie zdając sobie dostatecznie sprawy, iż np. w niektórych "martyrologicznych" szczegółach swoich licznych wywiadów mija się z prawdą, niekiedy z krzywdą dla innych i ku zgorszeniu swych najbliższych przyjaciół.

Być może w takim stanie ducha, nie sposób zgłębić "Miazgi" na tym poziomie, na którym mogłaby ona poruszyć dzisiejszą widownię. Szkoda, gdyż wielu z nas - reżysera przedstawienia nie wyłączając - jest przecież bardziej lub mniej bohaterami tego utworu.

Braun, realizator tak żywo korespondującej ze społecznymi nastrojami "Dżumy" wydaje się być dzisiaj gdzie indziej, niż jego polska publiczność. Gdzie naprawdę jest Braun?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji