Artykuły

Harry Smith odkrywa Amerykę

Oto sztuka - która się zrodziła z zamówienia społecznego.

Kiedy mowa o zamówieniu spo­łecznym - pamiętajmy - że wyni­ka ono nie z jakiegoś reżimowego dyktanda - ale wypływa z najżyw­szych źródeł nurtów ideowych epoki - i tylko wyczucie tych nurtów i miłość prawdy pozwolą autorowi wypowiedzieć to, co jest przedmio­tem zainteresowań społeczeństwa.

W ścisłym powiązaniu z aktualny­mi problemami dnia z ich nurtów ideowym i społecznym stworzył Si­monow dzieło o określonej jasno do­minancie politycznej - i tym dziełem chce dać nie tylko wierny obraz te­go co jest, ale chce na tę rzeczywi­stość kierunkowo oddziaływać. Sztu­ka Konstantego Simonowa pod względem rodzajowości może być nazwana, reportażem scenicznym i to powinniśmy mieć w pamięci przy oce­nie jej wartości artystycznych. Bo w reportażu nie należy wypatrywać ja­kichś wartości wiecznie trwałych, potężnych namiętności, czy ważkich ogólnoludzkich problemów. Nie, w reportażu muszą się mieścić dwa najistotniejsze dla tego rodzaju dzieła elementy - aktualność i prawda. Jeśli przez ten pryzmat spojrzymy na sztukę Simonowa, to przyznać jej musimy cechę doskonałości. Pro­blem poruszany jest natrętnie aktu­alny, a sposób jego rozwinięcia jest zarówno szczery jak prawdziwy. Harry Smith - zdolny dziennikarz amerykański - nie może się pogo­dzić z występną polityką rekinów prasowych, nie chce oddać swego pióra w służbę kłamstwa i zbrodni. Staje do nierównej walki i walkę tę przegrywa.

Czy przegrywa ją naprawdę? Nie. Końcowa wypowiedź Harry 'ego: "I jeśli dla Smitha nie ma miejsca w Ameryce Haersta, to znajdzie sobie - do stu diabłów - miejsce w drugiej Ameryce, Ameryk Lincolna, Ameryce Roosevelta" jasno wska­zuje na to, że przedmiotem krytyki autora jest tylko pewien odłam spo­łeczeństwa amerykańskiego, że obok Ameryki dolara, kłamstwa bluffu i imperializmu - jest Ameryka prawdy i postępu.

Harry Shmith nie jest komuni­stą, jakby mu to chętnie zarzucali jego adwersarze, jest tylko człowie­kiem uczciwym, jest obrońcą praw­dy, jest trzeźwym realistą, który w węzłach swego życiowego konfliktu urasta do wyżyn romantycznego bo­hatera.

Sztuka zbudowana jest dobrze, zwarte partie dialogowe uwypuklają w artystycznie udany sposób poli­tyczną myśl utworu, dialektycznie ujęte zagadnienie znajduje dość czę­ste rozładowanie w interwałach ko­mediowych. Całość jest przystępna - jasna i wszystkim zrozumiała.

Reżyserował sztukę Marian God­lewski - nadał jej odpowiednio ży­we tempo, umiejętnie uwypuklił ważne partie tekstu i dobrze rozpla­nował grę całego zespołu. Bohaterem wieczoru - rzecz jasna - był Jan Kurnakowicz. Grał żywiołowo, była w tej grze prawda, pasja, drapieżność - siła i wysokiej próby artyzm. Artyzm we wszystkim, nie tylko w modulacji głosu, w geście ręki, czy błysku oczu, - artyzm w wewnętrznym uję­ciu prawdy tej postaci. Pamiętamy i długo pamiętać będziemy jak się Mac Pherson zachowywał na pre­mierze, pamiętamy jego cynizm i wytworną brutalność, ale równie dobrze możemy sobie wyobrazić, jak się zachowa w dziesiątkach innych sytuacyj życiowych. A czasem nie słowo ale gest obnaży nam do dna wnętrze duchowe bohatera; choćby taka scena z goździkami - przecież to zjawisko rzadko notowane w dziejach sztuki aktorskiej.

Po Kurnakowiczu wymienić wy­padnie Zdzisława Karczewskiego; Jack Goold, świetny w antypatycz­nej masce - nie miał w sobie dra­pieżności rekina, ale miał w bar­dziej jeszcze skondensowanej formie odrażające cechy szubrawstwa. Kreacja znakomita i w każdym szczegó­le wykończona.

Rolę tytułową szlachetnego Smitha zagrał Adolf Chronicki. Z winy tekstu była to rola mało cha­rakterystyczna, ginąca wśród plas­tycznie nakreślonych postaci dalszoplanowych, Chronicki zagrał ją jednak bardzo dobrze, wyposażył ją w odpowiedni ładunek szlachetności, spokoju i głęboko tajonego bólu.

Momenty buntu i nadziei wygry­wał z inteligencją i umiarem.

Do doskonałych kreacyji tego se­zonu może p. Serwiński zaliczyć również Murphy!ego. Stapiały się w tej postaci: desperacki humor, głęboki liryzm, dobre serce i tęsknota do czegoś wyższego ze sceptycyzmem przysięgłego alkoholika. Nie był to człowiek wartościowy, ale bardzo sympatyczny.

Epizodyczną rolę Toma Hardy - dobrze zagrał p. Fogiel, tylko epizod z wywiadem można było dużo lepiej wygrać.

P. Martynowska w roli Jesse zdo­była żywą sympatię widzów; przy­kro nam, że opuściła Harry'ego, możebyśmy ją zrozumieli, gdyby by­ła bardziej "wydrowata" - szczegól­nie w pierwszych odsłonach. Dobry epizod dał również p. Jerzy Bukow­ski - reszta zespołu poprawna.

Miłą niespodzianką od jakiegoś czasu są dekoracje w teatrach wrocławskich. Syntetyczne - skrótowo potraktowane wnętrza o ciepłych, łagodnych tonach - odbiegają od realistycznego szablonu; - może tylko urządzenie wnętrz za mało amerykańskie.

Dekoracje opracował p. Aleksan­der Jędrzejewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji