Artykuły

Lulu kocha bezgranicznie

MONIKA KWAŚNIEWSKA: Michał Borczuch powiedział kiedyś, że w spektaklach najtrudniej mu wybronić postaci kobiece. Teraz wyreżyserował tekst, którego bohaterką jest kobieta. Do głównej roli wybrał Ciebie, co było już, moim zdaniem, dość zdecydowanym gestem interpretacyjnym, ze względu na zdystansowany typ aktorstwa, jaki reprezentujesz. Jak myślisz, czym się kierował?

MARTA OJRZYŃSKA: Z Michałem pracujemy już po raz trzeci. Pierwszy raz spotkaliśmy się w szkole teatralnej na zajęciach u Krystiana Lupy. Michał, zaczynając pracę nad tym spektaklem, bardzo dużo już wiedział o postaci Lulu. Znał moje możliwości, mój typ aktorstwa i to widocznie pasowało do jego koncepcji przedstawienia i myślenia o tej postaci.

MK: Feminizm tego spektaklu wynika jednak raczej z negacji, z antyprzykładów. Nie bałaś się, że okaże się jakąś karykaturą lub zostanie opacznie odczytany, jako szowinistyczny?

MO: Nie, zupełnie się tego nie obawiałam, mając świadomość, że szowiniści i tak odbiorą tę sztukę na swój sposób. Myślę, że spektakl dekonstruuje pewne postawy, ale w żaden sposób nie jest feministyczny. Role społeczne nie są z góry ustalone. Nie zależało nam na feministycznym wydźwięku, choć Lulu jest postacią uosabiającą różne typy kobiecości. Jest kobietą-dzieckiem, heterą, femme fatale, kurą domową... W pierwszej części jest taka, jakiej chcą mężczyźni - intuicyjnie wchodzi we wszystkie te role. Jest emocjonalna, zwierzęca. To pół-kobieta, pół-dziecko. Przełom zachodzi w scenie z Alwą, kiedy Lulu mówi, że żaden z mężczyzn jej nie rozumie i nie jest w stanie jej zaspokoić. Lulu uświadamia sobie, że chciałaby stać się mężczyzną - by móc decydować o sobie. Zaczyna rozumieć swoją sytuację, uprzedmiotowienie. W drugiej części Lulu czuje się wykorzystana, nieatrakcyjna, niekochana. Jedyna czysta miłość to miłość Geschwitz, której Lulu nie jest w stanie odwzajemnić. Zaczyna więc kalkulować. Puszcza się z Rodrigo i z Schigolem... Jest zdolna do wszystkiego, by ratować siebie. Potem, w Londynie, gdy nic jej już nie zostaje, używa swojego ciała, by przeżyć.

MK: Michał Borczuch powiedział, że na próbach używa różnych sposobów i wykorzystuje wszystkie możliwe środki ekspresji, aby otworzyć aktorów.

MO: To prawda. Michał świetnie uruchamia aktora, jest bardzo otwarty na nowe propozycje. Mam poczucie, że doskonale wie czego chce, inspiruje, a zarazem daje dużo swobody w budowaniu roli. Gdy pracowałam nad Lulu, oglądałam dużo filmów, zdjęć Lewisa Carrolla, obrazów Balthusa i w nich szukałam inspiracji. Próbowałam najpierw zbudować zewnętrzną strukturę tej postaci, ponieważ Lulu, jak sama mówi, "ma tylko swoje ciało", a później wypełnić ją emocjami. Bardzo pomógł mi w tym reżyser.

MK: W recenzjach pojawiły zarzuty, że Lulu jest jedynie przedmiotem, manekinem...

MO: Lulu jest w pewnym sensie taką uprzedmiotowioną marionetką. Jest tym, co widzą w niej, lub chcą widzieć, mężczyźni. Dlatego przy każdym z nich się zmienia. Jednak uprzedmiotowienie Lulu nie oznacza emocjonalnej pustki. Wręcz przeciwnie - otaczający świat głęboko ją obchodzi, a śmierć każdego z mężczyzn jest dla niej bardzo przejmująca. Starałam się to pokazać. Jednak nie poprzez granie stanów psychologicznych, to się w ogóle nie sprawdzało. Próbowałam raczej znaleźć sposób, w jaki Lulu mogłaby się zachowywać, szukałam inspiracji w zachowaniach dziecięcych czy sposobie bycia współczesnych celebrities.

MK: Niektóre sceny - zwłaszcza te wodewilowe, taneczno-rytmiczne - wydawały się wyrastać z improwizacji, jak chociażby scena rozmowy Lulu ze Schwarzem w łóżku.

MO: Tak. Wygłupialiśmy się na próbach. Próbowaliśmy, czasami coś wychodziło spontanicznie i - jeśli uważaliśmy, że jest dobre - zostawało w spektaklu. Tak było w scenie, o której mówisz. Sebastian podczas jednaj z prób zaczął śpiewać i naśladować Piotra Rubika. Również w scenie Lulu-Elfa z Krzyśkiem Zarzeckim dużo kwestii, które zostały dodane do dramatu, powstało podczas prób. Zawsze jednak improwizowaliśmy w ramach postaci. Gdy mamy silnie zbudowaną rolę, możemy się nią bawić.

MK: Czy improwizujesz na scenie, grając Lulu?

MO: Czasami tak. Mimo że mam mocno zbudowany szkielet postaci - każdy spektakl jest dla mnie nowym wyzwaniem. Co mnie interesuje w teatrze, to pewien rodzaj happeningu. Wydaje mi się, że oboje z Michałem poszukujemy w teatrze bardzo podobnych rzeczy: zdarzeń nierzeczywistych, magicznych, grania na granicy, zaskakiwania widza, wzbudzenia w nim emocji.

MK: A skąd piosenka Freddiego Mercury'ego po śmierci Schwarza?

MO: Miałam pomysł, żeby Lulu po śmierci każdego ze swoich mężczyzn coś dla niego robiła. Chodziło o jakieś irracjonalne, dziwne, dziecinne zachowania. Po śmierci Schwarza chodziło o znalezienie odpowiedniego utworu, który pochodziłby z kręgu popkultury, ale który byłby adekwatny do sytuacji. Na początku miała być Abba. Potem sama ułożyłam piosenkę, ale to też się nie sprawdziło. W końcu wybraliśmy utwór Queen "Bohemian Rhapsody", której tekst bardzo pasował do sytuacji: "Mamo, zabiłam kochanka. Nie chcę być sama, nie chcę umierać".

MK: Na scenie prawie przez cały czas stoi ogromne zdjęcie...

MO: Tak. Zdjęcie robiła Anna Maria Karczmarska podczas kilkugodzinnej sesji. Szukaliśmy odpowiedniej pozy wyrażającej niepokojącą, nieokreśloną seksualność. Bardzo ważny był kostium - rodzaj gimnastycznego kombinezonu, w którym Lulu wygląda jak dziecko, trochę jak chłopiec, trochę jak dziewczynka.

MK: Ciągła zmiana kostiumu i roli wpisuje się we współczesną refleksję na temat płci kulturowej. Jak budowałaś poszczególne obrazy kobiecości?

MO: Poszczególne oblicza Lulu traktowałam jako coś odrębnego. Najpierw Nelly: mała dziewczynka przebrana za miss. Pojawia się jedynie na chwilę, więc bardzo mi zależało na stworzeniu silnego, niepokojącego efektu - inspiracją była postać Gombrowiczowskiej Iwony. Wykorzystywałam też symbolikę imion. Nelly, czyli ktoś piękny, nieskazitelny; potem biblijna Ewa - wyzywająca, naga, pierwotna: przy Schoningu Mignon - po francusku: mała, słodka; Katja, czyli Katarzyna Wielka - wyrachowana, silna kobieta. Silną inspiracją w drugiej części były współczesne gwiazdy z pierwszych stron gazet. I w końcu Lulu - dzikie stworzenie, wyprute z emocji, mające tylko swoje ciałko i nic więcej. Płeć Lulu wydaje się niedookreślona, dlatego bardzo łatwo ją modelować, przekształcać.

MK: Ważnym problemem spektaklu jest wykorzystywanie seksualne dzieci. Jednak potraktowaliście ten temat z ogromnym dystansem.

MO: Zależało nam na tym, żeby nie zrobić spektaklu za bardzo serio. Taki typ teatru, nie mówiący wprost, nie szukający rzeczywistości na scenie, zdystansowany i zaskakujący, jest mi - a myślę, że również reżyserowi - bardzo bliski. W "Lulu" nie chodziło nam o użalanie się nad główną postacią, nie chodziło o wzbudzanie w widzach współczucia lub obrzydzenia, a raczej o ukazanie po prostu jednego z aspektów pedofilii: starsi faceci zakochujący się w bardzo młodych dziewczynach. Kiedyś wydawano za mąż dziewczynki, które miały, na przykład, dwanaście, trzynaście lat i było to społecznie akceptowalne. Traktowano to zupełnie naturalnie, nie widziano w tym nic dziwnego. Dlatego tematem być może dla nas ważniejszym było drobnomieszczaństwo, fałsz i hipokryzja.

MK: Powiedziałaś, że śmierć każdego z mężczyzn bardzo przejmuje Lulu. Czy ona ich kocha? Czy jest w ogóle zdolna do miłości? Czy jej szuka?

MO: Założyliśmy na początku, że Lulu kocha bezgraniczną, szczerą miłością każdego z mężów. Nie umie być sama. Wszystkie emocje, które posiada, są skierowane na drugą osobę. Przechodzą z jednego mężczyzny na drugiego. To Lulu wybiera mężczyzn, najsilniej to widać w scenie z Schöningiem, kiedy mówi: "Ale ty mnie wcale nie poślubiłeś. To ja poślubiłam ciebie".

MK: A czy któryś ze związków jest dla Lulu wyjątkowy?

MO: Tak, zdecydowanie najbliższym jej mężczyzną jest Schöning. Schigolch ją odkrył, ale to Schöning się nią zaopiekował, posłał do szkoły, znalazł męża. Starałam się, by sceny z nim były najbardziej emocjonalne. Lulu zdradza go z zemsty, za to, że on nie ma dla niej czasu, że się narkotyzuje. Po tym, jak Schöning ginie - Lulu się bardzo zmienia. Towarzyszył jej prawie przez całe życie, nawet gdy była z Gollem i Schwarzem, i dlatego, gdy on odchodzi - wali jej się cały świat. Lulu nie może się odnaleźć w światku celebrities, transakcji, pieniędzy.

MK: Obserwując Cię na scenie w różnych rolach, często miałam wrażenie, że z Twojej gry łatwo wyczytać, jaki masz stosunek do postaci. W przypadku Lulu chyba jest inaczej. Tutaj nie oceniasz. Spektakl jest raczej procesem Twojej próby zrozumienia Lulu i jej fenomenu.

MO: To prawda. Lulu jest nieodgadniona, nieoczywista - to mnie w niej pociągało. Podoba mi się to, że mogę wykorzystać jej tajemnicę do wzbudzenia w widzu i partnerze różnych emocji. Zaskakiwać ich, ale również siebie.

MK: Czy to właśnie tajemniczość tak fascynuje mężczyzn w Lulu?

MO: Myślę, że tak. Jej tajemniczość i dzikość. Lulu jest jakimś dzikim stworzeniem seksualnym. Mężczyźni zdobywają ją, stwarzają na własne potrzeby, a potem nie są w stanie być z nią, ani jej zaspokoić. Czują się niepotrzebni - więc odchodzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji