Artykuły

Poeta o płycie Peszek. Dla was drapię strupy myśli

Trzeba mieć dobry powód, żeby zabierać głos w dziedzinie innej niż własna. Mam powód doskonały, żeby powiedzieć cokolwiek o płycie "Jezus Maria Peszek", a jest nim stan hipnozy, niepokoju i poruszenia, w jakim jej słucham. O płycie zaskakującej i pełnej, skomponowanej na doskonale wyszukanym punkcie spotkań wyrazu, przesłania, świadectwa, głosu, muzyki i stylu - pisze Jarosław Mikołajewski w Gazecie Wyborczej.

"Jezus Maria Peszek"

Maria Peszek

Mystic Production

Tekst o tej płycie mógłby mieć inny tytuł. Na przykład "pan nie jest moim pasterzem", "ja porno ja miazga", albo "w smutek opakowana". I każdy byłby znaczący i mocny. Nie będę się rozwodził nad stroną muzyczną. Powiem tylko, że - jak to się dzieje w przypadku tekstów wybitnych i wyrazistych, z obszaru piosenki literackiej - melodie są tutaj poddane słowom. Oblekają je w dźwięk, są przestrzenią, w której poezja dopełnia postać swojego bohatera. Sprawiają, że treść staje się namacalna, a także fizycznie dotyka.

Pod mocnym wrażeniem tej płyty mam ochotę powiedzieć - i mówię - że w polskiej sztuce naszego czasu (tego roku, tych kilku lat) utwory Marii Peszek są najcelniejszym świadectwem pokolenia, a raczej tej ponadpokoleniowej części społeczeństwa, które pękło po śmierci Jana Pawła II i przepychankach po katastrofie smoleńskiej. Które, osierocone fortunnie po przynależnościach nie do wytrzymania, odrzuca pierwszą osobę liczby mnogiej na rzecz pojedynczej i mówi o elementarnie osobistych, przez wieki zawłaszczanych odczuciach, niechęciach i pragnieniach. W jej piosenkach znajdziemy, owszem, treści wielokrotnie już wyrażane różnymi środkami i dyskutowane, jak wola miłości bezdzietnej, odrzucenie wiary, odmowa ofiary za ojczyznę. Stąd na poziomie przesłań zbiera ona głosy setek tysięcy Polaków, którzy wybijają się na niepodległość hormonów, umysłów, emocji i potrzeb. A przecież cudem szczerości, autentyzmu i trafności słowa jest to, że treści wspólne pokoleniu czy społeczeństwu brzmią świeżo i mocno, jak wypowiadane po raz pierwszy.

Sytuacja jest dojmująco przejrzysta: "zbankrutował mi / dzisiaj cały świat / już wiem jak się traci / na giełdzie rozpaczy / ogień w głowie mam / w sercu siwy dym / bóg opuścił mnie / urwał mi się film / ja niedobro narodowe / ja pod skórą drzazga...". I, jak widać, rzeczywistość osobista jest częścią rzeczywistości większej, narodowej. Jednym wymiarem dyskomfortu jest własne zagubienie. Drugim - konieczność dystansowania siebie do jakiegoś większego, polskiego kompleksu oczekiwań i obyczajów. Dramatyczna jest opowieść prowadzona w pierwszej osobie, potrzeba sprowadzenia dręczącego "my" do niełatwego "ja". A potrzeba zrzucenia z siebie społecznych ciężarów sprzyja wyostrzeniu sformułowań.

Minimalistycznym arcydziełem piosenkarskiego tekstu jest utwór "Pibloktoq" z przejmującym początkiem: "Dzieje się ze mną coś niedobrego / śni mi się mięso / śni mi się krew / chciałabym wyjąć serce spod żeber i połknąć z nim cały mój lęk...". Z rozwijającym się dalej widmem biegu przez tajgę, który to obraz w naszych własnych depresyjnych snach, przyznajmy, bywa biegiem przez pustynię albo po zamarzniętym jeziorze, lecz jest wciąż tą samą desperacką i paraliżującą pewnością, że nie dojdziemy do tego, o czym w lepszych chwilach myślimy jako o celu możliwym. Czy Maria Peszek wie, że śpiewając w pierwszym utworze: "ej wy / ludzie psy / brudna wasza maść", zaplata węzły psiego braterstwa z ludźmi zagubionymi w historii i w sobie? "Dla was drapię / strupy myśli / dla was w supły / wiążę słowa / dla was śpiewam pieśni z pleśni / śmieciowa królowa / kundle odmieńcy...".

Celność słów wspiera brawurowa gra parafrazami bluźnierstwa i przekleństw ("brudna wasza maść"), nawiązaniami do ideowej i literackiej tradycji, której w zręcznych sformułowaniach przeciwstawia "popiół i cement" czy deklarację "wisi mi krzyż". W wierszach dominuje poetyka sprzeciwu. "Nie urodzę syna / nie posadzę drzewa / nie zbuduję domu"; "pan nie jest moim pasterzem / a niczego mi nie brak / pozwalam sobie / i leżę / jak zwierzę / i chociaż idę ciemną doliną / zła się nie ulęknę / i nie klęknę"... To krok dalej niż wypowiedzenie posłuszeństwa, przynależności i respektu. To deklaracja wyboru skrajnych, nawet destrukcyjnych konsekwencji swobody - "ciemnej doliny", odmowa pocieszycielskiej wizji wiary i przynależności. Co wiele znaczy w sytuacji dziewczyny, która pyta "czy ktoś wie / jak tu jest na dnie".

Trudno jest czytać teksty piosenek jako wiersze i nie wiem, jak bym je odczytywał z załączonej książeczki, gdybym ich równocześnie nie słuchał. To jak oglądać obrazy ołtarzowe poza ołtarzami, w galeriach, ze zbliżonej perspektywy. A przecież mam ochotę powiedzieć, że teksty Marii Peszek są przejmującymi wierszami. Nie jest to częsta ochota, zarezerwowana dla zjawisk tak wybitnych jak "Śmierć w bikini" Grzegorza Ciechowskiego. I tym uznaniem wcale nie szukam sposobu, żeby wyróżnić jedną warstwę utworów kosztem innych. Głos, sposób wykonania, są tutaj wartością równie istotną. Teksty wykonuje nie Peszek-aktorka, która nieraz pokazała, co umie. Jej śpiew staje się kantyleną sieroty z bloków, ze szpitala, gdzie jej nikt nie odwiedza. Jej prośba o pomoc ("załamanie nerwowe / wezwij pogotowie") jest wołaniem w jakieś sine powietrze, niedające nadziei nawet na echo. Prócz rzeczy, których dokonała Maria Peszek jako autorka płyty, jej osiągnięciem jest przemiana samej siebie w naszych oczach. O tym, jak świadome jest jej wycofanie z aktorskiego sztafażu, niech świadczy to, że jedyną frazą, którą śpiewa piosenkarską, zawodową i dźwięczną tonacją, jest "wystarczająco / przerażająco / jest żyć". Bo frazy tej już zubożyć nie można.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji