Artykuły

Krwiste pląsy i inne

"Turandot" Grupy Coincidentia i neTTheatre z Lublina, "Myśli abstrakcyjne" - etiudy studentów I roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku AT w Warszawie, "Picablo", TAM Teatromusica z Włoch i "Mikrokosmos" Wrocławskiego Teatru Pantomimy na XIX MFTL "Spotkania" w Toruniu. Piszą Katarzyna Rucińska, Agnieszka Kalasińska, Michalina Seklecka i Katarzyna Wiśniewska w Kurierze Festiwalowym.

Krwiste pląsy

Wśród osób, które nie bywają na co dzień w teatrze, panuje wciąż przekonanie, że teatr lalek jest teatrem, który tworzy spektakle lekkie i zabawne, pełne barw oraz o przyjemnej dla ucha melodii. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dla wielu, pomiędzy pojęciem teatr lalek i teatr dla dzieci możemy z łatwością postawić znak równości.

Widz, który przyszedł na spektakl "Turandot" z takim właśnie nastawieniem, mógł się niezmiernie zdziwić. Oto bowiem miał okazję zobaczyć odważne przedstawienie z pogranicza performansu i teatru. A lalki? Były i one, nawet całe rzędy lalek; nabitych na pręty, defilujących, podwieszonych pod sufitem i jedna sporych rozmiarów, nieco zdeformowana, symbolizująca kompozytora Pucciniego. Właśnie na podstawie jego niedokończonej opery i elementów biografii, Paweł Passini wyreżyserował przedstawienie.

Libretto opowiada historię chińskiej księżniczki Turandot, która morduje swych zalotników, gdy nie potrafią oni rozwiązać zadanych im zagadek. Autor nałożył na tę opowieść wątek ostatnich dni z życia kompozytora, zmagającego się z niemocą twórczą. Umierający na raka krtani Maestro nie mógł uporać się z faktem, że jego służąca, niesłusznie podejrzana o romans z kompozytorem, popełniła samobójstwo. Dlatego też postać fikcyjnej niewolnicy Liu przeplata się z prawdziwą postacią służącej Dorii. Na tym jednak nie koniec. Na wielowarstwowość spektaklu składa się również obraz współczesnych, totalitarnych Chin, pełen okrucieństwa, bezduszności i uprzedmiotowienia człowieka. Oglądamy fragment dokumentu o treningu (tresurze) młodych, chińskich sportowców lub też robiąca wrażenie oraz scenę tortur na warzywach. Aktorzy doklejają im oczy, wycinają usta, po czym wstrzykują w nie krwisty płyn i przy pomocy noży, tarek i dłoni stopniowo je deformują, zamieniając wszystko w bezkształtną, krwista masę.

Przedstawienie Passiniego jest prawdziwym wydarzeniem teatralnym. Reżyser odważnie mówi o rzeczach, które społeczeństwo stara się ignorować i posługuje się przy tym całą gamą środków artystycznych. Jest taneczny pląs, śpiew, iście kaskaderska bójka, muzyka wygrywana na syntezatorach, zmiksowane fragmenty opery, wizualizacje, fragmenty nagrań wideo, język migowy. Spektakl zaprezentowany przez Grupę Coincidentia & neTTheatre bez wątpienia nie jest łatwy w odbiorze. Widz musi być bardzo uważny, na scenie dzieje się wiele, a konstrukcja przedstawienia daleka jest od linearnej, wątki przeplatają się ze sobą, urywają, a akcja ani na moment nie zwalnia. Jednakże pomimo mocnej dekonstrukcji sztuki, wszystkie jego elementy tworzą integralną całość, która każdemu, kto miał okazję zobaczyć "Turandot", zapadnie na długo w pamięć. Oby więcej takich spektakli na "Spotkaniach"!

Katarzyna Rucińska

***

Zamyślenie nad formą

"Myśli abstrakcyjne" to prezentacja etiud przygotowanych przez studentów I roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Każda

z nich jest pozbawiona słów i pokazuje niezliczone możliwości kreowania rzeczywistości przedmiotem oraz opowiadania historii.

W pierwszej etiudzie obserwujemy losy dwojga zakochanych. Aktorzy za pomocą sukienki oraz koszuli w białym kolorze, a także dwóch długich sznurów, opowiadają nam historię uczucia. Starają się odpowiedzieć na pytanie: "co może z tej znajomości wyniknąć?" Szczęście, spokój, namiętność, obawy, ślub, dziecko? Twórcy w bardzo inspirujący sposób wykorzystują formę. Sukienka może zamienić się w welon, brzuch ciężarnej matki lub rosnące jak na drożdżach dziecko, a koszula stać się - muszką ślubną, łóżkiem czy też parawanem. Dodatkowo relacje przestrzenne między dwiema sztukami odzieży, a także lina, która w zależności od nastroju sceny drga lub się napina, wspaniale oddają uczucia targające bohaterami.

Kolejna historia zaprezentowana została z użyciem niewielkiej, białej, gładkiej lalki animowanej przez trzy aktorki. Jest to opowieść na granicy snu i jawy, traktująca o człowieku, o wielkiej ciekawości świata. Obserwuje siebie i otoczenie, poznaje swoje możliwości, przekracza wytyczane przez siebie granice. Scena ta kipi od radości i afirmacji życia. Podziwiamy spacer po linie, balansowanie na krawędzi oraz pozbawiony strachu skok na główkę. Aktorkom, które w tak interesujący i przekonujący sposób ożywiły lalkę, należą się wielkie uznanie.

Następna etiuda opowiada o chłopcu, który znajduje w czarnym foliowym worku głowę. Widzimy także dłoń, która za pomocą jego fantazji ożywa i tworzy tajemniczą postać, której płaszcz utkany jest z mroku i naszej wyobraźni. Zaprezentowana scenka wzbudziła we mnie dość makabryczne skojarzenia, dlatego też oglądałam ją z dreszczykiem emocji.

Pokaz kończy humorystyczny taniec sprężyn materaca i wieszaka na ubrania. Jest on kolejnym przykładem zabawy formą, która, jak się okazuje, daje ogrom możliwości. A co może wyniknąć z połączenia się wieszaka ze sprężynami? Parasol? Domek? Helikopter? Samolot? Wszystko, co tylko nam podpowie nasza wyobraźnia.

Czynnikiem, który spaja etiudy jest muzyka. Ponadto każda ze scenek jest rozgrywana w ciemnej przestrzeni rozświetlonej słabym światłem. Ten półmrok to miejsce dla wyobraźni widza. Prezentowane przez studentów scenki inspirują, prowokują do myślenia i budzą wciąż nowe skojarzenia. Pokazują, że warto otwarcie patrzeć na świat oraz szukać nieoczywistych rozwiązań. Za te chwile pełne radości płynącej z zabawy fantazją (bo przecież fantazja jest od tego!) twórcom "Myśli abstrakcyjnych" serdecznie dziękuję.

Agnieszka Kalasińska

***

Spotkanie z żywymi obrazami

Co zrobić, aby zainteresować młodego odbiorcę dziełami sztuki? W jaki sposób rozbudzić jego wyobraźnię? Jaką formę wybrać, ażeby zapoznać go z malarstwem? Odpowiedź na powyższe pytania, możemy znaleźć w spektaklu, gdzie Michele Sambin, autor i reżyser "Picablo" grupy TAM Teatromusica z Włoch, wykorzystał zaskakujące animacje i oryginalną muzykę.

Pablo Picasso jako kubista eksperymentował z geometrią oraz perspektywą. Jednak intencją teatru z Padwy nie była szczegółowa charakterystyka twórczości malarza, a raczej poznanie jej za pomocą zmysłów. Ważne jest, by prezentowane obrazy "poczuć", zapamiętać i rozwijać w wyobraźni. Duży ekran umieszczony na scenie (w pracowni malarza) posłużył za płótno, na którym wyświetlane obrazy ożywały przy pomocy animacji, a także stanowiły pokaz jego wybranych prac. Aktorzy Flavia Bussolotto i Alessandro Martinello w czasie, gdy wyświetlano na nich animacje video, wkomponowywali się w dzieła artysty.

Pięknym przykładem takiego działania jest scena, w której wykorzystano obraz "Akrobatka na kuli". Po prawej stronie, na pierwszym planie znajduje, się atletyczna postać siedzącego mężczyzny, nieco z lewej, kontrastująca z nią filigranowa dziewczyna balansująca na piłce. Bussolotto wkroczyła na scenę z kolorową piłką, weszła na kubik (na którym wyświetlono projekcję piłki), by imitować utrzymywanie równowagi przez akrobatkę. Ustawiła się przy tym tak, by na jej sylwetce została wyświetlona postać dziewczyny. Podobnie z postacią mężczyzny uczynił Martinello. I tu wydarzyło się coś magicznego. Statyczne dzieło malarskie ożyło na scenie, aktorka chwyciła piłkę w dłonie i zaczęła bawić się, odbijając ją o głowę atlety. Zabawę z wyobraźnią wykorzystano także w innych obrazach: "Dziecko z gołębiem", "Sen", "Guernica", "Autoportret" czy "Kot trzymający rannego ptaka".

Ta swobodna podróż przez malarstwo hiszpańskiego kubisty była wciągająca i atrakcyjna zarówno dla dziecka, jak i widza dorosłego; dla laika, jak i konesera dzieł Picassa. Warto spróbować spojrzeć w podobny sposób na malarstwo innych artystów. Owa podróż otworzyła bowiem możliwość dopowiedzenia sytuacji obserwowanych na płótnie, sprowokowała do zabawy, a także do rozwijania wyobraźni twórczej dziecka.

Michalina Seklecka

***

ODNALEŹĆ I OCALIĆ SIEBIE

Czy Hans Christian Andersen, pisząc "Calineczkę", zastanawiał się nad możliwościami interpretacyjnymi tego utworu? Czy domyślał się, jaki potencjał plastyczny kryje się w tworzonej przez niego baśni? I czy kiedykolwiek wziął pod uwagę fakt, że można zaadaptować tę historię na potrzeby teatru bez słów, jakim jest pantomima?

Wrocławski Teatr Pantomimy gościł na deskach Teatru im. Wilama Horzycy trzeciego dnia festiwalu "Spotkania" i zaprezentował spektakl "Mikrokosmos" w reżyserii Konrada Dworakowskiego, będącym luźną adaptacją "Calineczki".

Z ruchów tancerzy - od drżenia najdrobniejszej kosteczki w stopie, po harmonijne falowanie całego ciała - wypływa pobudzająca wyobraźnię historia. Historia o poszukiwaniu siebie, własnego "ja", własnego miejsca w świecie. Zamknięte w symbolicznym terrarium owady tworzą społeczność, która rządzi się swoimi, niekiedy surowymi prawami. Ów poetycki mikrokosmos jest odpowiednikiem realnego świata, gdzie nie zawsze króluje prawda, gdzie czasem rację ma silniejszy, gdzie fałszywi pobratymcy tylko czekają na przejaw zaufania, a miłość niekoniecznie kończy się happy endem. Calineczka, przemierzając owadzi świat, zdobywa ten rodzaj samoświadomości, który daje poczucie wolności do bycia sobą. Znajduje to odzwierciedlenie w finale spektaklu, gdzie bohaterka porusza przemienionymi w skrzydła ramionami i symbolicznie odlatuje.

Po zakończeniu można było usłyszeć w foyer opinie, że finał spektaklu nie był zachwycający. Jednak warto zwrócić uwagę na jego otwartą formę; Calineczka znika lekko, po cichu, niby na moment, jakby jeszcze miała wrócić. Takie zakończenie prowokuje do refleksji nad tym, czy jest we mnie jeszcze ta dziecięca ciekawość świata, która usprawiedliwia każdy zachwyt nad drobnostką, a po porażce daje siłę, by przedzierać się dalej przez życie? Czy warto zamykać się na innych mimo, że mogą nie być przychylni? Spektakl udowadnia, że każde zdarzenie, spotkanie pozostawia ślad w duszy, która w ten sposób staje się coraz bardziej świadoma siebie.

Zachwycająca choreografia, perfekcyjnie oddająca charakterystykę każdego gatunku fauny, nie miałaby takiej siły oddziaływania, bez oprawy kostiumowej autorstwa Marii Balcerek. Futurystyczne, jakby wprost wzięte z filmów science-fiction stroje owadów (z wyjątkiem przeuroczej Biedroneczki, która paradowała po scenie w niby-sukience kroju retro), dowodzą, iż swoboda interpretacji baśni nie ograniczała się wyłącznie do sfery literackiej. Steampunkowe mrówki, z lekka grunge'owe muchy, zwiewne i oszczędne w formie motyle oraz Calineczka w stylu boho, tworzą obraz mikroświata, który w połączeniu z perfekcyjną synchronizacją ruchów sprawił, że na widowni przez większość czasu panowała niesamowita cisza. Dodatkowo efekt nierealnego świata dopełniały wyświetlane w tle projekcje video autorstwa Michała Zielonego.

Andersen prawdopodobnie pisał "Calineczkę" wyłącznie z myślą o dzieciach. Może nie przypuszczał, że jego baśń doczeka się takiej oprawy. Chciałabym wierzyć, że pisarz widział ten spektakl z góry i był dumny z aktorów. Naiwne? Być może.

Katarzyna Wiśniewska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji